Stowarzyszenie

Klub Miłośników Dawnych Militariów Polskich

Istnieje od 1965 roku

W związku z często pojawiającymi się materiałami dotyczącymi Powstania Listopadowego 1830 – 1831 postanowiliśmy wyłączyć ten wątek historyczny jako odrębną zakładkę.


Coś trzeba robić na emeryturze. Rok temu Pan Jan Czop zamieścił na FB zdjęcie reprodukowane z tygodnika Żołnierz Polski z lat 60. Przedstawiało ciekawą, nietypową czapkę oficera 2 pułku Mazurów z 1831 r., której oryginał jest w MWP, nigdy jednak nie była eksponowana. Właśnie ukończyłem robienie jej kopii. Największy problem był z orłem z napisem MAZURY, ale tu pomógł mi niezastąpiony Kol. Piotr Zalewski. Szczegóły czapki starałem się oddać jak najwierniej, na ile pozwalają realia rynkowe. Srebrną żyłkę z wzorem zygzaka na szczęście miałem w zapasie. W załączeniu oryginał i moją kopię, a także inną wersję czapki tegoż pułku, którą wykonałem kilka lat temu.

pułk Mazurów sformowany został w grudniu 1830 r. Pułk otrzymał 21 krzyży złotych i 16 srebrnych. Dowodził nim płk Walewski (od 25 grudnia 1830), a od września 1831 r. mjr Józef Necki. Pułk walczył w następujących bitwach i potyczkach:  Grochów (25 lutego), Praga (10 marca), Chrzcianka (28 marca), Wodynie (9 kwietnia), Iganie,  (10 kwietnia), Sucha (1 maja), Ciechanowiec (19 maja), Nadbory (21 maja), Tymianki, Zuzel (22 maja), Kurków (24 maja), Ostrołęka (26 maja), Raciąż (23 lipca), Rypin (3 października).

 

 


Kosynierzy regularnych pułków piechoty powstania listopadowego

 

Może nie wszyscy wiedzą, iż proces powstawania oddziałów kosynierskich nie rozpoczął się od nowotworzonych pułków piechoty, a od rozbudowy wszystkich przedpowstaniowych pułków piechoty liniowej ,,starej formacji”. Powiększano je o trzecie i czwarte bataliony, a to oznaczało wprowadzanie w ich strukturę pododdziałów kosynierskich, co następowało już od końca grudnia 1830r. Praktycznie każdy z dotychczasowych pułków piechoty starej ,,konstantynowskiej” szkoły, rozrósł się o nowe bataliony i kompanie czy choćby plutony kosynierskie, choć mówią o tym tylko nieliczne wzmianki  z tamtej epoki.

W przeciwieństwie do trzecich batalionów, które osiągnęły gotowość do działania już między 3 a 10 stycznia, czwarte, całkowicie kosynierskie i zapełnione w większości rekrutami nie osiągnęły gotowości bojowej do czasu rozpoczęcia wojny z Rosją (sformowano je między 3 a 10 lutego). Dlatego skierowano je do twierdz (Modlin i Zamość) a także użyto je w zgrupowaniach generałów Józefa Dwernickiego i Juliana Sierawskiego działających na drugorzędnych kierunkach.

W relacjach z bitew i kampanii brakuje jednak jasnego stwierdzenia o tym, iż dana jednostka to oddział kosynierski; to bardziej kwestia dedukcji i analizy niż rezultat oparcia się o jednoznacznie brzmiące źródło. Tym bardziej trudno o szczegółowe sprecyzowanie ilościowego składu kosynierów tych jednostek.

I tak, ze wspomnień gen. Henryka Dembińskiego wynika np. interesujący fakt – nowoutworzony 4. Batalion 3. Pułku Strzelców Pieszych 3. Brygady gen. Piotra Szembeka (w 1. Dywizji) w ponad 2/3 uzbrojony był w kosy. Przed powstaniem pułk stacjonował w Płocku. Pierwszym dowódcą był płk hr. Antoni Giełgud, ostatnim płk Jan Suchodolski. Pułk walczył pod Wawer (19 lutego), Grochowem (25 lutego), Rożanem (22 kwietnia), Jakubowem (29 kwietnia), Jędrzejowem (13 maja), Ostrołękom (18 maja), Karczmą Wesoła nad Muchawką (24 maja). Wziął udział w wyprawie gen. A. Giełguda na Litwę, walcząc tam pod Wilnem (16 i 17 czerwca), Poniewieżem (5 lipca) Szawlami (8 lipca), Mieszkuciem (10 lipca), Malatami (16 lipca), Żdzięciołem (24 lipca). Po powrocie do Polski stoczył bitwę pod Utratą (16 sierpnia i bronił Warszawy (6 i 7 września). W ciągu wojny pułk otrzymał 11 krzyży złotych i 20 srebrnych.

Zapiski Dembińskiego pozwalają poszerzyć zakres mało dostępnej wiedzy źródłowej o uzbrojeniu w kosy części regularnej, przedpowstaniowej piechoty. Tytułem przykładu niech posłuży fakt, że nowoutworzony 4. Batalion mjr Teofila Szpotańskiego 4. Pułku Piechoty Liniowej, słynnych ,,Czwartaków”, który miał na stanie 50 kos. Nawet przy takim uzbrojeniu, jak podkreślał gen. Dembiński, piechota ta stanowiła ,,wybór” jego korpusu podczas wyprawy na Litwę. 

 

  1. Mundur ,,czwartaka” z 1831r. i kosa bojowa. Wbrew pozorom, nie jest niedorzecznością połączenie w całość tych dwóch eksponatów. Ekspozycja w Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy

 

4. Batalion organizował się najdłużej i gdy 10 lutego trzy pierwsze bataliony ,,Czwartaków” były już gotowe, połączył się nimi na krótko przed bitwą pod Grochowem. W Olszynce 4. Batalion przeważnie prażył ogniem, nie ścierając się bezpośrednio, stąd jego kosy nie były w użyciu. Pod Ostrołęką poległ dowódca 4. Batalionu, kawaler krzyża Virtuti Militari, mjr Szpotański. Po bitwie jego żołnierze udali się z gen. H. Dembińskim na wyprawę na Litwę.

Kwestia uzbrojenia w kosy ,,starych” pułków dotyczy także korpusu gen. J. Dwernickiego. Na początku wojny na radzie wojennej obradującej w nocy z 6 na 7 II 1831r. gen. Dwernickiemu powierzono dowództwo osobnego korpusu, który dopiero miał powstać i działać na prawym skrzydle armii polskiej. Korpus składał się głównie z jazdy. Jego piechotę tworzyły czwarte (rekruckie) bataliony starych pułków liniowych: 1., 2., 5. i 6. liczące po 800 ludzi. Poza ogólną wiedzą, o tym, że dla czwartych batalionów brakowało karabinów i tę część żołnierzy musiano dozbrajać kosami, niewiele istnieje wskazówek, iż wyżej wymienione pułki (bataliony) to kosynierzy. Wprost mówi o tym raport uczestniczącego w wyprawie gen. Dwernickiego na Wołyń, ppłk. Piotra Łagowskiego z dn. 26 lutego: ,,Rozkaz gen. Dwernickiego do wymarszu naprzód podwoił zapał podofficerów i żołnierzy. Nakoniec 25 lutego płk Kozakowski doszedłszy z kosynierami do wsi Łagowa na trakcie od Zwolenia do Puław, dn. 26 ruszył pod wieś Górę”.

Więcej nt. obecności kosynierów u Dwernickiego wywnioskować można  z źródeł pośrednich. Jednym z nich jest wspomnienie chłopa – kosyniera zamieszczone w tajnym czasopiśmie ,,Kosynier” z 1862r. Jego opowiadanie jest pisaną w pierwszej osobie relacją weterana walk z roku 1831. Po powrocie po 30 latach (należy domyślać się – po przymusowej służbie w armii rosyjskiej) do rodzinnej wioski opowiada o swoich losach zgromadzonym w jego chacie rówieśnikom i młodzieży. Na wojnę wyruszył jako młody parobek i wstąpił do kosynierów. Służył pod dowództwem gen. J. Dwernickiego. Wspominając bitwę pod Stoczkiem (14 lutego) wymienia walczących tam krakusów i kosynierów: ,,co to nie dokazywały krakusy i kosyniery pod Stoczkiem i w tę pędy za niemi kosyniery. Do dziś dnia pamiętają Moskale krakusów i kosynierów”.

Ponadto w komentarzu do śpiewnika pieśni patriotycznych z XIX i XXw.w. pt. ,,Pieśń ujdzie cało” Leona Łochowskiego, o bitwie pod Stoczkiem czytamy: ,,W czasie tej bitwy wielką rolę odegrali, jak w 1794 r., kosynierzy”.

Kosy pozostawały na uzbrojeniu części piechoty Dwernickiego do 13 marca kiedy to w drodze na Wołyń wkroczył do Zamościa i zatrzymał się tu do 3 kwietnia. Biorąc pod uwagę świetnie zaopatrzone magazyny broni twierdzy zamojskiej, należy uznać, że Dwernicki skorzystał z nich, pozostawiając tu kosy a dobierając dla swej piechoty karabiny. W każdym bądź razie w trakcie zwycięskiej bitwy pod Borelem na Wołyniu (18 – 19 kwietnia) kosy już nie występują.

 

  1. Pocztówka ze sceną z bitwy pod Stoczkiem 14 lutego 1831r. Z lewej widoczne kosy kosynierów 1., 2., 5. i 6. Pułków Piechoty Liniowej ,,starej formacji”

 

   3.

                                   

                                                                                      Jacek Jaworski, wrzesień 2021 r.

 


Składanie broni przez korpus gen. Józefa Dwernickiego na granicy z Galicją w wspomnieniach żołnierzy

 

Siedmiokrotnie poszczególne korpusy powstańczego Wojska Polskiego musiały, w różnych miejscach i okresach, przekraczać granice Austrii i Prus. Za każdym razem akt ten nabierał coraz większego dramatyzmu, bo każde z nich znamionowało coraz mniejsze widoki na powodzenie powstania. Pierwszym z polskich korpusów, który zmuszonym został do wejścia w granice Austrii, był korpus gen. Józefa Dwernickiego. Po wkroczeniu na rosyjski Wołyń i stoczeniu tam w dniu 19 kwietnia 1831r. zwycięskiej bitwy z korpusem gen. Teodora Rydygiera pod Boremlem, został zewsząd osaczony przez rosyjskie wojska.

25 kwietnia wobec rosyjskiego natarcia, korpus polski ruszył z miejsca, decydując się na zajęcie pozycji pod Moskalówką (wieś w pow. krzemienieckim, w pobliżu granicy) tak, by mieć tyły oparte o granicę Galicji. Gen. Rydygier stał naprzeciw mając 18 tyś. żołnierzy przeciw niespełna 3 tyś. zdolnych do walki Polaków.

 

 

Koniecznie chciał ich zagarnąć do niewoli, zrewanżować się tym za porażkę pod Boremlem, a szczególnie pragnął odzyskać utracone wówczas 5 armat. Następnego dnia odbyła się narada wojenna, na której zapadła decyzja o cofnięciu się do Galicji. 27 kwietnia rano polski korpus został otoczony pod Lulińcem i zaatakowany ze wszystkich stron. Pozostawało wejść w granice Austrii laskiem na wieś Suchowce i dalej do Terpiłówki w pow. zbaraskim. Tam spisano wstępną umowę z płk Fackiem. Tu miało nastąpić rozbrojenie i internowanie przez Austriaków polskich żołnierzy i oficerów. Jedni okazywali ostateczne zgnębienie tą perspektywą, nie chcieli pogodzić się z rozbrojeniem, inni jednak pozostawali w nastroju całkiem wojowniczym.

To pierwsze rozstanie z bronią nie było jeszcze tak mocno nacechowane tragizmem i nie dowodziło żołnierzy do takich aktów rozpaczy jakie zdarzały się parę miesięcy później. W związku z tym, że w pościgu za Polakami, wojska rosyjskie (cała dywizja huzarów) zapędziły się w granice Austrii, porąbały przy tym austriacką straż graniczną, paliły, plądrowały, liczono więc, że ten bezczelny akt rosyjskiej buty, pogwałcenie neutralności Austrii, spowoduje, że rząd w Wiedniu zezwoli Wojsku Polskiemu przejść przez Galicję bez broni i zwróci ją na granicy Królestwa Polskiego. Taką nadzieję podtrzymywali w żołnierzach sami oficerowie, zapewniając, że broń pojedzie z powrotem do Polski na wozach, artyleria uda się  w drogę oddzielnie i koło Krakowa wszyscy ponownie wejdą na polskie ziemie. Nadzieja ta (płonna jak się wkrótce okazało) sprawiła, że nastroje wśród rozbrojonych żołnierzy nie były najgorsze. Dla internowanych, dodatkowym motorem optymistycznego patrzenia na przyszłość stawała się ogólna sytuacja powstania; w tym okresie polski oręż odnosił błyskotliwe zwycięstwa, a powstanie rozszerzało się.

Dwernicki przeciągał rozbrojenie swego korpusu o kilka dni zasłaniając się pretekstem, że  znajdujący się w granicach Galicji Rydygier również nie złożył broni. Liczył na przetrzymanie tu Rosjan, przytrzymanie ich jak najdłużej z dala od Warszawy, żywił też nadzieję na przybycie i wsparcie ze strony korpusów Juliana Sierawskiego i Ludwika Paca, oraz na powstańców Wołynia i Podola. 3 maja nadeszła wiadomość od wedet węgierskich huzarów pułku Geramb, rozstawionych na krańcach polskiego obozu, że Polacy mają składać broń. To rezultat decyzji jaka nadeszła od austriackiego komendanta wojsk stacjonujących w Galicji, gen. Józefa Stutterheima, który rozkazał odebranie internowanym polskim żołnierzom wszelkiej broni i – co dla Polaków było zaskakujące i szczególnie bolesne – wydania jej Rosjanom. Tylko oficerowie i podoficerowie, w myśl umowy z Austriakami, zatrzymali broń boczną i konie. Żołnierze mieli zdać karabiny i tasaki.

Na tę wiadomość, cały dzień wystrzeliwano ładunki, topiono broń w Wiśle i w jeziorze. ,,Płacz i narzekanie żołnierzy naszych na nic się nie przydały – wspomina tę chwilę jeden z żołnierzy – mścili się przynajmniej tem, że wielu broń do stawu wrzucało”. W podobny sposób opisuje te zdarzenia ułan, Józef Mrozowski: ,,Gdy przyszedłem na wieczór, mnóstwo pistoletów, karabinów i pałaszy, te po największej części złamane, poszło na dno stawu, lance palono. Przykre i bolesne było patrzeć na naszych starych wiarusów z sumiastymi i najczęściej już siwym albo szpakowatym wąsem, co to z Napoleonem jeszcze walczyli, jak ze łzami w oczach, swoją broń żegnali, jak przypominali: taką zwaliłem kapitana moskiewskiego z konia, tyś mi życie ocalił. W końcu prawie wszyscy łamali pałasze mówiąc: kiedy ja cię nosić nie mogę, niech cię nikt nie ma, a możebyś się nawet moskalowi dostał”.

Inny powstaniec jakby chciał zapomnieć te smutkiem przejmujące chwile: ,,Nadto bolesne, abym opisywał takowe. Wojsko się rozeszło, nasza artyleria zniknęła…”.

Pierwszego dnia  (3 maja) rozbroiła się piechota i artyleria; karabiny zawieziono do Lwowa gdzie złożone je w depozycie. Działa, zaprzęgi i wozy amunicyjne odprowadził kpt. Freulich do Tarnopola. Nazajutrz lance i szable złożyła umiłowana przez Dwernickiego kawaleria – ułani, krakusi i strzelcy konni (cała bez wyjątku jazda tego korpusu posiadała lance). Broń tę ułożono na 99 wozach i powieziono do Zbaraża, a stamtąd do Nowik, w celu wydania jej Rosjanom. Czynność tę z ramienia władz austriackich przeprowadzał mjr August, a odbierał rosyjski generał Schulmann. Ten, z respektem oglądając lance, objawił słuszne zdanie, że są one groźną bronią w rękach polskich ułanów, płosząc chorągiewkami konie przeciwników.

4 maja oficerowie artylerii, wśród nich Ignacy Maciejowski musieli pożegnać się z swoimi kanonierami, gdy ci, bez swych dowódców musieli wyruszać do miejsc internowania. ,,Pożegnanie nasze z żołnierzami najsmutniejszą dla nas przygodą było – wspominał Maciejowski – płacz, przekleństwa, rzucanie bronią i uściskania wzajemne, gorzkie łzy wieszające się na twarzach, serdecznie do ust przyciskanych, najsmutniejsze uczucia, najżewniejszy żal wzbudzające. Płakał młodzieniec, łzy ronił i klął stary wiarus, rozczulał się oficer. Nie mogę o tym wspominać bez rozrzewnienia”.

Na miejsce rozlokowania żołnierzy wyznaczono wsie Terpiłówkę i Klebanówkę. Komisarz rządowy, Bogdani  przedstawił swym władzom raport, w którym pochlebnie wyrażał się o postawie Wojska Polskiego: ,,Polacy na terytorium Austrii nie oddali, w przeciwieństwie do Rosjan, ani jednego strzału, choć kawalerya na rozkaz komendantów zniżyła nawet swe lance”.

Gdy stało się jasne, że na zwrot odebranej broni nie ma co jednak liczyć, ,,żal rozpaczliwy ogarnął wszystkich; wśród złorzeczeń miotanych na nikczemny rząd austriacki, niejeden wiarus zalewał się łzami”. Wśród galicyjskich Polaków panowało powszechne oburzenie na bądź co bądź niemal otwarcie sprzyjającemu Polakom, gubernatora ks. Augusta Lobkovitza i głębokie przekonanie, że wziął on ogromną łapówkę w zamian za hańbiące wydanie polskiej broni Rosjanom. Żal było każdej straconej armaty, nawet jeśli były to, jak pisał Walenty Zwierkowski, nieliczne wiwatówki, które Dwernicki prowadził więcej dla postrachu, pewnym będąc, że o lepsze postara się u nieprzyjaciela”. I rzeczywiście postarał się; pod Boremlem  zdobył 8 rosyjskich armat. Weszły one w skład dwóch baterii artylerii korpusu. Jedna, pozycyjna złożona z 6 ciężkich armat, dowodzona przez kpt. Jana Puzynę i mjr Jana Romańskiego (2 haubice 10-funtowe, 1 działo 12-funtowe, 3 armaty 6-funtowe), druga bateria por. Józefa Frellicha (Frölicha) złożona z 6 lekkich armat 3-funtowych, wraz z 3 tyś. pocisków, wyłącznie kartaczy. Wg zapisków Aleksandra Jełowickiego, wśród artylerii Dwernickiego były 3 zabytkowe armaty szwedzkie. Łącznie dawało to, wraz ze zdobycznymi 17 armat. Teraz cały ten arsenał trafiał w obce ręce.

 

Maria Konopnicka w swym wierszu pt. ,,Na Wołyniu” wystawiła niezwykle surową ocenę kroku podjętego przez Dwernickiego. Zwraca zarazem uwagę na zapoczątkowany przez niego, niejednokrotnie nieuzasadniony proceder wyprowadzania za pola walki  kolejnych, niepobitych korpusów:

 

,,O Dwernicki! Tyś dał przykład

Niegodny rycerza,

Żeby z kraju wyprowadzać Ojczyzny żołnierza!

Pójdzie za nim Krukowiecki,

Pójdzie za nim Ramorino –

Wyprowadzą wojsko z kraju,

Sami marnie zginą!”

 

Jacek Jaworski, październik 2021

 

O zapomnianej książce, szturmie Warszawy w 1831 i Feldmarszałku I.F. Paskiewiczu

 

Przed wielu laty w antykwariacie naukowym w Warszawie, mieszczącym się wówczas przy ulicy Świętokrzyskiej (obecnie w Alejach Ujazdowskich) kupiłem książkę, którą odstawiłem na półkę z zamiarem sięgnięcia do niej „później”. To „później” zdarzyło się po ponad czterdziestu latach! Tak, mnie też trudno w to uwierzyć, ale książkę kupiłem w 1979 roku.

Używam określenia „książka”, aczkolwiek opracowanie jest podzielone na pięć osobnych tomów, czyli jest to w rzeczywistości pięć książek, a niestety brakuje tomu szóstego.  Pora wyjaśnić, że piszę o mało znanej pracy anonimowego autora zatytułowanej : „Godne pamięci zarysy z życia Jenerała Feldmarszałka Księcia Warszawskiego Hrabi Jana Teodorowicza Paskiewicza Erywańskiego i walecznych Jego towarzyszów obejmujące w sobie wszystkie wojenne zdarzenia trzech pamiętnych kampanji: Perskiej, Tureckiej i Polskiej, które oręż Rosyjski wsławiły”.

Nie znam innej książki o tytule tak długim, ale zarazem i pełnym treści. Tłumacz – zapewne z   języka rosyjskiego – zapewnił o tym, że stosował się „dosłownie do oryginału”, ale także pozostał anonimowy.

Książki wydano w Warszawie w 1843 roku „W drukarni pod firmą M. Chmielewskiego”. Format nietypowy jak na książkę, a mianowicie 150 mm x 115 mm, niestety w nietrwałej oprawie broszurowej.  Okładki poszczególnych tomów różnią się kolorystycznie, chociaż upływ czasu różnice trochę zatarł. Oprawa jest nietrwała, ale książki zachowały się we względnie dobrym stanie. Nakład nie jest znany. Na odwrocie karty tytułowej znajduje się klauzula „Za zezwoleniem cenzury rządowej”, wypisana wielkimi literami. Podczas lektury pewne problemy tworzy kalendarz, bowiem wszystkie daty podane są według systemu juliańskiego, chociaż czasem są to dwie daty  przedzielone ukośnikiem. Na marginesie dodam, że nazwy miesięcy w oryginale napisano wielką literą, co oczywiście zachowałem w cytowanych fragmentach. Z przyczyn oczywistych cytaty są obszerne, a przy ich odczytywaniu proszę pamiętać o tym, że w okresie blisko dwustu lat, które upłynęły od publikacji nasz język i jego pisownia uległy wielkim zmianom, choć w niektórych fragmentach  ówczesny tekst nie odbiega wiele od formy dzisiejszych zapisów. I jeszcze jedna uwaga. Autor bądź tłumacz konsekwentnie używa polskiej treści imienia: „Jan”, podczas gdy wszelkie publikacje stosują rosyjską wersję: „Iwan”. Myślę, że stosowanie polskiej formy „Jan” miało w intencji przybliżyć polskiemu społeczeństwu sylwetkę rosyjskiego feldmarszałka. Dla przypomnienia kim był Iwan Paskiewicz posłużę się cytatem z Małej Encyklopedii Wojskowej (MON 1970 r.), w której hasło brzmi następująco.

„Paskiewicz Iwan F. (1782-1862) feldmarszałek ros. W 1800 porucznik gwardii i fligeladiutant cara Pawła. 1806-1812 brał udział w wojnie z Turcją; w 1811 generał major. W kampanii 1812 dowodził dywizją w armii P.I.Bagrationa. W 1813 oblegał Modlin. Po bitwie pod Lipskiem został generałem lejtnantem; oblegał Hamburg. 1819 dowódca dywizji gwardii. 1825 dowódca I korpusu. Brał udział w sądzie nad dekabrystami. 1826 generał piechoty. W 1827 objął dowództwo korpusu kaukaskiego, odniósł szereg zwycięstw nad armią pers.; zajął Erywań i Tebriz, za co otrzymał tytuł hrabiego Erywańskiego. Podczas wojny z Turcją zajął Kars i Erzurum. 1829 feldmarszałek, kierował podbojem plemion kaukaskich. W 1831, po śmierci Dybicza, objął nacz. dowództwo wojsk ros. w Polsce; zająwszy Warszawę, stłumił powstanie listopadowe, za co otrzymał tytuł księcia Warszawskiego. 1832-56 namiestnik Królestwa Polskiego. W 1849 dowodził wojskiem ros.; które pomogło Austrii w stłumieniu powstania węgierskiego. Podczas wojny krymskiej dowodził  w 1854 Armia Naddunajską”.

Tyle encyklopedia, a od siebie dodam, że obecny Dęblin w czasach opisywanych nosił nazwę „Iwangorod” i były to dobra nadane Paskiewiczowi za polskie sukcesy, a jego majątki rodzinne znajdowały się w Homlu. Pomnik feldmarszałka stał przed obecnym Pałacem Prezydenckim, w miejscu, gdzie obecnie widzimy pomnik  księcia Józefa Poniatowskiego. Losy tych dwóch obiektów splotły się w dziwny sposób. Legenda mówi, że podczas wizyty cara Mikołaja w Modlinie młodzi oficerowie rosyjscy zmontowali wydobyte ze skrzyń fragmenty pomnika, przedstawiającego w ich mniemaniu ostatniego polskiego króla  Car nie podzielał entuzjazmu swoich poddanych i kazał pomnik przetopić, a feldmarszałek Paskiewicz – carski ulubieniec – poprosił o łaskę zaopiekowania się dziełem. Po otrzymaniu zgody carskiej pomnik przewieziono najpierw do Iwangorodu (Dęblina), a kolejno do Homla, gdzie stał w parku przypałacowym (mam rosyjskie pocztówki z końca XIX wieku). Chyba dzięki temu ocalał i po licznych perypetiach, po  zakończeniu wojny polsko-radzieckiej powrócił do Polski, gdzie zajął miejsce przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Ale to już inna historia – powróćmy do książek.

Pierwsze trzy tomy poświęcono kampaniom wojennym Rosji z Persją i Turcją toczonym w latach 1826-1829, w których „jenerał adiutant” J.T. Paskiewicz, odnosząc kolejne sukcesy zdobywał szlify wodzowskie, wysokie odznaczenia, sławę i co najważniejsze uznanie cara Mikołaja I. Tekst tomu I rozpoczyna się sentencją „Śmiałość, bagnety, szturm, zwycięstwo, urra! Oto taktyka Suworowa” -przytoczoną „z pism russkiego oficera”, co ma czytelnikowi wskazać jednoznacznie czyim następcą był bohater opowieści.

Nie zamierzam streszczać tej dość obszernej pracy, a moją intencją jest przybliżenie sylwetki człowieka, który przez kilkadziesiąt lat wpływał w sposób zasadniczy na życie polskiego społeczeństwa, a także przedstawienie wydarzeń z reguły pomijanych przez zawodowych historyków, które z tego względu zginęły w przysłowiowych „mrokach historii”.

Relacje z wojny z Persją są pełne szczegółów i opisów oczywiście zwycięskich bitew stoczonych  przez wojska rosyjskie dowodzone przez generała Paskiewicza. W przytoczonych raportach wysyłanych do Petersburga uwagę zwraca  dysproporcja strat przeciwnika w zestawieniu z własnymi. Ale to chyba trwały proces charakterystyczny dla wszystkich wojsk i wojen, począwszy od stoczonych w dawno minionych stuleciach i zachowany do dnia dzisiejszego. Po każdym sukcesie obchodzono w Petersburgu uroczystości z udziałem Monarchy, biciem w dzwony cerkiewne i salwami armatnimi. W dniu 29 października 1827 roku w Rewlu Monarcha wydał „Najwyższy Reskrypt na imię dowódcy oddzielnego kaukaskiego korpusu Jenerała-Adjutanta Paskiewicza” . List pochwalny adresowany jest poufale: „Janie Teodorowiczu” i na oryginale podpisany „własną Jego Cesarskiej Mości ręką Mikołaj”. Były to oczywiste objawy szczególnej łaski Monarchy.  (Oryginał pozostawał w kancelarii w Petersburgu). Wojenne sukcesy generała zostały docenione „i w nagrodę za tak znakomite usługi, Nam i Ojczyźnie świadczone, mianujemy Was Kawalerem Wielkiego Krzyża Orderu Świętego Jerzego Zwycięzcy drugiej Klassy.  Przesyłając Wam znaki tego Orderu, dla noszenia stosownie do przepisów, zostaję Wam życzliwym…”.

Łaski na Generała spływały nadal po zakończeniu wojny z Persją i zawarciu korzystnego pokoju. W dniu 15 marca 1828 r. Car nadał Jemu „i potomstwu Jego Hrabiowską Państwa Rosyjskiego dostojność, rozkazując Mu od tej daty nazywać się Hrabią Paskiewiczem Erywańskim”. W tym samym dniu Car podpisał rozkaz, zgodnie z którym „wszyscy wojownicy, mający udział w wyprawie na Persów w latach 1826, 1827 i 1828 odbytej, nosili ustanowiony przez Nas w tym celu medal za kampanję Perską, na połączonej wstążce Świętego Wielkiego męczennika zwycięzcy Jerzego i Świętego Równoapostolskiego Księcia Włodzimierza…”.

Zakończono chwalebnie kampanię perską, ale pokój w tym rejonie nie trwał długo. W dniu 25 kwietnia 1828 roku wojska rosyjskie „klęcząc odmówiwszy modlitwę, szczęśliwie przeprawiły się przez rzekę Prut, stanowiącą granicę Państwa…” i pomaszerowały przeciwko kolejnemu wrogowi, czyli Turcji. Rosyjskie siły główne znajdowały się na europejskim teatrze działań, natomiast korpus  dowodzony przez Hrabiego Paskiewicza działał na dalekim lewym skrzydle. Car był przy armii głównej, co nie wpływało dobrze na samodzielność dowódców wojskowych. Natomiast Paskiewicz dowodził samodzielnie, bez skrępowania carską obecnością i może dlatego korpus dowodzony przez niego  odnosił kolejne błyskotliwe sukcesy, a przeciwnik albo uciekał, albo szedł do niewoli, a jeżeli stawiał opór, to padał pod uderzeniem sił rosyjskich.

Polskiego czytelnika interesują oczywiście rozważania autora na temat roli Paskiewicza w wojnie polsko-rosyjskiej w 1831 roku. Przejście od wydarzeń kaukaskich do problematyki polskiej zapowiedziano pompatycznym tekstem, który warto przytoczyć w całości .

„Hydra zawiści podnosi swoją głowę. Mądry Monarcha pragnie ją uspokoić wspaniałomyślnością, lecz daremnie. Cesarz Rossji dobywa miecza; nieprzyjaciele trwają w uporze. Pojawia się Zakaukazki orzeł, ulata za Wisłę, rzuca się na gniazdo rokoszu – on nie ma przeciwników – i dumna Warszawa upadła do stóp Ruskiego Monarchy. Krwawy jej szturm odbył się 25 i 26 sierpnia 1830  Bohater i wódz, postrach nieprzyjaciół, wieńczy swój tryumf otrzymaniem rany, lecz ta dzięki Bogu nie jest niebezpieczną. Laur wieńczący Suworowa w r. 1794, w tychże miejscach uwieńczył dziedzica jego sławy w r.1831”. (Uwaga: data sierpniowa – podobnie jak wszystkie inne –  szturmu Warszawy podana jest wg kalendarza juliańskiego).

Pominę opis działań armii rosyjskiej od chwili przejęcia dowodzenia przez J.F.Paskiewicza, gdyż są to wydarzenia ogólnie znane i opisane wielokrotnie w dziełach poświęconych wojnie 1830-31 roku., a uwagę poświęcę szturmowi Warszawy we wrześniu 1831 roku.

Z datą 15 września Jenerał Feldmarszałek przygotował informację o szturmie Warszawy zatytułowaną „Raport Główno Dowodzącego czynną armią …”, a przeznaczoną oczywiście dla Cara Mikołaja. Jest to obszerny materiał, przytoczony w całości w książce (Tom V), a interesujący przez wiele szczegółów, pomijanych z reguły przez historyków. A ponadto zawsze warto poznać ocenę sytuacji widzianą oczyma wroga.

Raport rozpoczyna się od informacji na temat rady wojennej, zwołanej na wieczór 23 sierpnia. Spotkało się kilkunastu wyższych oficerów armii rosyjskiej dowodzących korpusami i wydzielonymi formacjami, naturalnie z udziałem Wielkiego Księcia Michała Pawłowicza, brata Cara. Dowodzący Generał – feldmarszałek hrabia Paskiewicz zadał zebranym dwa pytania: – „czy zachodzi konieczna potrzeba atakowania Warszawy” i „z której strony dogodniej przeprowadzić ten atak”. W świetle treści drugiego pytania pierwsze miało charakter raczej retoryczny i protokolarny, gdyż przewidywana odpowiedź istotnie była jednogłośna i brzmiała: tak, atakować.  Odpowiedź na drugie pytanie była bardziej skomplikowana i dlatego już nie jednogłośnie, ale „prawie  wszyscy obecni… wybrali część miasta ku wsi Woli wychodzącą, to jest przestrzeń między Wolskimi a Jerozolimskimi rogatkami”.

Początkowo wybrano dzień 27 sierpnia jako termin ataku, ale informacje o tym, że polskie korpusy  dowodzone przez generałów Ramorino i Łubieńskiego znajdują się we względnym pobliżu Warszawy, odpowiednio w okolicy Brześcia i w Płocku spowodowała przyspieszenie akcji na 25 sierpnia, co eliminowało możliwość dotarcia polskich posiłków.

Paskiewicz informuje Cara, że stosując się do jego woli „dla unikania próżnego krwi rozlewu” posłał do Warszawy wezwanie do poddania się łaskawości cesarskiej, ale spotkał się z odmową, świadczącą „jak mało na oszczędzanie zasługiwali i okropności szturmu dla tak ładnego miasta, stały się tym sposobem pomimo moich życzeń koniecznymi”. Następuje opis warszawskich fortyfikacji z oczywistym podkreśleniem ich dominujących rozmiarów i systemowego rozmieszczenia oraz wskazaniem dominacji artylerii polskiej, co oczywiście mijało się z prawdą, ale wskazywało na konieczność szczególnego wysiłku i bohaterstwa ze strony szturmujących.

Na uwagę zasługuje wzmianka następującej treści: „Znaczna część dział na wałach,  była twierdzowego rozmiaru, a między tymi znajdowały się ogromne tureckie armaty, które po zdobyciu Warny w roku 1828, łaskawość Waszej Cesarskiej Mości, darowała Warszawie na pamiątkę odmszczenia za krew Władysława i poległych z nim Słowian”.

Chodzi oczywiście o pomszczenie na Turkach króla Polski Władysława poległego w bitwie z Turkami, stoczonej pod Warną w 1444 roku! W 1828 roku załoga turecka w Warnie broniła się dzielnie i wojsko rosyjskie zdobyło miasto dopiero  po kilkumiesięcznym regularnym oblężeniu, wykonaniu podkopów i wysadzeniu baszt obronnych. W tej wojnie, pomimo życzenia Mikołaja I, nie wzięło udziału Wojsko Polskie wobec zdecydowanego sprzeciwu księcia Konstantego. Armii rosyjskiej towarzyszyli jedynie polscy oficerowie – ochotnicy w liczbie kilkudziesięciu, głównie z broni technicznych.

Rozmieszczenie liniowych wojsk rosyjskich przed szturmem Woli znane jest z licznych szczegółowych opracowań – polecam zwłaszcza prace autorstwa Puzyrewskiego i Tokarza – natomiast na uwagę zasługuje stwierdzenie, iż „Kozacy… mieli przeznaczenie trwożenia swoim oddziałami powstańców na prawo około Wilanowa i Czerniakowa, a na lewo ku Marymontowi, zwracając uwagę na całą przestrzeń do Wisły”. Podobnie inne oddziały armii regularnej nie przeznaczone do działań na głównym kierunku natarcia miały pozorowaną aktywnością utrzymywać w pogotowiu obrońców, aby wyeliminować możliwość przemieszczania ich sił  po liniach wewnętrznych, dla niesienia pomocy atakowanym.

W ramach przygotowań „Z każdego gwardyjskiego piechotnego pułku wezwano po stu ludzi ochotników, którzy utworzyli zbiorowe pół bataliony” przydzielone do poszczególnych brygad. To miała być siła przełamująca podczas bezpośredniego szturmu. O godzinie 4 rano wojsko stanęło w gotowości, a po godzinie usłyszano pierwszy wystrzał armatni  z linii polskich.

Jak wiadomo podczas szturmu poważną, a może nawet decydującą rolę odegrała artyleria rosyjska. Jej wstępne działanie tak przedstawiono w raporcie. „40 dział korpusu Jenerała Krojca …i 52 dział korpusu Hrabiego Palena …” podtoczono bez wystrzału na 30 sążni do obwarowań…”.

Prawidłowe brzmienie nazwisk rosyjskich dowódców to odpowiednio Kreutz i Pahlen, a 30 sążni, to około 50 metrów ! Interesująca taktyka atakowania fortyfikacji świadcząca o przewadze ilościowej i jakościowej (wagomiar) rosyjskiej artylerii. Oczywiście taka operacja nie mogła odbyć się w ciszy, jednak w raporcie brak informacji o reakcji polskich obrońców. Atakowano umocnienia nr 54 i 55. Ogień armatni z bezpośredniej odległości utrzymywano przez dwie godziny, obwarowania zostały znacznie uszkodzone, a działa na nich zdemontowane. Kolejno nastąpił szturm kolumn brygadowych dowodzonych bezpośrednio przez oficerów w stopniu generała. Następuje informacja o tym, że powstańcy „przestraszeni i  poprzednio znużeni działaniem naszej artylerii, pospieszyli z opuszczeniem reduty ..” , nie odpowiadająca prawdzie, bowiem ta reduta (nr 55) była bez obsady. A kolejno,  jak wiemy wówczas te tysiące żołnierzy rosyjskich zaatakowały redutę 54 – „redutę Ordona”. Wobec ciężkiej rany gen. Gejsmara, dowództwo przejął pułkownik Liprandi, który „ze sztandarem w ręku, pierwszy wszedł na wał…Powstańcy widokiem niechybnej zguby do rozpaczy przywiedzeni, zapalili … skład prochu, którego silny wybuch nie mało narobił złego.” Zginął między innymi dowódca Biełozierskiego pułku, ranny został generał-adjutant książę Gorczakow i wielu innych oficerów i żołnierzy. Zdobytą redutę „…niezwłocznie urządzono przeciwko powstańcom…”, obsadzając ją własną artylerią i załogą z wojska liniowego. Zdobyte działa w liczbie sześciu, były wszystkie zdemontowane albo zagwożdżone. No właśnie dział na wałach reduty było sześć, a pamiętamy, że ogień do niej prowadzono z 40 dział z odległości 50 metrów. To musiało być przerażające dla obrońców.!

Na uwagę zasługuje, iż w raporcie konsekwentnie określa się polskich żołnierzy mianem „powstańców”, co ma niewątpliwie  wydźwięk polityczny.

Z równą dynamiką, jak szturm „reduty Ordona” przedstawiono w raporcie atak na główne umocnienia Woli, podkreślając oczywiście bohaterstwo i bezpośredni udział w szturmie licznych – wymienionych z nazwiska –  oficerów różnorodnych stopni od podporucznika do generała. Zdobyto 17 dział, 1.400 jeńców, w tym 36 wyższych stopniem oficerów.

I kolejna wzmianka o taktyce: podczas szturmu bastionu wolskiego rosyjska artyleria wysunęła się naprzód, pomiędzy polskie umocnienia a drogę do Warszawy, aby uniemożliwić posiłki dla walczących Polaków. W tym celu ustawiono baterię z 70 dział ! Była to istotnie zapora trudna do przejścia.

Wojsko rosyjskie, pod zdobyciu Woli atakowały również skrzydła polskiej obrony w rejonie Wilanowa i Bielan, osiągając pewne postępy. Walk zaprzestano o zmroku i wojsko rosyjskie pozostało na zdobytym terenie. Około 12-ej w nocy wydano ostatnie rozkazy odnośnie dnia kolejnego „i już wszystko było zupełnie gotowe do rozpoczęcia szturmu ze świtem, gdy na awangardach naszych stanął Jenerał-Kwatermistrz armji powstańców Prądzyński, prosząc ażeby mógł być mnie przedstawiony”.

Dalszy bieg wydarzeń jest aż nadto znany i nie ma potrzeby go opisywać. Chociaż warto stwierdzić, że w opinii rosyjskiej strona polska – być może – grała na zwłokę, co zarzucał Paskiewicz, ale w rzeczywistości zwłoka była skutkiem pewnego zamieszania w polskich szeregach wojskowych i politycznych, a także zmian personalnych. Jednak strona rosyjska obawiając się nadciągnięcia polskich posiłków dążyła do szybkiego rozstrzygnięcia. W rezultacie, pomimo trwających negocjacji, tuż przed drugą po południu artyleria rosyjska otworzyła ogień „i w jednej chwili okropne strzelanie rozpoczęło się na całej linii bojowej”. Wówczas to Paskiewicz otrzymał silną kontuzję „kulą działową w lewą rękę” i dowodzenie przekazał „Jenerałowi – Adjutantowi Hrabiemu Toll”.  Był to wstęp do wznowienia regularnej bitwy z udziałem wojsk pieszych i szarż kawaleryjskich, w których obydwie strony odnosiły lokalne sukcesy i porażki, a np. Nowogrodzki pułk kirasjerów „nieszczęściem z powodu bagnistego położenia i nadzwyczaj silnego ognia kartaczowego … poniósł bardzo dotkliwą stratę”. Raport wymienia nazwiska licznych wyższych oficerów poległych i kontuzjowanych w bezpośrednim starciu. W trakcie walki do dowodzącego Paskiewicza przybył ponownie gen. Prądzyński, który linię walk przeciął przez rogatki marymonckie, gdzie utrzymywano tylko ogień artyleryjski, a nie prowadzono bezpośredniej walki. Paskiewicz podaje, że „niechcąc żeby mnie widział ranionym, prosiłem Jego Cesarzewiczowską Mość ażeby przyjął Prądzyńskiego…”.  Książę Michał podjął zadanie i rozpoczął się kolejny etap rokowań, a wracającemu do Warszawy gen Prądzyńskiemu towarzyszył  „Jenerał – Major Berg” i dwóch oficerów sztabowych. Pomimo otwarcia rokowań, Paskiewicz wywierając presję na  obrońców, rozkazał aby wznowić walki nie tylko siłami artylerii, ale także ruchami kolumn pieszych, co – jak napisał w raporcie – wywarło skutek, gdyż niektóre fortyfikacje „powstańcy” opuścili, ale inne musiano zdobywać z bagnetem w ręku. Nasilenie walk miało miejsce na kierunku wolskim, gdzie dochodziło wielokrotnie do walk na bagnety, ale wszędzie Rosjanie mieli przewagę liczebną nad obrońcami. W rezultacie do wieczora wojska rosyjskie dotarły w wielu miejscach do wału celnego, wyznaczającego granicę, którą Paskiewicz zabronił przekraczać, chociaż w ferworze walki tego rozkazu nie przestrzegano. Po ciężkiej walce, trwającej ponad trzy godziny zdobyto rogatką Jerozolimską.  Nastąpiło to około dziesiątej wieczorem, co oznacza że kilka  godzin wojska walczyły w ciemnościach, przecież to był wrzesień. Równocześnie armia rosyjska czyniła postępy na skrzydłach w rejonie Wilanowa i Mokotowa oraz na Marymoncie. W rezultacie wał celny został w wielu miejscach przekroczony, jednak walkę wstrzymano. W nocy „sapery Gwardyjskiego drugiego i szóstego bataljonów urządzili stosowne  łożamenty i ambrazury blisko na sto dział, które nad ranem zostały uzbrojone dla działania do samego miasta.” Wszystko było gotowe do porannego szturmu, „… spieszne odstąpienie armji powstańców, wstrzymało dalsze działania i ocaliło miasto od grożącej mu zagłady”.

Trzeba przyznać, że wątek „ocalenia miasta i mieszkańców” przewija się wielokrotnie w raporcie. Być może było to werbalne odcięcie się od wspomnień – wciąż żywych – szturmu Pragi przez Suworowa, a być może świadomość oddziaływania na międzynarodową  opinię  publiczną, a  może wreszcie rzeczywista troska o miasto i jego mieszkańców. Chociaż po lekturze wcześniejszych opisów szturmów miast w wojnie perskiej i tureckiej można mieć uzasadnione wątpliwości odnośnie cywilizacyjnych odruchów tego wodza. Tam nie miano skrupułów w postępowaniu z pokonanymi, a zdanie „ale cześć kobiet nie ucierpiała” dość wyjaśnia.

Wróćmy do Warszawy. Toczyły się rokowania „…Hrabia Krukowiecki, który przed tem dwa razy wyparł się …zapewnień Jenerała Prądzyńskiego, znowu przysłał do mnie na piśmie raport na imię Waszej Cesarskiej Mości w którym od całego narodu polskiego, na zasadzie otrzymanego pełnomocnictwa, wyjawia bezwarunkową uległość”.  Paskiewicz podaje, że ten raport otrzymał w nocy, gdy wojsko rosyjskie już przekroczyło wał celny i weszło do miasta, ale „w ręku powstańców pozostawały jeszcze place miejskie, wzmocnione redutami i ulice zagrodzone palisadami i przegrodzone rowami, barykadami i  przedpiersiami, gdzie powstańcy mogli dla siebie znaleźć nową nadzieję obrony.” Wydaje się, że Hrabia mocno przesadził w opisie domniemanych fortyfikacji ulicznych, ale taka ocena uzasadniła rozkaz o gotowości do szturmu, jeżeli „Polskie wojska nie opuszczą” miasta „i nie oddadzą nam mostu i Pragskiej warowni … i Warszawa niechybnie doświadczy wszystkich jego okropności”. Dowodzący „Polską armią Hrabia Małachowski, pospieszył nakoniec mnie zawiadomić, że jego wojska opuszczają Warszawę i Pragę, że już o godzinie trzeciej po północy zaczęły z nich wychodzić…”.

„Nakoniec dnia 27 Sierpnia o godzinie 7 rano, Gwardja pod osobistem dowództwem Jego Cesarzewiczowskiej Mości Wielkiego Księcia Michała Pawłowicza weszła do Warszawy przez Jerozolimskie rogatki i niezwłocznie zajęła miasto wraz z Pragą, ze wszystkimi obwarowaniami i mostem  Tym sposobem ukorzona została stolica Polska…”

Bez złośliwości oczywiście można stwierdzić, że o ile w boju Gwardia była w drugiej linii, to zawsze pierwsza wkraczała do zdobytego miasta. Tak było i w Warszawie.

W dalszym ciągu raportu jego autor wychwala poszczególne rodzaje wojsk, poczynając od artylerii  i wskazuje wyróżniających się dowódców, co nas może już mniej interesuje. Ale warto zatrzymać się nad stratami w armii rosyjskiej, bowiem świadczą one o sile polskiego oporu. W bitwie poległo dwóch generałów, oraz dziewięciu dowódców pułków. Ośmiu generałów i dwunastu dowódców pułków odniosło rany, a wśród nich był dowodzący Hrabia Paskiewicz. Jak to wcześniej wspomniałem decydującą rolę w bitwie odegrała artyleria rosyjska, która w poległych i rannych straciła czterdziestu „Sztabs i Ober-Oficerów, a w ich liczbie ośmiu „Dowódców brygad i rot”, poległo w niej żołnierzy około stu a raniono przeszło trzystu, koni artyleryjskich zginęło przeszło osiemset, „jaszczyków wyleciało ośm”  Tradycyjnie  rosyjscy dowódcy byli bardzo oszczędni w podawaniu wielkości strat własnych i o ile strat wśród kadry oficerskiej nie można było zataić, to jeżeli chodzi o żołnierzy takich hamulców nie było. Wystarczy porównać rozmiary  strat wśród oficerów i żołnierzy, żeby zrodziły się wątpliwości, a jak do tego dodamy straty w koniach, to wątpliwości się pogłębią, bo przecież konie trzymano za armatami i je pilnowano. A o rozbitych armatach ani słowa, pomimo podkreślania w raporcie udziału artylerii w walkach bezpośrednich.  Ogólna strata w poległych i zaginionych „wynosi około trzech tysięcy ludzi, między tymi sześćdziesięciu Oficerów.” Ranionych i kontuzjowanych naliczono około siedem i pół tysiąca, w tym czterystu czterdziestu pięciu oficerów.”

Polska armia przeszła do Płocka i wobec jej całkowitego rozkładu, zakończono walkę i  przekroczono granicę.

W dniu 30 Sierpnia Główno Dowodzący wydał Rozkaz do Armji, w którym ocenia minione wydarzenia, wychwala bohaterstwo podwładnych, wspomina poległych, dziękuje za żołnierski trud.  Raport kończy zdanie: „armja tak waleczna i tak dobrze urządzona, na zawsze niezwyciężoną zostanie”.

Ze strony polskiej walki najdłużej toczył korpus dowodzony przez Gen. Ramorino, który jednak także przekroczył „Austryjacką granicę do Galicji i tam w nocy z dnia 4 na 5y Września broń złożył, Wojna tym sposobem została ukończona i dnia 6 Października 1831 Najjaśniejszy Pan wydać  raczył Manifest o jej ukończeniu””. W tym samym dniu Car podpisał rozkaz skierowany do wojska zawierający podziękowanie za żołnierski trud i wzywający do zachowania porządków „w ukorzonym kraju”.

Wcześniej ukazał się carski ukaz datowany „dnia 4 Września r.1831”, w którym panujący ocenił „znakomite zasługi i mogące za przykład służyć zwycięztwa Główno dowodzącego Czynną Armją Jenerała  Feldmarszałka Hrabiego Paskiewicza Erywańskiego, który w dniach 25 i 26 zeszłego miesiąca Sierpnia, szturmem zdobył liczne obwarowania miasta Warszawy, a nawet samo to miasto Najmiłościwiej wynosimy go i pochodzące od Niego potomstwo, na Książęcą Państwa Wszech Rossji Dostojność … rozkazując mu nazywać się Księciem Warszawskim, Hrabią Paskiewiczem Erywańskim”.

Walka toczona po terminie rozejmu przez korpus Ramorino nie została zapomniana. W dniu 20 Września (2 października) car wydał Ukaz potępiający działania korpusu po dacie kapitulacji wojska polskiego i stanowiący, iz „oficerowie wszelkich stopni należący do korpusu prowadzonego w ciągu ostatnich wypadków w Polsce, przez wzmiankowanego Ramorino i którzy z tym korpusem udali się w kraj Austryjacki, odtąd już ani do Cesarstwa Rossyjskiego, ani do Królestwa Polskiego powrócić nie będą mogli.” W Ukazie znajduje się jednak zastrzeżenie, wskazujące na istnienie możliwości – ze szczególnych powodów – wyłączeń z zakazu powrotu.

W książce zawarto kilka dokumentów o charakterze porządkowym regulujących nową sytuację w Królestwie Polskim wydanych w imieniu Najjaśniejszego Mikołaja Igo Cesarza i Samowładcy Wszech Rossyi Króla Polskiego etc. etc. etc. Podstawowym aktem w tej mierze jest „Ogłoszenie o przywróceniu prawnego porządku” przez powołanie Rządu Tymczasowego Królestwa Polskiego. W inwokacji zawarte są stwierdzenia o kierowaniu się „uczuciami litości” wobec „niespokojnych umysłów”,  które „wywracały istniejący porządek wewnętrznej Administracji i z całą zaciętością niepojętego zaślepienia, wiodły Ojczyznę swoją do koniecznego zniszczenia i zguby nieuchronnej Cesarz Jegomość i Król nieprzestawał ogłaszać łaskawych Odezw do Narodu Polskiego, podając mu sposobność zatarcia przeszłości przez ukorzenie się”.  W dalszych wywodach o konieczności przywrócenia porządku następuje stwierdzenie: „…podobało się Wspaniałomyślnemu  Monarsze Manifestem Swoim z dnia 4/16 Września r.b. ustanowić Rząd Tymczasowego Królestwa Polskiego …Rząd Tymczasowy Królestwa Polskiego składa się z Prezesa i czterech Członków przez Jego Cesarską Mość bezpośrednio powołanych”.  Podano listę członków Rządu, którego Prezesem został senator Engel „Rzeczywisty Radca Tajny” Cara , członek „Cesarsko-Rosyjsskiej Rady Państwa” Kierownikiem Wydziału Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego został generał dywizji Rautenstrauch, a Kierownikiem Wydziału Sprawiedliwości generał dywizji Kossecki. Wydziałami Spraw Wewnętrznych i Policji oraz Przychodów i Skarbu kierowali Rosjanie. Siedzibą Rządu była Warszawa.

W dniu 20 Października (1 listopada) Car podpisał  dokument pod tytułem „Manifest Łaski”. W inwokacji czytamy oczywiście o ubolewaniu z powodu konieczności użycia siły dla zwrócenia „zaślepionych do obowiązku”. „Zdeptane przez nich prawa wymagają kary odpowiedniej ich zbrodni, lecz słabi, którzy jedynie przez obłąkanie zawinili, śmiało na sprawiedliwość i łaskawość Naszą spuścić się mogą”.  I następuje punktowe wyliczenie dowodów łaski, rozpoczynające się od  amnestii generalnej udzielonej tym, „którzy powrócili do obowiązku posłuszeństwa. Żaden z nich ani na teraz, ani na przyszłość pociąganym do sądu, ani poszukiwanym nie będzie za postępki lub zdania polityczne  … ”.  A więc dobry i obiecujący początek, ale w punkcie 2 następuje wyliczenie osób wyłączonych. I tak amnestii nie podlegają „podżegacze krwawego powstania w dniu 17/29  1830 Listopada …którzy w wieczór tegoż samego dnia napadli na pałac Belweder … niemniej mordercy Generałów i Oficerów Rossyjskich i Polskich”. Kolejna grupę wyłączonych stanowili „podżegacze i wykonywacze morderstw w Warszawie na dniu 3/15 Sierpnia…”.

Z carskiej łaski nie mogli skorzystać „ci którzy w ciągu rokoszu … byli naczelnikami , lub członkami nieprawego Rządu Najwyższego … podobnież i ci którzy po zajęciu Warszawy, Rząd swój nieprawy w Zakroczymie odnowili…”. Wyłączeni zostali z aktu amnestii członkowie Sejmu, którzy głosowali za detronizacją Mikołaja, jako króla Polski., ale dano szansę tym posłom, „którzy jedynie przez słabość ducha lub bojaźń mogli dać się nakłonić do tak występnego przyzwolenia…”. Musieli się jednak poddać „należytemu wyśledzeniu”.

Wszystkie te wymienione osoby, natychmiast po ich zatrzymaniu zostaną poddane pod osąd specjalnego Sądu karnego  i będą „sądzeni podług całej surowości prawa”.

Wyłączeni zostali z amnestii także oficerowie korpusów dowodzonych przez Ramorino, Kamińskiego, Różyckiego i Rybińskiego, czyli oddziałów walczących po terminie kapitulacji Warszawy. Wobec nich stosowano osobne, wcześniej wydane regulacje.

Amnestią nie objęto sprawców czynów kryminalnych oraz, co bardzo istotne poddanych Cesarstwa Rossyjskiego, „którzy byli uczestnikami rokoszu…”.

Z biegiem czasu podejmowano akty łaski w sprawach incydentalnych i szczegółowych. Przykładem może być akt łaski wobec batalionu 6 Pułku Piechoty Liniowej, który w dniu 17 września złożył broń w Krakowie i kolejno zdał się „zupełnie na łaskę Monarchy”.

Równolegle prowadzono zaciąg do służby w armii rosyjskiej kierując wezwania do żołnierzy i podoficerów „byłego Wojska Polskiego, którzy po skończonej wojnie otrzymawszy Najmiłościwsze przebaczenie z prawem powrotu do domów swoich są w niemożności …dalszego utrzymania się.”.   Okres na jaki można było podjąć służbę wynosił od 15 do 25 lat przy czym podoficerowie służący przed Powstaniem mogli wstąpić z zachowaniem swoich stopni, zaś podoficerowie awansowani przez władze powstańcze „w stopniu żołnierzy”, ale z możliwością awansowania, po wykazaniu gorliwości w służbie. Służba w Wojsku Polskim nie będzie zaliczana do awansu z podoficerów na oficerów w armii rosyjskiej. Każdy zaciągający się do  tej armii miał „otrzymać wszystko na koszt Skarbu” , a następnie „wysłany będzie do Kijowa”, skąd podąży według przydziału.  Ten dokument podpisał „Naczelnie Komenderujący Czynną Armją Jenerał Feldmarszałek Książe Warszawski Hrabia Paskiewicz Erywański”.

Również decyzją „J.O.Księcia Paskiewicza Główno Dowodzącego Czynną Armją” postanowiono dopomóc byłym podoficerom Armii Polskiej, awansowanym przez „Rząd Rewolucyjny” na stopnie oficerskie, „a teraz z ustanowieniem nowego porządku w Królestwie Polskim, do dawniejszego stanu zwróconych …”. Książę, z pewnością z carskiego upoważnienia, takim podoficerom „…  z powodu nieposiadania sposobu utrzymania się …” raczył przeznaczyć „po złotemu jednemu dziennie, aż do daty dalszych rozkazów”. Warunkiem otrzymania tego wsparcia  było złożenie podania do „Komissarza Obwodu w którym zamieszkują” i wymienienie stanu służby „przed Rewolucją” . Wsparcie przysługiwało od daty złożenia podania. Niewątpliwie była to jakaś pomoc dla byłych wojskowych pozbawionych źródeł utrzymania, ale zapewne  tej decyzji przyświecał  mniej chlubny cel, a mianowicie zewidencjonowanie potencjalnych przeciwników. A może się mylę, może działała wojskowa solidarność ? Ale biorąc pod uwagę represje wobec byłych  żołnierzy armii Królestwa Polskiego raczej należy porzucić te marzenia. Autor nie zacytował tego dokumentu, jedynie go omówił, zamieszczając pod tytułem: „Udzielenie tymczasowego pieniężnego wsparcia” i nie opatrując datą, a przypuszczalnie był to okres przełomu 1831 i 1832 roku

Z tym dokumentem koresponduje kolejny – także pozbawiony daty – dotyczący oficerów byłego Wojska Polskiego, zatytułowany „Postanowienie o wsparciu tymczasowym dla Oficerów Wojska Polskiego, oraz ich wdów i sierot”. Oczywiście w tekście  inwokacji czytamy o „zaślepieniu Wojska Polskiego, poddającego się namowom wichrzycieli…”  Takie postępowanie pozbawiło   „Wojsko wszelkich praw”, ale ze względu na żal Oficerów, którzy zdali się na  „Łaskę Jego Cesarsko-Królewskiej Mości” oraz ze względu na „stan opłakany, w jakim się teraz, większość ich znajduje” Car „dozwolić raczył”, aby przyznać im zasiłek, w wysokości możliwej w obecnej sytuacji. Źródłem finansowania miał być budżet Królestwa Polskiego, ale „bez przeciążania nowym podatkiem kraju, który już tyle ucierpiał przez poprzednie ich obłąkanie…”.

Zasiłek przyznawano na okres trzyletni w zależności od kategorii uprawnionych i wg „Etatu Nro 1”, bądź „Etatu Nro 2”, co obecnie nam nic nie mówi.    Na uwagę zasługuje objęcie  tym systemem także „wdów i sierot po  Wojskowych w … kategoriach wymienionych”.

System pomocy wykorzystano oczywiście dla realizacji programu wynaradawiania „sierot po wszelkiej rangi oficerach Wojska Polskiego pozostałych.” Te kwestie regulował Paskiewicz w imieniu „Najjaśniejszego Cesarza Wszech Rossji, Króla Polskiego”, który osobiście zaangażował się „z niezmiennym sentymentem litości i współczucia ku wszystkim w ogólności Sierotom…”, ale  „raczył zwrócić uwagę swoją i na dzieci płci męskiej, które pozostały się sierotami po poległych w zeszłej Wojnie Polskiej Jenerałach, Sztabs i niższej rangi Oficerach Armji Polskiej …”.  Otóż takim sierotom miano zapewnić opiekę i utrzymanie „w Rossyjskich Rządowych Insttytutach wychowania. ”  Realizatorzy tego procesu mieli przekazywać informacje do Petersburga, gdyż „Najjaśniejszy Pan   pragnie posiadać wiadomość, z gruntownem wykazaniem ich pochodzeniu i wieku.”

To są ostatnie zdania Tomu V omawianej książki, poświęconej carskiemu urzędnikowi i wojskowemu, który odegrał  ważną rolę  w dziewiętnastowiecznej historii polskiego narodu. W moim przekonaniu opracowanie jest warte omówienia, a może i bezpośredniego poznania, ze względu na liczne fragmenty zawierające informacje dostępne zapewne ludziom z kręgów nauki, ale pozostaje poza możliwościami dostępu przeciętnego  poszukiwacza wiedzy historycznej. Przyznam, że od czasu zakupu książki odwiedziłem liczne polskie antykwariaty i nie spotkałem nawet jej pojedyńczych tomów. Przed jakimś czasem podobno kilka tomów pojawiło się na aukcji internetowej w bardzo wysokiej cenie. Ale szukać trzeba, bo z pewnością gdzieś ta książka jest, a warto z nią się zapoznać.

Dziękuję wytrwałym P.T.Czytelnikom, którzy dotrwali do tych końcowych zdań/

 

Maciej Prószyński

wrzesień 2021 r.

 

 


Unikatowy mundur generalski korpusu litewskiego z okresu Królestwa Polskiego

 

Mundury żołnierzy ściśle powiązanego z Wojskiem Polskim Korpusu Litewskiego Armii rosyjskiej były, o ile możności, zbliżone krojem, barwą i innymi szczegółami do używanych w Wojsku Polskim. To drażniło rosyjskich oficerów a i samego cara Aleksandra I, który postanowił zmienić wyłogi żołnierzy KL z żółtych na czerwone.  Decyzję tę podjął w czasie pobytu w Warszawie w 1817 r. Dotyczyła ona również generalskich haftów używanych w KL. I tu ciekawostka; otóż  w tej rosyjskiej formacji, w której rozkazy wydawano w języku polskim a oficerami i szeregowymi byli mieszkańcy byłych kresów Rzeczypospolitej, generałowie nosili srebrne tradycyjnie polskie wężyki na kołnierzach i rękawach (!).

Konstanty ledwo uprosił cara, żeby zostawić generalski wężyk Korpusu Litewskiego takim jakim był dotychczas, czyli srebrny. Na dowód cesarskiego planu  przechowuje się do dziś w Garderobie Wojennej w Petersburgu unikatową kurtkę generalską. Opisana jest jako kurtka generała Korpusu Litewskiego, wykonana wg rozkazu cara, z haftem na kołnierzu w postaci złotego wężyka generalskiego, jakiego odtąd mieli używać generałowie Korpusu Litewskiego. Kurtka ta posiada nawet złote guziki z polskim orzełkiem i złoto haftowane szlufki na epolety.

Podczas wizyty w Warszawie car pokazywał się w tradycyjnym polskim mundurze generalskim z srebrnymi haftami, co można uznać za wyraz jego taktu i dobrego tonu. Jego brat, ks. Konstanty nosił z kolei mundur rosyjskiego generała z haftami w postaci złotych motywów roślinnych.

 

Unikalny złoty wężyk generalski – nie wprowadzony w użycie haft wykonany na zlecenie cara Aleksandra I dla generałów Korpusu Litewskiego

Car Aleksander I w towarzystwie Konstantego podczas wizyty w Warszawie. Mal. Bronisław Gembarzewski

       Jacek Jaworski, wrzesień 2021


 

  Niemieccy ochotnicy powstania listopadowego

 

Za każdym razem kiedy bywam na ul. Senatorskiej przed Pałacem Prymasowskim widzę oczami wyobraźnie grupę pruskich żołnierzy w pełnym rynsztunku, którzy przedarli się do Królestwa Polskiego, oczekujących w tym miejscu na przyjęcie ich w szeregi Wojska Polskiego.

Do redakcji „Kuriera Warszawskiego” nadszedł z Niemiec list mówiący: „Wierzcie Polacy, że większa połowa Niemców dobrze wam życzy[…] chwała wam. Polska to wykona, czego nie śmieli wykonać Germanowie[…]. Może wkrótce zabłyśnie gwiazda połączenia!”

Tymczasem to połączenie faktycznie zaczęło się urzeczywistniać. Nie w takiej skali jak wyobrażali to sobie autorzy listu, lecz przecież na najważniejszym, bo militarnym odcinku. Pewien polski oficer przytacza jeden z takich przykładów: „Oficer z wojska pruskiego ozdobiony krzyżami przybył wnijść do naszego; nie może się dosyć nagadać, jaki zapał panuje za naszą sprawą w Berlinie”. Tego niespodziewanego ochotnika przyjęto wkrótce do sztabu gen. Michała Paca.

Komendant Poznania – płk Reder otrzymawszy wiadomość, że przybył tu hrabia Tytus Działyński, przysłał dla jego pilnowania 10 tzw. „czarnych” huzarów. Prasa polska doniosła, że huzarzy ci „przybywszy do granic pożegnali swego oficera oświadczając mu, że przeciw sprawie narodów walczyć nie mogą”. Konkretniej o tym samym zdarzeniu wspominał Tymoteusz Lipiński. Wg jego słów huzarzy ci przypiąwszy polskie kokardy oświadczyli, iż idą do powstania. To dopiero pierwszy z serii przypadków opowiadania się grupek pruskich żołnierzy po stronie Polski, czy wręcz przechodzenia do polskich szeregów. W kilka dni po zdarzeniu z 10 huzarami pruskimi prasa donosiła o kilkunastu huzarach i dwóch żandarmach pruskich, którzy z końmi i bronią przeszli do Polski. W Görlitz zaś tamtejsza Landwehra wprost oświadczyła, że przeciw Polakom walczyć nie myśli. Landwerzyści nie ograniczyli się jednak tylko do pasywnego oporu w razie ewentualnego rozkazu interwencji po stronie Rosji. Oto jedna z gazet informowała, że w kaliskiem jest tak wiele „Landwehrów”, którzy z Księstwa Poznańskiego do Polski przybyli, że „oddzielne bataliony formowane być z nich mają”.

Coś w tym twierdzeniu było, skoro inny tytuł prasowy podawał informację o przybywaniu do polskiego wojska Sasów, Hanowerczyków, m.in. niejakiego Kronenberga, Wilhelma Thiela, służącego w 14. p. piech. liniowej czy studenta Bajera, którego ,,walka o wolność i pragnienie poznania naszego narodu zwabiły do Polski i pchnęły w szeregi narodowe”. Czego nie uchwyciła prasa, odnotował pamiętnikarz – jak np. interesujące zdarzenie, gdy oficer Jazdy Kaliskiej, na ul. Senatorskiej w Warszawie, przed Pałacem Prymasowskim, ze zdumieniem dostrzegł kilkunastu pruskich żołnierzy z całym rynsztunkiem wojskowym (mit Sack und Pack). „Ściągnęli broń przedemną – wspomina ów oficer – oddając honory wojskowe jako oficerowi, stanęli frontem. Podjeżdżam do nich, zapytuję skąd się tu wzięli. Odpowiadają, że zbiegli z pruskiego wojska „um die polnische Freiheit zu verteitigen” (by bronić polskiej wolności). Na to dodaje jeden z nich: „Aber wir wolten in den fierten Linien Regiment eintreten” (z tym, że chcielibyśmy wstąpić do czwartego pułku liniowego)”. Wzruszony ich sympatią dla naszej sprawy oficer zaprowadził ich do Komisji Wojny.

1. Pałac Prymasowski na ul. Senatorskiej w Warszawie.

Pruska piechota w okresie trwania powstania listopadowego

Jeden z uczestników powstania odnotował, że w kompaniach strzelców celnych Michała Kuszla i Alfonsa Gołębiowskiego, walczących m.in. pod Kałuszynem w lutym 1831r. było wielu ochotników, rodowitych Niemców, przybyłych ze Śląska i innych miejsc – ,,wszyscy doskonali żołnierze”.

Armia pruska odnotowała wówczas wyraźnie dostrzegalne zjawisko dezercji. Dotyczyła tych mieszkańców poznańskiego, którzy podjęli decyzję o wstąpieniu do Wojska Polskiego i objęła w sposób szczególnie dotkliwy 11. pułk strzelców, 26. pułk piechoty liniowej, 37. pułk piechoty z Torunia (m.in. szeregowy Friderik Briese, Henryk Fandrey). Źródła pruskie wymieniają niektóre z nazwisk kolejnych dezerterów: Karol Libelt, który już w styczniu wstąpił do 2. kompanii artylerii lekkiej, a we wrześniu odbył kampanię w kieleckiem, matematyk Maks Braun, który służył w korpusie inżynierów, Johann Reish z inowrocławskiego, Edward Müller z Kościelca. Spośród 97 rzemieślników z Poznania, jacy przekradli się do polskiego powstania, 32 to Niemcy (Joseph Arendt, Ludo Baumgardt, Karl Erich, Wilhelm Herse, Karl Handke, Friedrich Hipke, Wilhelm Krüger, Johann Kegel, Otto Luer, Julius Neumann i inni). Oddziały powstańców zasilali także Niemcy z pow. odolańskiego, ostrzeszowskiego, krotoszyńskiego, wschowskiego. Z rejonów tych już w pierwszych dniach grudnia 1830r. przeszło do Królestwa Polskiego 13 Niemców, w tym trzech oficerów i dziesięciu artylerzystów. Znaleźli się wśród nich urzędnicy sądów i administracji: Josef Gündermann, Leopold Wildgans, Karl Friedrich Hebenstreit, nauczyciel Friedrich Sieg, oficjaliści Heinrich Baumann, Rudolf Brachvogel, synowie szlachty: Ladislaus Wunster, Rudolf Meissner.

Już po powstaniu, w 1832r. władze pruskie wcieliły do wojska 60 osób z poznańskiego, uznanych wcześniej za niezdolnych do służby wojskowej, a mimo to walczących w Wojsku Polskim (służba folwarczna, wyrobnicy, rzemieślnicy, rusznikarz Antoni Wolfram). Kilku z tej sześćdziesiątki awansowało w Polsce na stopnie podporuczników.

Wielu, bo 90 niemieckich lekarzy wyjechało dla wspomożenia polskiej wojskowej służby zdrowia. Zjeżdżali się do Polski przede wszystkim z Wirtembergii, a także z Bawarii, Saksonii i Badenii. Byli wśród nich lekarze i profesorowie medycyny: Graefe, Mahir, Reincher, Goldberg, Bieling, J. Lachman z Berlina, Holstein, Ney, Ebmann z Monachium, Eichelberg z Marburga, Gerhardt z Gera, Schrader z Brunszwiku (służył bezpłatnie, uczestniczył w wyprawie gen. Dezyderego Chłapowskiego na Litwę) i wielu innych. Tych wielu innych, choć nie wszystkich medyków wojskowych, sztabs – lekarzy, lekarzy batalionowych, urzędników służby zdrowia, praktykantów wymieniały powstańcze gazety: Wilhelm Lardner, Karol Lienhard, Maximilian Deifinger, Otto Roset, Ernest Schiszer, Karol Wühl, Septymus Hartman, Jan Wolgemuth, Adolf Markus, Karl Schultz, Justyn Lichtenchau, Ludwik Pfeifer, Franc Arnoldt, Karol Bruninghausen, Alexander Ellenbogen, Alexander Kraitzenheim, Wilhelm Lindeman, August Hoenig, Karol Francke, Wlihelm Schmetzel, Felix Roedlich, J. Goldberg, E. Bieling, N. Ney, S. Holstein, F. Echemann, K. Albertus z Altenburga, L. Eichelberg z Marburga, Ch. Breivogel (Brachvogel) z Darmstadt, J. Gerchardt z Gera, J. Seydel z Lipska, J. Wohlgemuth z Linden, A. Junghanns z Manheim, J.G. Rein z Mersburga, F. Liebmann z Rudolfstadt, K.L. Happel z Hildelberga, Ch.F. Melzer z Waltenstein, G.F. Müller, J. Gross, K. Th. Rothermund. Niektórzy z wymienionych wyjechali za granicę, inni dostali się do niewoli, inni jeszcze poprosili o łaskę carską, a dr Doerner zmarł na cholerę.

 

        Jacek Jaworski, 26 września 2021


Skandynawscy ochotnicy powstania listopadowego

 

Wśród setek cudzoziemców jacy zgłosili się na ochotnika by u boku Polaków walczyć o ich wolność znalazła się stosunkowo najmniej znana czytelnikom grupka z państw skandynawskich.

Z Szwecji przedarło się do powstania dwóch oficerów i trzech lekarzy. Ernst von Schantz pochodził z rodziny o wielopokoleniowej tradycji wojskowej. Na wieść o wybuchu Powstania Listopadowego, będąc porucznikiem huzarów, poprosił o roczny urlop z wojska i wyjechał do Paryża, gdzie przez parę miesięcy brał lekcje szermierki i nawiązywał kontakty z Polakami. Za ich radą udał się do Kalisza, którego teren miejski na zachodzie i południu, graniczył z pruskim zaborem. Stamtąd nocą udało mu się przedostać do Kongresówki. Przyjęty natychmiast do armii przez gen. J. Skrzyneckiego, wziął udział w bitwie pod Ostrołęką 26 maja, walczył jako chorąży 2. pułku ułanów pod Łowiczem 7 sierpnia, a także pod Międzyrzeczem 29 sierpnia, gdzie odniósł rany. 1 września został awansowany na stopień porucznika i otrzymał srebrny krzyż Virtuti Militari, a 15 października złoty krzyż. Hr. Leon Sapieha, który poznał Schantza w trakcie powstania,  odnotował, że służył on następnie w Jeździe Płockiej i jednym z pułków strzelców konnych. Na pamiątkę spotkania wymienili się szablami. Na klindze szabli Szweda wyryty był napis: ,,Spróbujcie jak kąsa szwedzka stal, precz z drogi Moskale, odwagi błękitni chłopcy”. Pod koniec powstania, pozostając pod rozkazami gen. G. Ramorino, przeszedł wraz z jego korpusem do Galicji. Po powrocie do Szwecji wymierzono mu karę trzymiesięcznego aresztu za udział w walce przeciw zaprzyjaźnionej Rosji i zakaz noszenia polskich odznaczeń (mimo to nosił je do cywilnego ubrania). Losy Schantza w czasie polskiego powstania opisał jego przyjaciel, szwedzki lekarz z Lund, Sven von Stille. W swoich pamiętnikach z tego okresu napisał o nim: ,,Był Szwedem dawnych czasów, odważnym i nie bojaźliwym aż do granic nieostrożności. Radość, która pojawiała się w jego spojrzeniu, gdy gotował się do walki z wrogiem, była tak serdeczna, że ożywiał wszystkich, którzy przyłączali się do jego towarzystwa, tak że wszyscy koledzy wierzyli, że nie ma niebezpieczeństwa, przy którym Schantz byłby nieobecny”.

Sam Stille przeczytał w gazecie artykuł o potrzebie lekarskiej pomocy w Polsce i postanowił przedrzeć się do Królestwa Polskiego, by pomagać powstańcom. Wraz z nim wyjechało dwóch jego kolegów ze studiów medycznych: Gustaw Bergh i Fredrik Stenkula. Świeżo upieczeni medycy przekroczyli granicę prusko – polską, nocą przepływając Drwęcę koło Golubia, holując plecaki i ubrania na kłodzie drewna. Służyli jako chirurdzy wojskowi w szpitalach na Woli, w Zamku Ujazdowskim, w koszarach Mirowskich, pod kierownictwem dr Karola Wilhelma Stackerbrandta.

*

Finowie w kontekście historii powstania 1831 r. kojarzą się nam głównie z wyborowymi strzelcami 5. Finlandzkiego puku i Finlandzkiego pułku lejb gwardii, którzy mocno dawali się we znaki polskim powstańcom.

 1. Bitwa pod Tykocinem w 1831 r. na obrazie Ekmana: fińscy żołnierze ratują rannego porucznika

Finowie nie mając własnej ojczyzny, a będąc poddanymi rosyjskiego imperium zachowali daleko posuniętą lojalność wobec ,,matuszki Rossiji”. Narody polski i fiński niewiele o sobie wiedziały. Do Finlandii nie docierały idee wolnościowe Polaków. Protest kilku fińskich studentów wobec tłumienia polskiego powstania został błyskawicznie zatuszowany. Natomiast fińscy strzelcy w armii rosyjskiej za zaszczyt uznawali możliwość walczenia przeciw Polakom i mocno dawali się im we znaki. Tym godniejszym podkreślenia jest niezwykły przypadek był Augusta Maximiliana
Myhrberga, fińskiego poszukiwacza przygód z Raahe. Myhrberg był prawdziwym bojownikiem wolność ludów. W 1823r. uczestniczył w rewolcie przeciw reakcyjnym rządom króla Ferdynanda VII w Hiszpanii. W latach 1825 – 1830 walczył o wolność Grecji. Wierny swym przekonaniom bojownika o wolność,
zaryzykował los zdrajcy i na ochotnika walczył pod przybranym pseudonimem u boku
Polaków z Rosjanami, a także z rodakami z Gwardii Fińskiej.

Jako człowiek bardzo skromny, nigdy potem nie opowiadał o swoich wyczynach podczas polskiego powstania. Pewne jest jednak, że walczył pod Ostrołęką, gdzie spotkał po przeciwnej   stronie     przyjaciela z dzieciństwa, porucznika Adolfa Aminoffa. Pod jego koniec dostał się do rosyjskiej niewoli, skąd zdołał zbiec. Po parumiesięcznej tułaczce po Polsce, zimą, wśród kry, przepłynął Wisłę, a dalej przedostał się do Paryża. Wiadomym jest, że był otaczany wielkim szacunkiem przez emigrację polską z ks. Władysławem Czartoryskim na czele. Po latach, w 1863r. będzie ponownie działać na rzecz Polski jako emisariusz dyplomatyczny Rządu Narodowego. Dziś pomnik Myhrberga
– bohatera Grecji, Polski i Finlandii – stoi na starówce w Raahe.

2. A. Myhrberg w 30 lat po powstaniu listopadowym

 

Jacek Jaworski, sierpień 2021


 

Korpus litewski – Fenomen i utracona szansa powstania listopadowego

 

Czytając materiały o powstaniu listopadowym, często napotykamy wzmianki o 6. korpusie armii rosyjskiej. Może nie każdy wie, że chodzi o Oddzielny Korpus Litewski. Pewnie jeszcze mniej Czytelników wie jak niezwykła  była to formacja i jak mocno związana była z Wojskiem Polskim.

Korpus Litewski utworzony został na mocy najwyższego ukazu cara Aleksandra I z dnia 13 lipca 1817r., Korpus Litewski był czymś całkowicie szczególnym w armii rosyjskiej. Stanowił w istocie bardziej fenomen polityczny niż wojskowy. Od początku stał się obiektem podejrzliwości, celem ataków elit rosyjskich, wszelkich domysłów co do prawdziwych i domniemanych intencji cara. Również i dzisiaj, nadal można stawiać sobie  pytanie jakie pobudki kierowały Aleksandrem I, gdy podejmował tę decyzję – czy był to jedynie kaprys panującego, sentyment do Polaków, czy zwykła polityczna kalkulacja i wyrachowanie.

Najsłuszniejszym wydaje się jednak, że Aleksander I, który gwarantował Polakom „wewnętrzne poszerzenie” Królestwa Polskiego (to prawo zastrzegł nawet w traktacie z 3 maja 1815r. zawartym  z cesarzem Austrii (art.5), co przez Europę i Polskę zostało zrozumiane jako zamiar przyłączenia do Królestwa Polskiego  wschodnich ziem cesarstwa), traktował powstanie Korpusu Litewskiego jako pierwszy akt przyszłego przyłączenia kresów do Królestwa Polskiego. Car obiecywał Polakom, oddanie dawnych polskich ziem wschodnich, połączenie z Litwą, w zamian za co, społeczeństwo polskie zobowiązywało się do lojalności wobec władzy cara – obecnie króla polskiego.

Jeśli taka była rzeczywista intencja cara, to świadczyć ona może jedynie o jego przenikliwości i typowo wschodniej przebiegłości. Sądził, poniekąd słusznie, że Polaków lepiej pozyskać niż wyzyskać, korzystniej zapewnić sobie ich wdzięczność, niż wzbudzić w nich gniew i ochotę do buntu. Jednocześnie na całe lata gwarantował sobie utrzymanie w orbicie swych wpływów wszystkich prowincji zachodnich, wraz z Królestwem Polskim.

Utworzenie Korpusu Litewskiego traktować należy jako akt wcielający w życie zapowiedź Aleksandra I w sprawie litewskiej, zapowiedź jej wyodrębnienia z cesarstwa i przyszłego, ponownego połączenia Litwy z Koroną. Ten krok zapowiadał wszak ks. Adamowi Czartoryskiemu jeszcze przed wyprawą napoleońską na Moskwę w 1812r. Głośno mówił o tym na Kongresie Wiedeńskim.

Mimo tak zdawałoby się konsekwentnej postawy cara, droga do niezrealizowanej przecież decyzji o połączeniu Polski z Litwą, była niezwykle pokrętna i odzwierciedlała kapryśny i zmienny charakter monarchy. Z całego procesu łączenia Litwy i Królestwa Polskiego pozostał jednak widoczny jego znak i zapowiedź w postaci Oddzielnego Korpusu Litewskiego. W założeniu, Korpus miał być przyszłą armią litewską w ramach odrodzonej Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Potężny ten korpus, rozlokowany został wzdłuż granic z Polską, głównie na Litwie – w guberniach wileńskiej, grodzieńskiej i mińskiej, w obwodzie białostockim (prawe skrzydło), a także na Wołyniu (lewe skrzydło). Otrzymał z czasem porządkowy 6. numer korpusu armii cesarstwa. Stanowił więc część armii rosyjskiej. Mimo to, Korpus posiadał, jak to określił Feliks Wrotnowski „zalety ducha naszego.” W swych wspomnieniach, oficer rosyjski służący w brygadzie grenadierów Korpusu Litewskiego – Aleksander Zeland – wyraził się o nim wręcz jako  „c z ę ś c i   p o l s k i e j   a r m i i”. To co zauważył prosty oficer nie mogło umknąć uwadze samego cara wywołując jego niezadowolenie i konsternację. Mikołaj I zwracał uwagę ks. Konstantemu: ,,Starzy oficerowie rosyjscy z twojego korpusu [litewskiego-J.J.] niestety powoli odchodzą, a większość młodych stanowią Polacy. W ciągu dziesięciu lat pułki te należeć będą tylko formalnie do armii rosyjskiej, a faktycznie staną się polskie”. To niezwykłe, lecz rzeczywiście w szeregach Korpusu rosyjskiej mowy między oficerami słychać nie było. Cała ich znajomość języka rosyjskiego ograniczała się do wyuczonych słów komendy. Jeśli wśród oficerów byli Rosjanie to w artylerii, choć i tu niemało było Polaków, tworzących odrębne koła i mówiących po polsku. Z Rosjanami nie zadawali się i z nimi nie rozmawiali. Stosunki te nie sposób było określić jako dobre; awantury wybuchały o byle drobiazg.

Zeland nie przesadził w niczym pisząc o ogromnej ilości Polaków w Korpusie. Według  wydanych przepisów specjalnych, Korpus Litewski rekrutował się bowiem wyłącznie z guberni wileńskiej, grodzieńskiej, mińskiej, wołyńskiej, podolskiej oraz obwodu białostockiego. W Korpusie język polski był językiem urzędowym. Po polsku wydawano rozkazy, prowadzono kancelarię i korespondencję, pisano regulaminy. Mundury przypominały polskie, głównie z powodu żółtych wyłogów i rabatów piechoty oraz amarantowych ułanów.

Proces polonizacji Korpusu Litewskiego przyspieszony został w 1820r., przed śmiercią Aleksandra I. Wówczas to, jak wspomina ten okres Andrzej Przyłągowski, „przenoszono rodowitych Moskali z Korpusu Litewskiego do innych korpusów, a z nich przysyłano do Korpusu Litewskiego żołnierzy rodem z guberni polskich”.

XIX-wieczny historyk, Władysław Dzwonkowski rozpatrywał Korpus Litewski nie tylko jako efekt politycznych zabiegów i planów, ale również jako wyraz najszerzej i na największą skalę zakrojoną akcję przyciągania polskich wojskowych do armii rosyjskiej. Poza manifestowaniem poprzez Korpus pewnych zamiarów wobec Polaków, nie mogło przecież władzom rosyjskim nie zależeć na służbie wojskowej doświadczonych, polskich oficerów i żołnierzy.

Korpus Litewski stanowił liczącą się siłę. Jego stan przewyższał liczbowo wojsko Królestwa Polskiego. Takie pułki jak Polski ułanów (konnopolcy) czy Tatarski ułanów, Litewski ułanów, składały się z mieszkańców byłych kresów polskich. Ta część Korpusu, którą stanowiły pułki gwardyjskie (piesze – Litewski i Wołyński, konne – ułanów Litewskich, kirasjerów Podolskich i huzarów Grodzieńskich), organizacyjnie wchodziła w skład utworzonego także w 1817r. tzw. Korpusu Rezerwowego Wojska Polskiego stacjonującego w Warszawie. Do Korpusu Rezerwowego wchodziły również polskie pułki gwardyjskie: jeden ułanów, jeden strzelców konnych, jeden grenadierów i bateria artylerii konnej. Wszystkie te pułki Gwardii ks. Konstantego, tak litewskie jak i polskie, oddane były pod dowództwo gen. hr. Wincentego Krasińskiego. Funkcje szefa sztabu sprawował także Polak – płk Henryk Milberg. W ten sposób, poprzez wspólną przynależność pułków gwardyjskich do Korpusu Rezerwowego, Korpus Litewski jeszcze silniej związany został z Wojskiem Polskim i z Polską.

W początkowym okresie powstania Korpus czas jakiś tkwił w zawieszeniu. Walczyć przeciw powstańcom nie chciał, a i nie bardzo mógł. Amunicja Korpusu znajdowała się w twierdzy w Modlinie, która niebawem wpadła w polskie ręce. Dopiero później Rosjanie sprowadzili proch z Bobrujska.

Kunktatorskie postępowanie dyktatora, gen. J. Chłopickiego, które wielu, szczególnie demokratów, nazywało wprost zdradą, budziło co najmniej zdziwienie. Odsyłanie za kordon zbiegów z Korpusu Litewskiego było szczególnie oburzające i szkodliwe dla sprawy powstania i jako takie zapadło również w pamięć Wołyniaka, Michała Czajkowskiego, który podkreślał, że o dziwnych postępkach dyktatora mówiono wówczas powszechnie. Z ust do ust powtarzano wieść o takim oto przypadku, gdy zjawiła się u niego deputacja od oficerów Korpusu Litewskiego z oświadczeniem, że wobec sojuszu Litwy z Polską, gotowi są przyłączyć się do Wojska Polskiego w celu wspólnego działania. W odpowiedzi emisariusze usłyszeli, że są głupcami a także spotkali się z pogróżkami o odesłaniu ich pod strażą do Petersburga, jeśli nie wybiją sobie z głowy podobnych głupstw.  O podobnych zdarzeniach pisał także niewierzący w możliwość przeciągnięcia Korpusu na stronę polską, Walenty Zwierkowski. Tym czy innym wysłannikom wojska litewskiego dyktator miał oświadczyć: ,,Nie mam dla was prochu do spalenia na panewce”.

Na pierwszą i może decydującą, lecz zaprzepaszczoną przez Chłopickiego szansę, jaką była możliwość przeciągnięcia na stronę polską Korpusu Litewskiego, wskazał rosyjski generał Denis Dawydow. Twierdził on, że jeśli Korpus Litewski pozostał wierny Rosji to tylko dlatego, że został wchłonięty przez armię rosyjską. Byłoby jednak inaczej gdyby nadal tkwił w osamotnieniu lub zagarnięty byłby przez Wojsko Polskie. Dlatego Dawydow uznawał za największy błąd Chłopickiego to, że nie posunął swe wojska do granic Litwy, gdzie Korpus stacjonował i nie zagarnął go, pozwoliwszy by zrobili to Rosjanie: ,,Ten [Korpus] bez wątpienia połączyłby się z rodakami i z 80-cio tysięczną armią w Białymstoku obudziłby całą Litwę a za jej przykładem Wołyń i Podole”.

Dawydow mówił o szansie Polaków, szansie tym większej, że jak twierdził wiceprezes Towarzystwa Patriotycznego, Roman Sołtyk, trzecia część oficerów Korpusu należała do warszawskiego oddziału tego Towarzystwa, a w pierwszych tygodniach wojny Korpusowi było srogo zabronione podejmowanie działań wojennych przed dokonaniem się koncentracji armii rosyjskiej. Gdyby nawet założyć, że Korpus  przejawiłby mimo wszystko wolę walki przeciw Polakom, to trzeba zauważyć, że pozostawał bez wielkich szans powodzenia. Nie tylko  z powodu swego osamotnienia i braku ładunków. Rozciągnięty był na przestrzeni kilkuset mil, a jego lewe skrzydło oddzielał od prawego ciągnący się miedzy Litwą a Wołyniem szeroki, nieprzebyty pas błot i mokradeł białoruskich. Jeszcze żadna armia nie próbowała dotąd sforsować je. To położenie ułatwiłoby Wojsku Polskiemu rozerwanie Korpusu, a posiłkom rosyjskim z Mołdawii ich obejście zajęło 3 miesiące.

Czy tak istotna siła militarna mogła pozostawać poza obszarem zainteresowania i zabiegów spiskowców szykujących wybuch powstania? Wiele świadczy o tym, że  nie. Dla przyszłych powstańców był to niezwykle łakomy kąsek i stwarzał dla nich określone szanse. W Korpusie widziano ważnego sojusznika. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Wojsko Polskie i Korpus Litewski wspólnie stanęłyby przed tym samym problemem – przymusową ekspedycją dla zdławienia powstania Belgów i rewolucji lipcowej Francuzów. To już było przesądzone. Polacy w Korpusie z pewnością nie pogodziliby się z taką perspektywą, a to stałoby się płaszczyzną porozumienia ze spiskowcami polskimi, dla których sprawa belgijska była przecież impulsem do powstania.

W Korpusie Litewskim, przed powstaniem, agitację prowadził późniejszy bohater wyprawy partyzanckiej do Polski w 1833r. mjr Józef Zaliwski. Już w październiku 1830r. wysłał on kilkunastu oficerów spiskowych na Litwę, Wołyń i Podole pod pozorem urlopów, „ażeby – jak sam pisał – w wojsku moskiewskim i między obywatelami przygotowali rzecz, o ile tylko będzie można bez narażenia spisku; dałem im na to na każdy przypadek instrukcje.” Wreszcie i sam Zaliwski udał się do Kowna, Merecza i pod Grodno i tam pozakładał punkty komunikacji między nim a sprzysiężonymi oficerami Korpusu Litewskiego. O rezultatach swej wyprawy pisze: ,,Otrzymywałem ciągle rapporta i wiadomości gdy nagle, ku końcowi grudnia przyszło z Petersburga rozporządzenie Carskie ażeby wszystkich officerów z korpusu gen. Rosena, których sposób myślenia był podejrzany, odesłać w głąb Rossyi dla formowania rezerwowych batalionów”.

Propaganda polska nasiliła się już po rozpoczęciu powstania. Zaliwski podejmował próby przeciągnięcia na stronę polską jednego z litewskich pułków. Obiektem jego zabiegów był Wileński pułk piechoty. Rosjanie, zorientowawszy się w istnieniu spisku, bezzwłocznie przenieśli ten pułk z Trok, gdzie stacjonował,  do Brześcia Litewskiego. Jego żołnierzy powołano wkrótce do tworzącego się w Moskwie 4. pułku piechoty.

O tych staraniach przeciągnięcia Korpusu Litewskiego na stronę powstania polskiego wspomina pruski historyk Richard Otto von Spazier: ,,dla zawierania stosunków” z  oficerami Korpusu Litewskiego, z Warszawy do Brześcia wyjechał por. Artur Zawisza. Na Wołyń, Podole i Ukrainę mieli się udać trzej podchorążowie: Paszkiewicz, Rottermund i Poniński. W związku z tą misją wzięli dymisję ze Szkoły Podchorążych, lecz wskutek różnych okoliczności do wyjazdu nie doszło.

Z kolei pamiętnikarz Leon Dembowski, na pierwszy plan wysuwa, w tym zakresie, aktywność Joachima Lelewela, który wywodził się z tego samego co i J. Zaliwski Stronnictwa Demokratycznego. Tak więc Lelewel i jego stronnicy wysłali niektórych zaufanych ze Szkoły Podchorążych oraz  akademików do guberni grodzieńskiej i na Wołyń „ażeby namówić pułki Korpusu Litewskiego, tudzież oddziały gen. Sackena na Wołyniu konsystujące do łączenia się z powstaniem.” Misja ta była tajemnicą skrywaną przed rządem, a ujawniona została dopiero po skutkach. Ci agitatorzy, którzy skierowani zostali na grodzieńszczyznę, zaraz po pierwszym zetknięciu się z oddziałem rosyjskim (Korpusem Litewskim), zostali aresztowani i odprowadzeni do Białegostoku, do gen. Weliaminowa, szefa sztabu Korpusu. „Ten, naśmiawszy się z ich misji – kontynuuje swe wspomnienia Dembowski – oświadczył, że na pierwszy raz okrywa łagodnością ich nierozwagę, lecz poleca ażeby oświadczyli tym, co ich wysłali, iż odtąd każdy emisariusz przytrzymany, we 24 godziny rozstrzelany będzie, po czym pod konwojem odesłał ich do pierwszych posterunków wojsk konnych w Królestwie”. Przyprowadzeni do Warszawy, tu dopiero wyznali wszystkie okoliczności swego niefortunnego poselstwa. Grupa wysłana na Wołyń, której przewodniczył niejaki Niko, nie zdołała nawet przedrzeć się przez granicę i nic nie zdziaławszy wróciła do stolicy.

Podobne zabiegi czynił wśród żołnierzy i oficerów Korpusu Litewskiego także marszałek szlachty guberni wołyńskiej Piotr Moszyński, który jeszcze w 1825r. jeździł do Łucka, by wśród części Korpusu prowadzić propagandę rewolucyjną. Pewne skutki prowadzonej zawczasu agitacji, jak można sądzić, zaobserwowano już na rewii w Brześciu w 1823r. Mówiono wówczas, że w Korpusie Litewskim dostrzeżono ponoć ślady propagandy rewolucyjnej prowadzonej w nim przez polskich wojskowych. Z tego nawet powodu miano skrócić manewry a niezadowolony car opuścić miał miejsce manewrów. Na ten temat nie ma jednak zgodności opinii. Przypuszcza się, że opuszczenie wojska przez cara równie dobrze wywołane mogło być pojawieniem się na rewii grupy młodzieży litewskiej ubranej demonstracyjnie w stroje zbliżone do narodowych.

Najwidoczniej działania te nie były prowadzone umiejętnie i właściwie, nie uzyskały też wsparcia ze strony oficjalnych czynników i władz powstania. Jeśli wierzyć pamiętnikarzowi, Krzysztofowi  Niezabytowskiemu, Korpus Litewski cały czas czekał tylko na sposobność, by całością swych sił przejść na stronę Polaków. Rosjanie jednak od samego początku zorientowali się w sytuacji. Nie było to trudne; wszystkie polskie gazety rozpisywały się o rzekomej czy prawdziwej chęci przejścia na stronę polską dowódcy jazdy Korpusu, Polaka z pochodzenia, gen. Michała Włodka. Gazety te czytali także rosyjscy szpiedzy. Dość szybko powymieniano więc polskich dowódców i oficerów Korpusu na Rosjan, a Polaków powysyłano na najbardziej niebezpieczne odcinki walk. Sam car w porę ostrzeżony ,,pilnie miał na nich oko, srogą zaprowadził dyscyplinę i odpowiedzialność”, jednocześnie rozkazując otoczyć cały Korpus. Dokładnie to samo zjawisko opisał oficer artylerii polskiej, Józef Głębocki; Korpus stał osamotniony aż do 1 stycznia, jakby czekając tylko na sposobność przejścia na stronę polską. Później zaś cofnięty został na Wilno i oddany pod nadzór innych  korpusów rosyjskich ,,z obawy ażeby żołnierze litewscy hurmem nie przechodzili w szeregi polskie”.

Owszem, zjawisko przechodzenia na stronę polską z szeregów Korpusu, miało miejsce przez cały okres trwania powstania. Lecz nie miało już charakteru masowego i polegało głównie na podejmowaniu służby w Wojsku Polskim, nie przez dezerterów, a wziętych do niewoli jeńców. Inaczej rzecz miała by się, gdyby już na początku powstania stworzono Korpusowi szansę połączenia się z Polakami. Szansy tej, jednej z wielu zaprzepaszczonych szans, niestety nie dano; zabrakło politycznej woli i determinacji władz powstańczych, przede wszystkim, u dyktatora. Może za wyjątkiem członka Rządu Narodowego, Stanisława Barzykowskiego i oczywiście samego Chłopickiego, wszyscy współcześni tamtym wydarzeniom, którzy analizowali przebieg powstania, byli w pełni przekonania o możliwościach przeciągnięcia Korpusu na stronę polską. Sprzymierzony z Polakami i złożony z Polaków oraz Litwinów potężny Korpus, dorównujący liczebnością całej armii przedpowstaniowego Wojska Polskiego, z 100 armatami spowodowałoby potok lawinowych zdarzeń, które w krótkim czasie radykalnie odmieniłby przebieg powstania.

Warto wiedzieć w tym kontekście, że wielu  dezerterów i jeńców z Korpusu Litewskiego znalazło się jednak w Wojsku Polskim, a 5. pułk piechoty liniowej w okresie sierpnia 1831 składał się praktycznie z samych Litwinów pochodzących z tej formacji.

Powstanie Listopadowe często nazywane było przez ówcześnie żyjących ,,powstaniem straconych szans.” To pojęcie przejęła część tych historyków, którzy dostrzegają realne, wręcz ogromne szanse na  polskie zwycięstwo w wojnie z Rosją w 1831r. Jedną z takich wczesnych, a zaprzepaszczonych szans stała się nieudana, choć rokująca powodzenie, kwestia pozyskania dla sprawy polskiej Korpusu Litewskiego. Ta zaniechana sprawa stała się prawdziwym narodowym dramatem Polaków i Litwinów, oznaczała klęskę obu narodów i stała się źródłem licznych indywidualnych tragedii ludzi, skazanych na klęskę, wygnanie, nędzę, utratę ojczyzny, rodzin i wszelkich nadziei na pomyślną przyszłość.

Jacek Jaworski, 2021


 

Powstanie Listopadowe. Klęska.

Po bitwie ostrołęckiej strona polska straciła inicjatywę ofensywną. W ścisłym dowództwie bardziej poszukiwano winnych, aniżeli przyczyn przegranej. A może chodziło o przysłowiowego „kozła ofiarnego”, aby oczyścić z zarzutów nieudolności naczelnego wodza. W szeregach szerzył się niepokój i koleją rzeczy towarzyszący mu ferment.  Krytyka dowództwa stała się powszechna, zarzucano brak koncepcji dalszej walki, pojawiały się glosy o paktowaniu z wrogiem, a więc zdradzie, o unikaniu walki. Głosy krytyki wywołało dopuszczenie do odcięcia korpusu gen. Giełguda, mającego ponieść rewolucję na Litwę, a został przyparty do pruskiej granicy, którą przeszedł, składając broń. Generał zapłacił życiem za tę decyzję, zastrzelony przez kpt. Skulskiego. Było to w lipcu, a utrata korpusu dziesięciotysięcznego była  dotkliwa i z punktu widzenia militarnego i z punktu widzenia moralnego. Wcześniej granicę austriacką przeszedł korpus Dwernickiego, tworząc w pewnym sensie precedens, a także podkopując morale wojska. Siły główne cofały się do Warszawy, która ciągnęła jak przysłowiowy magnes. Ciągnęła także przeciwnika. Po śmierci Dybicza dowództwo armii rosyjskiej objął feldmarszałek Iwan Paskiewicz Erywański (1782-1856), opromieniony sukcesami w wojnach z Persją (w latach 1826-28), z Turcją (1828-29) i na Kaukazie, który zdecydowanie przejął inicjatywę, chociaż ma też opinię przesadnie ostrożnego (por. Puzyrewski – Wojna polsko-ruska 1831 r. Nakład Maurycego Orgelbranda Warszawa 1899 r.). Podstawową decyzją dla dalszych losów wojny była koncepcja zaatakowania Warszawy z lewego brzegu Wisły, czyli ominięcie naturalnej przeszkody, jaką stanowi ta rzeka. Armia rosyjska przekroczyła Wisłę w okolicach Płocka, po flankowym marszu wobec polskiej armii, przy jej biernej postawie, a więc braku nawet prób przeciwdziałania. Dążenie Rosjan do zajęcia Warszawy było oczywiste, ale polskie dowództwo zamiast koncentrować wojska w mieście wydzieliło  – pomimo wołyńskich i litewskich doświadczeń –  kolejny korpus dowodzony przez  francuskiego „żołnierza szczęścia”  pułkownika Hieronima Ramorino (1798-1849). Podobno z takim właśnie stopniem przybył do nas ten francuski oficer w marcu, ale błyskawicznie, bo już w kwietniu awansował do stopnia generała brygady, a w lipcu generała dywizji. Zaiste awans godny czasów napoleońskich, ale warto zwrócić uwagę na wzmiankę we wspomnieniach Walentego Zwierkowskiego (1788-1859), który napisał: „…przybył Francuz Ramorino, który kapitanem, czyli szefem batalionu był w służbie francuskiej, lecz dla pokazania, jakich wielkich ludzi Francja nam przysyła, nazwano tegoż pułkownikiem baronem i w tym stopniu umieszczony (został) w armii polskiej”. No cóż, biorąc pod uwagę usytuowanie formalne i faktyczne autora tych słów wypada przyjąć, że wiedział co napisał (Rys powstania walki i działań Polaków 1830 i 1831 roku skreślony w dziesięć lat po wypadkach na tułactwie we Francji Książka i Wiedza Warszawa 1973 r.). W.Zwierkowski był deputowanym do Sejmu z Warszawy Pragi i sekretarzem Sejmu.

Ale wróćmy do francuskiego oficera w polskiej służbie.

Gen. Ramorino (nazywany przez gen. Puzyrewskiego „Romarino”) dowodził samodzielnym korpusem, oddelegowanym z Warszawy w celu wyparcia przeciwnika z rejonu Siedlec i  zapewnienia dostaw żywności dla wojska i miasta. Ale to  stało się w obliczu zbliżającego się szturmu miasta – armia rosyjska stała pod Łowiczem, oddalona o dwa dni marszu. Podobno Ramorino nie wykonał rozkazu powrotu, ale Władysław Zamoyski twierdzi, że takiego rozkazu nie otrzymał przed szturmem Warszawy, a dopiero po kapitulacji miasta (II tom Pamiętników). Polecenie powrotu korpusu do sił głównych pod Modlin, było zapewne efektem umowy kapitulacyjnej, a nie koncepcji dalszej walki. Po kilku chwalebnych starciach, II korpus w nocy z 16 na 17  września  – a więc już po upadku Warszawy – przekroczył granicę  austriacką, składając broń. Ubyło kolejnych 8 – 10 tysięcy żołnierzy internowanych w Austrii, a tymczasem siły rosyjskie systematycznie rosły i po zajęciu Warszawy uzyskały decydującą militarną i moralną przewagę. Gen. Ramorino nie ma najlepszej opinii wśród polskich historyków, ale w historycznych ocenach jego postępowania na uwagę zasługuje rozkaz cara Mikołaja I pozbawiający oficerów dowodzonego przez niego II korpusu możliwości zamieszkania na terenie Rosji i Królestwa Polskiego.

Nie zamierzam opisywać złożonych procesów odwoływania i powoływania wodzów naczelnych wojska polskiego, ani sierpniowej rewolucji warszawskiej, ani rozkładu moralnego dowodzących i wojska. Lektura jest obfita i nie moja to rola. Moją intencją jest przekazanie kilku informacji na temat szturmu Warszawy we wrześniu 1831 roku, zilustrowanych obrazami reprodukowanymi w formie pocztówek.

Natomiast uwaga natury generalnej jest taka: dlaczego dopuszczono bez stawiania przeszkód do zbliżenia się armii rosyjskiej do Warszawy lewobrzeżnej, bez koncentracji wojska i bez przygotowania do jej obrony w sensie budowy rzeczywistych umocnień zgodnie ze sztuką  wojenną.   Podczas rewolucji okrzyk „zdrada” pojawia się nader często, ale nawet po  powierzchownej analizie widać, że wódz naczelny Jan Skrzynecki i jego następcy nie zamierzali bronić miasta, a więc ich demonstracyjne działania poprzedzające muszą budzić wątpliwości.

Nie miejsce tu na opisywanie systemu umocnień ziemnych otaczających Warszawę. Zainteresowanych odsyłam do opisów bitwy, ze szczególnym poleceniem lektury dzieła gen. A.K. Puzyrewskiego. 

Warszawę otaczał rów i wał „celny”, służący w założeniu kanalizowaniu ruchu przez rogatki miejskie, ale nie mający znaczenia w działaniach wojennych. Puzyrewski wskazuje, że obrona miasta przy wykorzystaniu wału celnego wymagała przynajmniej sześćdziesięciu tysięcy żołnierzy. Budowano zatem system fortyfikacji.

Przypomnę tylko, że były to ziemne nasypy, umocnione faszyną, otoczone wilczymi dołami, a wejść do nich broniły drewniane palisady. Fortyfikacje przygotowywane do ostatniej chwili były ukończone tylko w części, przez co nie tworzyły połączonego systemu punktów mogących wspierać się ogniem. Interesujące uwagi na temat budowy umocnień lewobrzeżnej Warszawy znajdujemy we wspomnieniach pamiętnikarza, wówczas jedenastoletniego chłopca Krzysztofa Jana Aleksandra Niezabytowskiego – Pamiętniki moje Warszawa (period rewolucyjny) wyd. Polska Encyklopedia Niezależna PEN Warszawa 1991 r. Autor napisał tak o budowie szańców wiosną 1831 roku:

…prowadził nas C…za miasto – na okopy, gdzie wtenczas cała rzuciła się Warszawa. Piękny to był widok! Jak okiem sięgnąć, po górach, lasach, polach – cisną się tłumy Ludu – kobiety, starce i dzieci, obok dojrzałych mężów – dźwigają rydel, motykę, sypią wzniosłe wały, kopią fosę głęboką, znoszą kamienie, taczkami żwir i piasek ciągną. Tu szereg malców w szkolnych mundurach, a na ich czele rząd profesorów i nauczycieli, tam pensje panien w kapeluszach, wstążkach, w rękawiczkach – drobną, białą ręką niedołężnie przewracają ziemię – i małą siłą bezsilnie kopią ziemię. Dalej Gwardia Narodowa, dalej rzemieślników cechy – przy barwach, przy chorągwiach – stoją gęstym rzędem i potężną ręką żwawo posuwają robotę…I ja z innymi chwyciłem za łopatę, za taczki – lecz wkrótce odstąpiłem… widząc z żalem, że moje usiłowania ani na piędź roboty nie przyspieszały. W ogóle powiedzmy prawdę – te wszystkie procesje studentów i panien, te mowy, cechy, chorągwie – i co gwardziści – wszystko to wybornie dla podniesienia ducha i wzniecenia zapału, niewiele jednak przyczyniło się do ukończenia wałów. …Zresztą wszystkie te fortyfikacje niedostatecznymi były…Sama Warszawa na wielką skalę miała rozpoczęte roboty wokoło – lecz nigdzie nic ukończonym nie było. Zaczęli gorliwie prace, a potem tak się ubezpieczyli, że je rzucili – jakby już dosyć, nikt nie umiał tym się zająć, tym przywodzić, dziwne zaślepienie – i tak zeszło drogich dziewięć miesięcy.” To jest surowa ocena współczesnego wydarzeniom, a do niej dodajmy informację, że wśród załóg było dużo nowego wojska, a żołnierze mieli braki w wyszkoleniu indywidualnym i w taktyce i że nie wszystkie szańce były obsadzone – W. Zwierkowski podaje, że tylko  „co druga luneta” miała załogę. Z przykrością trzeba odnotować, ze dowództwo obrony nie stanęło na wysokości zadania.

O tym, że koncepcja obrony Warszawy powstała już na początku roku napisał przywołany wcześniej W. Zwierkowski, ale również bez entuzjazmu: „Zakładano miny, a to wszystko więcej opisywane jak wykonywane straszyło nieprzyjaciela. Szańce dopiero oznaczano na planie…Inżynierowie nasi zrobili plan obrony i szańców, jak gdyby cała armia zawsze była obecna pod Warszawą, szańce na wielką skalę…”.

Bitwa o Warszawę stoczona w dniach 6 i 7 września była przegrana, bo musiała być przegrana. Ktoś powiedział, że Warszawa to nie Saragossa i miał rację. Trzeba pamiętać, że atakujący zawsze ma przewagę, bo wybiera czas i miejsce akcji, a obrońcy – z reguły słabsi liczebnie – są od tych decyzji uzależnieni. Tak było i wówczas w Warszawie. Paskiewicz skierował główne siły na kierunek: Wola – centrum miasta – most na Wiśle, podczas gdy polskie wojsko było rozciągnięte od Sielc i Czerniakowa, przez Mokotów, Królikarnię, Wolę do Bielan. Do tego Rosjanie mieli zdecydowaną przewagę  w artylerii, zarówno co do liczby armat, jak i ich wagomiaru. I jeszcze jedna bardzo ważna kwestia. W polskiej armii nie było już żołnierzy spod Grochowa, Igań czy Ostrołęki. Przeważał młody żołnierz, mający braki w wyszkoleniu i dyscyplinie, podczas gdy w armii rosyjskiej były zdyscyplinowane oddziały weteranów, z doświadczeniami z wojen perskich, tureckich i kaukaskich. Odwołajmy się jeszcze raz do opinii rosyjskiego generała. Puzyrewski napisał: „Może nie ma na świecie miasta, któreby tak trudnem do obrony było jak Warszawa”. Wiedział o tym rosyjski generał, a więc wiedzieć musieli także polscy generałowie. Dlaczego zatem nawet nie próbowali przeciwdziałać pochodowi Rosjan pod Warszawę ?

Z przyczyn oczywistych ikonografia tego wydarzenia jest uboga, no bo jak i po co malować klęskę. Twórcy znani, jak Wojciech Kossak i inni mniej znani poświęcili kilka dzieł gen. Józefowi Sowińskiemu, który dzięki bohaterskiej śmierci na szańcach Woli wszedł do panteonu bohaterów narodowych. (Postaci Generała poświęciliśmy osobny tekst).

Do historii bitwy w obronie Warszawy przeszedł jeszcze jeden oficer,  dzięki może nie tyle swojej postawie, ile dzięki Poecie – wieszczowi narodowemu Adamowi Mickiewiczowi. Mowa oczywiście o ppor. Julianie Konstantym Ordonie (1810-1887), dowódcy artylerii w reducie nr 54. (Uwaga w MEW są inne dane – 1805-1886).

Szturm na redutę nr 54 nastąpił około 6.00 rano. Umocnienie było obsadzone żołnierzami 1 dywizji piechoty, wzmocnionymi artylerią, dowodzoną przez Ordona.   Ale sąsiednia reduta o numerze 55 była bez obsady, co pozwoliło – po rozeznaniu sytuacji – Rosjanom na jej zajęcie i  skierowanie oddziałów tam przeznaczonych do natarcia na redutę nr 54, czyli „redutę Ordona”. W rezultacie na dwustu kilkudziesięciu obrońców z 2 kompanii 1 pułku strzelców pieszych i kilkudziesięciu artylerzystów obsługujących sześć dział skierowano ponad siedem batalionów wspartych towarzyszącą artylerią konną.

Wynik walki był przesądzony, a obrońcy chyba stracili ducha, widząc tak przeważającego przeciwnika. Pamiętnikarze podają, że podczas szturmu obrońcy reduty nie prowadzili walki ogniowej, „załoga…nie pokazała się na ławkach, ani na przedpiersiu, zdawała się jakby sparaliżowana. Ani jednego granatu ręcznego nie rzuciła, ani bagnetów, ani kos nie użyła do odparcia szturmujących”. Napastnicy wtargnęli do wewnątrz reduty. „Przeważna część załogi zginęła od razu pod bagnetem rosyjskim…”, ale  podczas walki wewnątrz reduty nastąpił wybuch prochów. Poeta – mowa oczywiście o Adamie Mickiewiczu – przypisał rolę sprawczą ppor. Julianowi Konstantemu Ordonowi, którego „pogrzebał” w reducie i zarazem unieśmiertelnił. Rzeczywistość była zgoła inna. Porucznik Ordon przeżył szturm i żył później długo, choć może niezbyt szczęśliwie. Z wojny 1831 roku wyszedł ranny – poparzony, prawdopodobnie dostał się do niewoli. Wcześniej walczył między innymi w bitwie o Olszynkę Grochowską i w Ostrołęce, za co otrzymał Krzyż Srebrny VM. Od 1833 roku wędrował po Europie – Drezno, Szkocja, Londyn. W 1848 roku był w Mediolanie i rozpoczął służbę w armii sardyńskiej – do 1855 roku. Wg MEW uczestniczył w tym czasie w walkach na Węgrzech w 1848 roku, w wojnie krymskiej 1853 – 1856 w dywizji Zamojskiego, w walkach na terenie Włoch. Od roku 1860 mieszkał we Francji, gdzie był nauczycielem języków nowożytnych. W 1867 powrócił do Włoch, gdzie we Florencji w tymże roku popełnił samobójstwo. Świadomie pokazałem los rozbitka życiowego, który nie mógł znaleźć miejsca po klęsce narodowej, a chyba nie pomogła Jemu także promocja na bohatera, dokonana przez Poetę. Adam Mickiewicz napisał Redutę Ordona w 1833 roku w Dreźnie, pod wpływem wieści od emigrantów. Poeta i Bohater spotkali się w 1855 roku w Burgas. Współcześni różnie oceniali incydent w reducie nr 54, który przyniósł liczne ofiary, ale nie miał niestety żadnego wpływu na bieg wydarzeń.

Cytowany wcześniej Stefan Przewalski, autor biografii generała Macieja Rybińskiego ostatniego wodza armii polskiej, podaje kilka wersji przyczyny wybuchu. Ze względu na to, że biografię wydano w 1949 roku (Wrocławskie Towarzystwo Naukowe Wrocław 1949 r.) i nie była wznawiana pozwolę sobie na przypomnienie wymienionych tam przyczyn tego incydentu. A więc wersja powszechnie znana przypisuje ten czyn ppor. Ordonowi, a inna ppor. Leonowi Nowosielskiemu, jeszcze inna kanonierowi Nakrutowi, Ordon twierdził, że prochy wysadził na jego rozkaz  nieznany podoficer, Jeszcze inne opowieści wskazują na przypadkowy strzał rosyjskiego żołnierza, inne mówią o rosyjskim granacie, który wpadł do magazynu amunicji, jeszcze inne o rakiecie sygnalizacyjnej, a także o pocisku armatnim. Puzyrewski podał, że skład prochu wyleciał w powietrze „z niewiadomej przyczyny”, ale przywołał  opinię, zgodnie z którą „pewien polski oficer artylerzysta szukając schronienia ukrył się w składzie prochu. … poddać się nie chciał, a wtedy  jeden…strzelił do niego i skład wyleciał w powietrze”. Nie wiem, czy są to wszystkie wersje tego wydarzenia, ale i tak wiemy, że było to dzieło ppor. Ordona, bo taka jest siła poezji. Bez względu na przyczynę eksplozja w reducie nr 54 dotknęła zarówno atakujących, jak i obrońców, gdyż podobno zginęło około trzystu żołnierzy obydwu stron. Puzyrewski napisał, iż „stu ludzi naszych legło trupem”. (Przypominam, ze gen. Puzyrewski był Rosjaninem).

Podczas współcześnie nam prowadzonych prac archeologicznych na terenie byłej reduty znaleziono ułomki bagnetów: rosyjskiego oraz francuskiego wz.1777 i pruskiego wz.1801 – co zapewne było bronią polskich obrońców. Ich foto dzięki uprzejmości Dyrekcji Muzeum Archeologicznego w Warszawie zamieściłem w opracowaniu  Bagnety Wojska Polskiego Część 1. (wyd. NapoleonV Tarnowskie Góry 2018 r.). Gdy mowa o bagnetach, to przypomnę, że ta broń służyła wówczas także do pokonywania  przeszkód terenowych przygotowanych przez obrońców. Sięgnijmy ponownie do pracy generała Puzyrewskiego, który napisał „wbijane bagnety służyły za stopnie do wdrapywania się na przedpiersia fortu odważnym naszym śmiałkom…”. W polskiej literaturze nie spotkałem informacji na ten temat.

Wracajmy do września 1831 roku. Warszawa skapitulowała. Rząd i Wojsko opuściły stolicę, a wkrótce w dużej części także teren Królestwa, składając broń przed wojskiem pruskim. W Brodnicy jest całkiem udany pomnik polskiego ułana. Umowa kapitulacyjna objęła także twierdze w Modlinie i Zamościu.

Załogą Modlina dowodził gen. brygady Ignacy Hilary Ledóchowski (1789-1870), który po odrzuceniu wcześniejszych rosyjskich propozycji kapitulacyjnych odczekał, aż wojsko polskie przejdzie granicę i skapitulował 6 października 1831 r. Ignacy Ledóchowski pochodził z Ukrainy, studiował w Wiedniu, od 1808 roku służył w armii austriackiej, walczył przeciwko Francuzom. W niewoli francuskiej w Ratyzbonie, a od 1810 w armii Księstwa Warszawskiego w artylerii, zgodnie z wykształceniem wiedeńskim. Ranny w nogę, którą później amputowano, walczył w obronie Gdańska, gdzie dosłużył się Krzyża Legii Honorowej. Po powrocie z niewoli rosyjskiej w armii Królestwa, od 1827 komendant arsenału warszawskiego, którego bramę podobno kazał otworzyć w „noc listopadową”. Następnie dowódca twierdzy Modlin. Po kapitulacji mieszkał w majątku rodzinnym i w Warszawie, w Dreźnie, w Monachium, nawet w Petersburgu, gdzie skutecznie zabiegał o uznanie tytułu hrabiowskiego. Ostatnie lata życia spędził w Klimontowie, gdzie został pochowany. Podobno do trumny włożono kule przy pomocy, których poruszał się Generał.

Część oficerów i żołnierzy byłej już armii polskiej kierując się  przez Prusy i Saksonię udała się do Francji, część podjęła służbę wojskową w Belgii, inni osiedlili się w Anglii, jeszcze innych los zagnał aż na kontynent amerykański. Dość liczna grupa polskich rozbitków znalazła się w północnej Afryce w szeregach francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Najliczniejsza grupa polskich emigrantów osiadła we Francji, gdzie mówiąc oględnie nie przyjęto ich z otwartymi rękoma. Mowa o czynniku rządowym, bo stosunek społeczeństwa był życzliwy i przychylny. Władze bojąc się  polskich rewolucjonistów społecznych, karbonariuszy, demokratów, republikanów, powodowanych rozpaczą awanturników itp. przybyszów rozsyłały emigrantów do miejscowości mniejszych i większych bez prawa przemieszczania się bez zgody prefektów policji, u których należało zdeponować paszporty. Nie bez znaczenia dla tych decyzji były stosunki Francji z Rosją, a także Prusami i Austrią i interwencje dyplomatyczne tych państw. Dla polskich rozbitków naruszenie ustalonych reguł mogło skutkować cofnięciem prawa pobytu i wydaleniem z Francji. Większość tych ludzi nie miała praktycznego zawodu, a humanistyczne wykształcenie ochotników z 1831 roku nie przydawało się w obcych krajach. Byli żołnierze pochodzili przeważnie ze wsi, ale nie znaleźli zatrudnienia w przeludnionej wsi francuskiej. Tzw. inteligenci – oficerowie, akademicy, urzędnicy – imali się różnych zajęć np. we Francji nauczali języka niemieckiego, ale ogólnie rzecz biorąc klepali przysłowiową biedę. Rząd francuski wypłacał polskim  emigrantom zapomogę pozwalającą na przysłowiowe związanie końca z końcem. Taka sytuacja wytworzyła zamknięte koło, gdyż ze względu na ekonomię  utrzymania nasi rodacy łączyli się w kilkuosobowe lub liczniejsze grupy, prowadząc wspólne gospodarstwa. Ale tworzyło to z kolei pewną izolację od lokalnych środowisk i wyobcowanie, oraz bytowanie we własnym gronie. Znajomość języka francuskiego nie była powszechna, co utrudniało procesy asymilacyjne. Na terenie Francji, gdzie było największe skupisko emigranckie powstawały liczne organizacje o charakterze patriotycznym, ale także i społecznym. Powstawały one   na bazie entuzjazmu patriotycznego, ale rzadko trwały dłużej aniżeli kilka miesięcy, do czego zapewne przyczynił się i brak perspektyw i sytuacja ekonomiczna, a także niestety narodowa swarliwość i dążność do dominacji własnych poglądów. Stosunkowo liczne pojedynki w polskim środowisku były źle przyjmowane nie tylko przez władze, ale także przez lokalne społeczności. Zapewne wszyscy marzyli o powrocie do wolnej Polski i dlatego angażowali się we wszystkie ruchy militarne na terenie Europy.  Walczyli w państwach włoskich z Austriakami, z państwem papieskim i w obronie tego państwa, uczestniczyli  w wojnach wewnętrznych w Portugalii i Hiszpanii i w ruchach rewolucyjnych na terenie państw niemieckich, Szwajcarii i Austrii w powstaniu węgierskim.  Śnili sny niespełnione o tworzeniu polskiej armii w Turcji. Inni równie nieszczęśliwi służyli – wcieleni przymusowo – w wojsku rosyjskim na Kaukazie, a jeszcze inni przebywali daleko na wschodzie na zesłaniu za bunt przeciwko prawowitemu władcy.

Tysiące Polaków, mężczyzn rzadziej kobiet, gorliwych patriotów, ludzi wykształconych w zawodach cywilnych (prawnicy) i wojskowych wygnanych z kraju ojczystego szukało swojego wymarzonego miejsca na ziemi i – dzisiaj z historycznej perspektywy to wiemy – niestety go nie znalazło.  J.N. Janowski opisuje przykład kpt. Drzewieckiego, byłego instruktora w Szkole Podchorążych, który herb szlachecki i patent oficerski zamienił na pocięgiel i stał się szewcem na francuskiej ziemi.

Takie rozważania można obecnie snuć bez ograniczeń, ale najlepiej podbudować je lekturą pamiętników polskich emigrantów. Polecam chociażby wspomnianego Jana Nepomucena Janowskiego, działacza Towarzystwa Demokratycznego, który daje interesującą relację o bytowaniu polskich emigrantów we Francji.

A na usta cisną się pytania.

Czy Powstanie Listopadowe w ówczesnej sytuacji politycznej, gospodarczej i społecznej Królestwa Polskiego było potrzebne ?

Czy wojna z Rosją w 1831 roku była możliwa do wygrania ?

Te pytania drążą pokolenia i zapewne pozostaną bez odpowiedzi ze względu na nasz „romantyczny”, a nie „pragmatyczny” stosunek do własnej historii. Wyjaśnię, że pod pojęciem „romantyzm” rozumiem ocenę dokonaną według uczucia i rozumienia chęci ówczesnych, a pod pojęciem „pragmatyzm” ocenę wydarzenia w kontekście jego przewidywanych możliwości i efektów.

Nie zamierzam wdawać się w niebezpieczne rozważania, aby nie doczekać się  negacji swojego patriotyzmu, zacytuję tylko przywoływanego wcześniej pamiętnikarza Niezabytowskiego, który bardzo krytycznie oceniał polskich przywódców politycznych i wojskowych oraz skutki Powstania: „Mieliśmy wtenczas swój rząd, swoje wojsko i swoją narodowość – a teraz nic już nie mamy! Mieliśmy Litwę otworem, mieliśmy skarby, zasoby, sposobność i wszystko! – a teraz nic już nie mamy!”.   Autor studiował w Dorpacie (obecnie Tartu w Estonii), gdyż jedną z pierwszych decyzji władz rosyjskich było zamknięcie Uniwersytetu Warszawskiego.

Wśród przedstawionych pocztówek jest reprodukcja obrazu o dramatycznej i tragicznej wymowie: polski ułan pisze krwią na ścianie „jeszcze Polska nie zginęła”. Autorstwo przypisywano francuskiemu malarzowi o nazwisku Charles Guilbert dAnelle nie bez powodu, gdyż taki podpis figuruje na obrazie. I taki malarz istniał rzeczywiście we Francji w XIX wieku, ale nowoczesne badania wykazały, że autorem dzieła mógł być polski malarz Jan Mioduszewski, powstaniec styczniowy, emigrant do Francji, objęty carską amnestią w 1902 r. Obraz podpisał Jego francuski przyjaciel, aby nie dać podstaw do represjonowania rodziny polskiego kolegi. Szczegółową informację na ten temat znalazłem w zachowanym wycinku prasowym z 2004 roku, zawierającym tekst autorstwa Zygmunta Broniarka (1925-2012), ówczesnego znanego i popularnego dziennikarza i korespondenta zagranicznego.

W czasie rewolucji – gdy przeważają, jak to wówczas mówiono „gorące głowy” – łatwo jest o posądzenie o zdradę i sprzedanie się wrogowi. Wielka rewolucja francuska i kolejno po ponad stu latach rewolucja bolszewicka w Rosji obfitują w takie przykłady. To hasło pojawiło się również w Królestwie Polskim podczas nocy listopadowej i wojny z Rosją. W listopadzie 1830 roku i sierpniu 1831 r. za takie posądzenie zapłaciło głową kilku wyższych oficerów polskich. Czy słusznie – to jest pytanie bez odpowiedzi. Podobnie jak pytania, jakie musi sobie zadać osoba studiująca uważnie przebieg wojny. A pytania są proste i oczywiste, gorzej z odpowiedziami. Spróbujmy zatem.

– Dlaczego zatrzymano rozwijającą się dobrze ofensywę  wiosenną  ?

– Dlaczego tak nieudolnie przeprowadzono bitwę w Ostrołęce ?

– Dlaczego polscy generałowie dali się pobić słabszemu przeciwnikowi w Ryczywole, a wcześniej w Kazimierzu ?

– Dlaczego pozwolono bez walki przemaszerować korpusowi Paskiewicza w dół Wisły i następnie przeprawić się na lewy brzeg ?

– Dlaczego przyjęto koncepcję bitwy obronnej o Warszawę, której rozległe  terytorium i linie obronne dawały przeciwnikowi przewagę w postaci wyboru miejsca i czasu decydującego i rozstrzygającego ataku ?

– Dlaczego wysłano z Warszawy korpus dowodzony przez gen. Ramorino, wobec oczywistego szturmu miasta przygotowywanego przez Rosjan i wobec braku wojska do obsadzenia wszystkich umocnień ?

– Dlaczego nie zorganizowano służby wywiadowczej, a wydzielone oddziały poruszały się we własnym kraju bez rozpoznania siły przeciwnika, co powodowało odwoływanie rozkazów o kolejnych krokach zaczepnych i bojaźliwość przeprowadzanych akcji ?

Pytania można mnożyć, poczynając od zasadniczego – dlaczego na czele wojska postawiono człowieka niechętnego ówczesnej rewolucji, który otwarcie głosił, że zamierza honorowo przegrać bitwę i zamknąć sprawę, a jego następca po początkowym sukcesie robił wszystko, aby uniknąć walki, tworząc jednocześnie pozory aktywności.

Nawiasem mówiąc nie mieliśmy szczęścia do wojskowych na wysokich szczeblach. Ich nieumiejętności, nieudolności, zachowawczości – no bo chyba nie zdradzie – zawdzięczamy tak kluczowe w działaniach wojennych błędy (?), braki w rozpoznaniu, dzisiaj mówimy wywiadzie. Wojna toczyła się na polskim terytorium, dodajmy na małym terytorium w promieniu do dwustu kilometrów od Warszawy, gdzie polskie i rosyjskie wojska poruszały się po tych samych szosach i stacjonowały wielokrotnie w tych samych miejscowościach, a nie umiano – nie chciano (?) – stworzyć służby informacyjno-wywiadowczej. Rosjanie chyba lepiej sobie radzili, sądząc  po licznie wieszanych, chociażby przez gen. Umińskiego, rzeczywistych czy domniemanych szpiegach.

I jeszcze jedna kwestia. Do chwili obecnej istnieją teorie o przewidywanej i oczekiwanej wówczas pomocy innych państw, które rzekomo nie sprzyjały Rosji.  Spójrzmy na ówczesną mapę Europy. Królestwo Polskie otaczały państwa zaborcze, które nie były zainteresowane zmianą sytuacji, a naturalną koleją rzeczy musiały przewidywać, że sukces polskiej rewolucji przeniesie się na etnicznie polskie terytoria pozostające w ich władaniu. Dlatego Prusy pomagały logistycznie i w bieżącym zaopatrzeniu armii rosyjskiej (por. wojnę w 1920 roku) i uszczelniały granice, chociaż początkowo – rzekomo – patrzyły przez palce na Polaków z Wielkopolski przekraczających granicę. A może był to pretekst do rozpoznania wrogiego sobie środowiska ? Z południa droga wiodła przez Kraków, który miał wówczas status wolnego terytorium, zarządzanego przez samorząd miejski, pozostający pod kontrolą rezydentów desygnowanych przez państwa zaborcze.

Były tylko dwa państwa mogące teoretycznie udzielić pomocy polskiemu powstaniu – to Francja i Anglia. Ale we Francji sytuacja była niestabilna politycznie i gospodarczo po rewolucji lipcowej, a Anglia miała rozliczne interesy gospodarcze z Rosją. Dlaczego te państwa miały się zaangażować militarnie daleko od swoich granic – na tak postawione pytanie nie ma logicznej odpowiedzi twierdzącej. W polityce nie ma sentymentów. W romantyczne przesłania wierzono w Warszawie, ale nie w Paryżu i Londynie. A trzeba umieć odróżnić sympatie społeczne i indywidualne deklaracje polityków od oficjalnego stanowiska rządów i władz państwowych. Mamy i w naszej historii i obecnie aż nadto przykładów skłaniających do podchodzenia z rezerwą do obietnic takich rozwiązań. Chociażby obecnie stosunek Europy, w tym Polski do wydarzeń na Białorusi.

Dość tych rozważań!

W swojej intencji zamierzałem Kolegom przybliżyć wydarzenia sprzed 190 lat przy pomocy dzieł malarskich zamieszczonych na  pocztówkach i wskazać kolejny, jakże interesujący kierunek kolekcjonerski. Towarzyszące tej prezentacji uwagi są efektem własnych przemyśleń i zbioru informacji gromadzonych przez kilkadziesiąt lat, zainspirowanych dzieciństwem spędzonym na historycznym warszawskim Grochowie. I dlatego w mojej ocenie symbolem ówczesnych wydarzeń na zawsze pozostanie obraz Wojciecha Kossaka przedstawiający bitwę pod Olszynka Grochowską.

Dziękuję za kilkumiesięczną współpracę, co było dla mnie bardzo ważne w „czasie zarazy”, która pozbawiła nas koleżeńskich spotkań.

 

Maciej Prószyński  w sierpniu 2021 r.

 

Zestawienie kart pocztowych ilustrujących temat „Klęska”

  1. Gen. Henryk Dębiński (1791-1864) – jeden z ostatnich wodzów naczelnych Wojska Polskiego. 29.04.31 r. – generał brygady; 4 sierpnia generał dywizji; 9 sierpnia – gubernator Warszawy; 12 sierpnia – z-ca naczelnego wodza; 17 sierpnia naczelny dowódca wojska; 19 sierpnia odwołany z tej funkcji.

Pocztówkę wydała oficyna LEONAR – znak graficzny litera L wpisana w okrąg, niżej nr 476.

  1. Reduta Ordona 1831 r. mal. J. Kossak (Jerzy) Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie – AKROPOL/KRAKÓW w owalnym obrysie Ser.76/81. Oficyna założona w 1885 roku i istniejąca do 1949 roku – największy polski producent kart pocztowych o tematyce patriotycznej.

  1. Ze szturmu na Wolę 1831 r. (+ niem., węgier.) W. Kossak Wyd. Salonu Malarzy Polskich w Krakowie FRIST w owalnym obrysie Ser. 76/39. – por. wskazania w poz. 2

  1. Muzeum Narodowe w Rapperswylu/ Z oblężenie Warszawy rok 1831 – obraz Guilberta. Nakł. S.W. Niemojowskiego Lwów No. 12 56306 Na rewersie: Otkrytoje pismo – Carte Postale Union Postale Universelle Russe + jęz. ros. oraz informacja w językach rosyjskim i francuskim o przeznaczeniu tej strony wyłącznie na adres. Kartę wydano przed 1905 rokiem. Stefan Wierusz Niemojowski założył wydawnictwo w 1897 i prowadził je do 1910 roku.

  1. Z oblężenia Warszawy rok 1831 – obraz Guilberta. Muzeum Narodowe w Rapperswylu Nak. S.W. Niemojowskiego Lwów No. 16  111223  Na rewersie: Pocztówka + w pięciu językach. Kartę wydano około 1910 r. (uwaga jak w poz. 4).

  1. Szturm Warszawy w 1831 r. V. Guilbert Zakład art. reprodukcyi W. Krzepowski Kraków Na rewersie: POCZTÓWKA Wydawnictwo Zarządu Głównego T.S.L. (Towarzystwo Szkoły Ludowej). W Krakowie od 1907 do 1939 r.

  1. Ignacy Ledochowski Na rewersie: Malował wedle autentycznych rysunków S. Sęk . V. Nakł. S.W. Niemojowski Lwów 1910 i w okręgu: Drukarnia A. Koziańskiego Warszawa (por. uwagę do poz.4)

  1. Pożegnanie ojczyzny (NN). Na rewersie: Pocztówka Nakładem S. Tomaszewskiego Lwów. Wydawnictwo działało w latach 1910-1914, koncentrując się na publikacjach o charakterze patriotycznym.

  1. Tułacz Polski szuka schronienia na obcej ziemi (NN). Na rewersie Pocztówka Nakładem S. Tomaszewskiego Lwów. (por. uwagę do poz. 8).

  1. Kiedyś! (NN) Na rewersie: Pocztówka Nakładem S. Tomaszewskiego Lwów. Karta obiegowa z 1919 r. Znaczek Poczty Polskiej z „1919 Roku” z wizerunkiem Ignacego Paderewskiego. (por. uwagę do poz. 8).

  1. Na rewersie Jan Moniuszko Pieśń R.1831 i 1863 (+franc. i ang.). Wydawnictwo/Editeur A.J. Ostrowski Łódź – Warszawa Malarstwo Polskie; w okręgu: A. J. O. – poniżej 19. Pieczęć tuszowa „26 stcz. 1939”.

Wydawnictwo działało w latach 1900-1945 (podczas okupacji pod zarządem niemieckim, przy zachowaniu symboliki firmy, z dodatkiem niemieckich oznaczeń).

  1. Warszawa Plac i pałac Saski (+ ros. i niem.) – na pierwszym planie pomnik carski upamiętniający polskich generałów poległych w „Noc Listopadową” z rąk spiskowych. W tle Pałac, o odbudowie którego obecnie toczy się dyskusja. W części zachowanej kolumnady znajduje się obecnie Grób Nieznanego Żołnierza. Na rewersie: Carte Postale Universelle/ Pocztówka – Postkarte. Wydawca nie jest wskazany.

  1. 1830 – 1915. Pocztówka pamiątkowa obchodu Listopadowego w Lublinie 1915 r. Na rewersie : Pocztówka. Wydawca nie jest wskazany.

  1. 1830 – 1916. Czterowiersz okolicznościowy. Na rewersie: M. Płonowska pinx./ Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie FRIST w obrysie; Ser. 121.26. (por. uwagę do poz. 2)

  1. 150 Rocznica Powstania Listopadowego. Znaczek okolicznościowy Poczty Polskiej wartości 2.50 zł. Pieczęć okolicznościowa z napisem w otoku: 150 Rocznica Powstania Listopadowego 29.XI.1830 Warszawa 1.

Pierwszy Dzień Obiegu – FDC  (koperta) Wyd. Min. Łączności

  1. 165 Rocznica Bitwy o Olszynkę Grochowską. Dwa znaczki Poczty Polskiej, w tym okolicznościowy, z okazji 150 rocznicy wybuchu Powstania Listopadowego. Pieczęć okolicznościowa z napisem w otoku: POCZTA POLSKA 165 ROCZNICA BITWY O OLSZYNKĘ GROCHOWSKĄ  i druga Warszawa 1 z 1995 r. Wyd. Polmark. Poczta Polska nakł. 2000.  (format 15 cm. x 21 cm.)

 

M.P.

******

 


Litewscy huzarzy powstania listopadowego 1831 r.

Huzarzy to niezbyt rozpowszechniony w Polsce typ jazdy. Ich istnienie zasadniczo zamyka się w okresie lat 1794 (huzarzy hr. Xawerego Krasickiego z eskorty Tadeusza Kościuszki) do 1814 (10. i 13.  pułki Księstwa Warszawskiego). W wojsku Królestwa Polskiego nie odtworzono tej lekkiej kawalerii, jak sądzą niektórzy historycy, z niechętnej pamięci cara o wejściu do Moskwy w 1812 r. szpicy wojsk napoleońskich w postaci polskiego 10. pułku huzarów.

A jednak w 1831r. wśród nowych formacji powstańczych pojawia się kilka oddziałów quasi huzarskich, lub wprost huzarskich. Najwcześniej huzarskie mundury ujrzano u powstańców na Litwie. Jak wspomina jeden z pamiętników, już w marcu większość z nich ubrała się w szare mentyki zdobyte na pułku huzarów Sumskich. Lecz regularny oddział huzarów powstał gdy naczelnikiem sił powstańczych na Żmudzi, w pow. wiłkomirskim, nad granicami Kurlandii został Michał Lisiecki. Jego siła zbrojna to tzw. Legia Piesza Świadoska licząca 300 żołnierzy, którymi stali się wczorajsi leśnicy, strzelcy dworscy, drobna szlachta zagonowa, zaopatrzona w broń palną, oraz szwadron kawalerii złożony 80 szabel. 60 koni pochodziło ze stajni starosty sądowego wiłkomirskiego, posła na Sejm hr. Benedykta Morykoniego, 10 przyprowadził Lisiecki, 10 pochodziło z okolicznych majątków. Szwadronem dowodził kpt. Kiborsztowicz, a czterema jego plutonami komenderowali porucznicy: Antoni Kupść, Szembek, Wilkowski i Derbut.

1 pluton Kupścia składał się z huzarów. Huzarzy stanowili eskortę naczelnika Lisieckiego. Pierwsza większa bitwa rozegrała się w dniu 15 kwietnia pod wsią Kaleki. Walczyli tu huzarzy polsko – litewscy utrzymując flankierski ogień z karabinków. Raniono im 2 konie, również 1 huzar wyniósł postrzał w nogę. Gdy dowództwo powstania wiłkomirskiego objął weteran 1812 r., płk hr. Karol Przeździecki, oddział Lisieckiego uczestniczył z całością sił we wzięciu Wiłkomirza. 15 maja szwadron Kiborsztowicza brał udział w odbijaniu Rakiszek z rąk płk Litwinowa. Podczas tej bitwy na polach Porakiszek por. Kupść wraz ze swoimi huzarami, a także ułanami, łącznie w 60 szabel, szarżował pod wsią Jakiszki. Szwadron ułańsko – huzarski wziął do niewoli kilku żołnierzy i feldfebla, a jak wspominał sam Lisiecki – „uciekających Moskali znacznie zmasakrował”.

W Czabiszkach nastąpiło połączenie litewskich partyzantów z przybyłym na Litwę korpusem Wojska Polskiego gen. Antoniego Giełguda. Na miejscu zgrupowania nastąpiło przeorganizowanie oddziałów powstańczych. Z kawalerii hr. Cezarego Platera, Grotkowskiego, Aleksandra Izenszmita-Milibitza, a także ułanów i huzarów Lisieckiego sformowano 6. pułk strzelców konnych. Po nieudanej kampanii litewskiej, 15 lipca pułk ten internowano wraz z całym polskim korpusem w Prusach. Lecz szwadron Lisieckiego, wraz z wcielonymi tu huzarami, przyłączył się do korpusu gen. Henryka Dembińskiego, który postanowił przebić się z powrotem do Królestwa Polskiego. W marszu połączył się z szwadronem 3. pułku ułanów, tworząc nowy 13. pułk ułanów Litewskich pod komendą płk Alojzego Janowicza. Pułk ten wsławił się dzielną postawą podczas odwrotu na Warszawę, stanowiąc ariergardę korpusu i uczestniczył w ostatniej bitwie powstania pod Księtami w dn. 5 października.

Mundury huzarów Antoniego Kupścia pochodziły z epoki napoleońskiej. Dostarczył je ze swych składów pałacowych w Towianach hr. Benedykt Morykoni. Wzmianki pamiętnikarskie mówią o nich, tyle tylko, że były to bogate munduru huzarów węgierskich pozostawione tam w 1812 r.

W odtworzeniu ich wyglądu dopomoże analiza szlaku bojowego pułków węgierskich huzarów w trakcie pochodu Napoleona na Moskwę. W wyprawie tej wzięły cztery pułki węgierskiej jazdy: 1., 4., 6. i 8. pułki huzarskie, będące w składzie austriackiego korpusu ks. Karola Schwarzenberga. Pierwsze trzy pułki maszerowały na wschód z kierunku południowego idąc przez ziemie litewsko – białoruskie. Pułk 8. zatoczył olbrzymi łuk idąc na północ od głównego szlaku Wielkiej Armii, w kierunku Dźwiny, a więc przez włościa hr. Morykoniego.

Tam też węgierscy huzarzy pozostawili część zapasów, sprzętu i mundurów w pałacowym składzie. W chwili wybuchu powstania, po dwudziestu prawie latach, stary hrabia właśnie te węgierskie mundury ściągnął ze strychu i przekazał litewskim powstańcom. Pułk 8. huzarów węgierskich (a zatem huzarzy Kupścia) nosili dołmany i mentyki koloru seledynowego z żółtymi szamerunkami, czerwone spodnie i czarne czako, na którym w 1831 r. z pewnością pojawiły się narodowe kokardy.

W swych huzarskich mundurach pluton Kupścia dotarł do Królestwa Polskiego, gdzie, jak cały 13. pułk ułanów, został przemundurowany w mundury 1. pułku ułanów. Litewski pluton huzarski uzbrojony został w pałasze i pistolety.

 Jacek Jaworski, lipiec 2021


Niezwykła artyleria powstania listopadowego

Kwestia zapewnienia odpowiednio silnej i licznej artylerii stanowiła jedno z  kluczowych zadań władz powstańczych. Jej realizacja wiązała się z pojawianiem się szeregu niezwykle oryginalnych pomysłów i rozwiązań konstrukcyjnych, a jedno z nich nawiązywało do idei przeniesienia walk na wiślane fale.

Już na początku powstania prasa informowała o utworzeniu baterii z starych dział tureckich zdobytych przez Rosjan pod Warną podczas wojny 1828 r. Doniesienie to odnosiło się do baterii kpt. Józefa Jaszowskiego, który zamienił swą kompanię rakietników na baterię ośmiu trzyfuntowych dział tureckich przechowywanych przed powstaniem w majątku ks. Konstantego w Sielcu pod Warszawą. Te zaś dopiero w marcu 1831r. zamieniono na sześciofuntowe armaty pozostałe po Prusakach pobitych przez Napoleona w latach 1806-1807. Działa tureckie trafiły do arsenału. Nie wszystkie jednak. Jak ustalił kustosz Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, p. Marcin Ochman, część tureckich dział zamontowano na łodziach, tworząc z nich flotyllę rzecznych kanonierek, które patrolowały wody Wisły i ostrzeliwały rosyjskie pozycje. Pomysł był oryginalny i dość zaskakujący.

Szczegółów co do sposobu umocowania armat na ich pokładach brak. Należy wątpić czy był tak wyrafinowany jak np. na ówczesnych łodziach duńskiej czy brytyjskiej marynarki wojennej. Wymagałoby to specjalnej konstrukcji jednostki pływającej, szczególnie jej części dziobowej, czyli rozszerzającego się w kształcie litery V przedpiersia, pozwalającego na ostrzał wielokątowy, niezależnie od położenia łodzi. Takie rozwiązanie wymagałoby też osadzenia działa na pivocie, czyli trzpieniu obrotowym i zastosowanie śrubowego podnośnika lufy.

  1. Działo systemu gen. Johna Dahlgrena na brytyjskiej łodzi szturmowej.

  1. Rysunek techniczny duńskiej kanonierki z 1807 r.

Łodzie użyte przez Polaków mogły być krypami wiślanych piaskarzy, może rybaków, a montaż na nich armat, był przypuszczalnie znacznie prostszy.

Czymś zupełnie wyjątkowym w Powstaniu Listopadowym stały się litewskie i żmudzkie armaty z drewna, konstruowane przez tamtejszych powstańców. W położonym na północy powiecie wiłkomirskim, tamtejszy dowódca lokalnego powstania, Michał Lisiecki, po nieudanych próbach odlewania armat z mosiądzu, zarządził produkcję dział dębowych. Wskrzesił tym dawno zaniechaną, a w Polsce podejmowaną niegdyś przez konfederatów barskich metodę pozyskiwania armat metodą żłobienia w pniu drzew luf armatnich. „W kilka dni z największą radością – wspominał Lisiecki – ujrzeliśmy sześć armat dębowych, ujętych grubemi żelaznemi obręczami, które położono na gotowe już lawety od niezrealizowanych armat spiżowych; miały pozór armat wojennych pozycyjnych największego kalibru”. Hr. Bendykt Morykoni przysłał 24 ogiery cugowe i stadowe z kompletną uprzężą do zaprzęgu armat. Kpt. Narkiewiczowi polecono urządzenie fabryki prochu działowego. W pięć dni z dostarczonego materiału zrobił 150 ładunków z kul pozbieranych na polu bitwy pod Kalekami, Ucianą i Oniksztami. Kartacze zrobione zostały z siekanego żelaza. 100 ładunków kartaczowych ułożonych w blaszane kubki dostarczono z majątku Czartoryskich w Kubiszkach i Pieniawach.

W dniu 15 maja doszło do bitwy pod Porakiszkami (wieś dziedziczna Lisieckiego). Gdy Litwinow wysłał batalion piechoty do pierwszego ataku, Lisiecki kazał z tych dział dać ognia. Dwie kule wpadły w środek batalionu, który natychmiast cofnął się. Trzy z armat zabrał Lisiecki w asekuracji kawalerii i piechoty na górę pod zaściankiem Talanty. Trzy pozostałe, pod dowództwem artylerzysty Bitynowicza i w asekuracji batalionów kosynierów, zajęły pozycję w gaiku porakiskim. Stanowisko 4 armat rosyjskich było niedogodne. Strzelając z dołu nie mogły zaszkodzić powstańczym armatom zajmującym daleko wyżej położone stanowiska. Kolumny rosyjskie, ilekroć próbowały wysunąć się, cofały się zaraz rażone przez dębowe działa, ostrzeliwujące jednocześnie działa nieprzyjacielskie. Podczas tej kanonady jedna z armat powstańczych pękła za 18-ym wystrzałem raniąc kanoniera. Drugie zostało zdemontowane.

  1. Replika drewnianej armaty

 

Drewniane armaty Lisieckiego nie były czymś wyjątkowym w powstaniu litewskim. Gdy oddział powiatu teleszewskiego Onufrego Jacewicza przybył pod Połągę, dokąd wyparto Rosjan, wsparła go artyleria powiatu rosieńskiego Ezechiela Staniewicza. Nad Dubisą Staniewicz zaszedł drogę Moskalom. W bitwie pod Plemborgiem nad Dubisą „jedyna nadzieja powstańców – jak odnotował pamiętnikarz – armata drewniana pękła za siódmym wystrzałem”. Wspomina o niej także sympatyzujący z powstaniem, ówczesny pruski historyk, Richard Otto von Spazier, w swej dobrze udokumentowanej pracy. Wg jego wiedzy, przez krótki czas powstańcy rosieńscy dysponowali drewnianą armatą. Spazier podaje przy tym interesujący detal techniczny jej konstrukcji: ,,W powiecie rosieńskim, nad rzeką Dubissą, Dobrosław Kalinowski chciał przyprowadzić marszałkowi powiatu, Ezechielowi Staniewiczowi armatę, przez inżyniera Narbutta [jeńca z armii rosyjskiej-J.J.] z drzewa zrobioną i miedzianą blachą obitą; lecz ta pękła za pierwszym wystrzałem”.

Sukcesów drewnianej artylerii pozazdrościł także powiat wilejski. Częścią tamtejszej czterodziałowej baterii Stanisława Radziszewskiego były dwa dębowe działa, dla wzmocnienia okute żelaznymi obręczami. Jak wynika ze słów pamiętnikarza, zasługi tych armat był tu nieporównanie mniejsze: „Armaty drewniane śmieszną dziś nie jednemu wydadzą się rzeczą. W istocie mały był z nich użytek, bo po kilku wystrzałach pękały, ale przy niedostatku broni nie godziło się powstaniu i taką pogardzać”. Dowództwo powstałej w ten sposób baterii objął oficer z czasów kościuszkowskich major artylerii Tański (zginął w bitwie pod Wilejką). Pomagał mu były oficer armii francuskiej 70 – letni Piotr Śnida. Naprędce sporządzono do nich lawety, robiono proch własnej produkcji, a wszystko pod okiem znajdujących się w pobliżu Rosjan. Armatki te pokazały swą wartość po połączeniu się powstań powiatu wilejskiego z dziśnieńskim. Doszło wówczas do bitwy koło wsi Kaczergiszki podczas której „szczęśliwie skierowany ogień naszych armatek zmieszał Moskali i zmusił ich do odwrotu”. Bitwa zakończyła się zwycięstwem powstańców, którzy wkrótce po niej połączyli się z korpusem polskim.

O dalszych lasach drewnianej artylerii wspomina gen. Ignacy Prądzyński: ,,Drewniane działa z kloca wywierconego i spojonego żelaznymi obręczami świadczyły o zapale, o patriotyzmie, o poświęceniu się Litwinów […] Po stłumieniu powstania kilka onych dział drewnianych litewskich zostało odesłanych do Petersburga, gdzie najosobliwszą były ciekawostką”

Zwracałem się do Ermitażu i Muzeum Artylerii w Petersburgu o informację czy te armatki znajdują się w tamtejszych zbiorach, odpowiedzi jednak nie otrzymałem. Może  do dziś tkwią zapomniane, gdzieś wciśnięte w odległy kąt magazynu.

Artyleria w rodzaju tej, jaka pojawiła się w 1831r. na Litwie odrodziła się zarówno tam, jak i w Królestwie Polskim w jakże podobnych warunkach – dopiero w Powstaniu Styczniowym 1863r. Wówczas ogołocenie kraju z wszelkiej broni, charakter wojny partyzanckiej i szczupłość zasobów finansowych, wymusiła sięgnięcie do doświadczeń drewnianej artylerii litewskiej.

W okresie Powstania Listopadowego odnotowano jedyny przypadek użycia armaty skórzanej. Dysponował nią partyzancki dowódca, belwederczyk, mjr Józef Zaliwski. Ze swym oddziałem wziął udział w wyprawie na Litwę. Jak wynika z jego pamiętnika, po drodze zdobył w Kownie składy skóry. Można przypuszczać, że to zainspirowało go do skonstruowania tej niezwykłej armaty. Wzięła ona udział w nieudanym szturmie na Wilno, w bitwie pod Ponarami. Otrzymawszy rozkaz wyrzucenia Rosjan z okopów, poprowadził piechotę, poprzedzany swą skórzaną armatką. Odpowiadała ogniem, lepiej trafiając w cel od licznych dział rosyjskich.

Brak jest szczegółów jej konstrukcji. Wiadomym jest natomiast, że w XVII w. podobne budowali Szwedzi. Za podstawę służyła im wówczas miedziana rura, którą obmazywano kitem (mieszanką oleju, kalafonii i terpentyny), po czym obszywano płótnem workowym i okręcano mocnym sznurem konopnym i drutem. Operację nakładania kitu powtarzano kilkakrotnie, okręcając lufę to sznurami, to strunami z końskich żył. Ostatecznie całość obciągano wyparzoną końską lub wołową skórą.

Istniała także znacznie prostsza metoda wyrobu skórzanych armat poprzez zwykłe zwijanie tylu warstw skóry, aż uzyskiwano efekt pełnej odporności na rozerwanie luf.

  1. Lufy skórzanych armat wyprodukowane przez zwinięcie wielu warstw skóry. Prawdopodobnie taką metodę ich pozyskania wybrał mjr J. Zaliwski, jako tańszą, szybszą i technologicznie prostszą

 

Z początkiem czerwca 1831r. zwrócono się w stronę produkcji armat żelaznych. W Polsce takie działa, sporadycznie wykonywano od XVI w. Przy zasadniczej wadzie, jaką była niższa trwałość, ich zaletą okazała się łatwość produkcji i mniejsze jej koszty. Przed czerwcem odnotowano tylko jeden przypadek lania żelaznych armat i to nie z inicjatywy rządu. Regimentarz, hr. Roman Sołtyk kazał odlać w Suchedniowie i Samsonowie (koło Skarżyska Kamiennej) kilka sztuk dla obrony woj. sandomierskiego. Pracami kierował kpt. Zagórski. Materiał do odlewu okazał się niedobry. 3 z tych armat były zdatne do użycia, 4 natomiast, jak je określono – ,,szumowate”. Koszt wyniósł 12 tys. zł.

Po bitwie pod Ostrołęką gen. Jan Skrzynecki nakazał prezesowi banku, hr. Henrykowi Łubieńskiem zarządzić odlewanie 100 szt. żelaznych armat ciężkiego kalibru. Zobowiązał go do zatoczenia ich na wały Warszawy. W ciągu lata podjęto ich produkcję w woj. krakowskim, sandomierskim i kaliskim. Łącznie z produkcją w Zakładzie Budowy Machin w Białognie koło Kielc, w ciągu miesiąca wykonano co najmniej 50 szt. (w piecach hutniczych w Samsonowie – 30 szt., w Pankach -10 szt., Chlewiskach i Stefankowie, w radomskiem – 10 szt.). Pozytywne  rezultaty produkcji wojskowej zakładów Białognie powstały nieprzypadkowo. Były wynikiem dobrego zorganizowania fabryki, jej nowoczesnego na owe czasy, wyposażenia oraz odpowiedniego przygotowania załogi. Zakład był jednym z obiektów utworzonym  w toku realizacji wielkiego programu uprzemysławiania kraju przez władze Królestwa Polskiego zaraz po jego utworzeniu.

Z odlewni w Kuźnicach Suchedniowskich i Samsonowskich, ledwo zdołano wyprowadzić połowę odlewów, gdy miejscowości zagroziło zajęcie przez Rosjan. Później gdy z kuźniami na prowincji komunikacja została przecięta, wykonywano je w Warszawie; do młyna parowego sprowadzono tu dwie maszyny 30-to konne umieszczone w koszarach kirasjerów w Łazienkach. Okazało się, że robota szła tak prędko, iż gdyby ją zaczęto miesiąc wcześniej, można by liczyć na wyprodukowanie ich w samej tylko Warszawie ok. 200 sztuk. Zawarto też umowę z dużą warszawską fabryką maszyn i narzędzi rolniczych braci Evans, zatrudniającej 1500 robotników. Wykonano w niej 6 żelaznych armat i półpudowy jednoróg żelazny. Jednoróg pomyślnie przeszedł  wszystkie próby. Łubieńskiemu pomagał oficer Wincenty Nieszkoć. Obaj przerobili kilka tokarni dla wiercenia luf. Ciężkie żelazne działa wiercono na machinach parowych mennicy i wyrobów zbożowych. Do żelaznych armat wykonywano sosnowe lawety, które, jak się okazało, łamały się. O marnej jakości tych lawet wspomina hr. Leon Sapieha, odnosząc swe słowa do schyłkowego okresu powstania, do obrony Warszawy: ,,Nowe lawety były tak niedołężnie wykonane, że po kilku strzałach armaty, nietknięte przez kule nieprzyjacielskie, były zdemontowane i musiały wracać do arsenału”.

Żelazne działa wałowe różnego kalibru i jeden moździerz trafiły na wały Warszawy. Także z twierdzy Zamość gen. Wojciech Chrzanowski sprowadził 33 świeżo ulane w prowincjonalnych odlewniach, żelazne armaty. Przez cały okres powstania było ich tam 60 szt. rozstawionych na okręgu 3 mil niemieckich. Na Pradze, wśród armat wałowych, te z żelaza stanowiły największy odsetek. Stąd 7 żelaznych armat (w tym trzy 12-to funtowe) przerzucono na Wolę. Tam żelaznych armat i żelaznych moździerzy było najwięcej, bo 108 szt. Okazały się bardzo celne. Na wolskim szańcu, w ostatniej chwili zagwoździł je pułkownik saperów, instruktor kompanii rakietników, Federowicz.

Odbiorcami  armat o lufach żelaznych stały się działające w radomskiem oddziały gen. Samuela Różyckiego, którym zdołano dostarczyć jedynie dwie sztuki 6-cio funtowe, 2 granatniki i dwie armaty 3-funtowe.  Znakomicie zdały one egzamin bojowy.

  1. Lufa działa żelaznego. Oprócz niższej wytrzymałości, jej dodatkową wadą była podatność na rdzewienie, co widoczne jest na powyższej fotografii

 

Wyciągając wnioski z Powstania Listopadowego i rozumiejąc jakie problemy muszą pokonać przyszli powstańcy w kwestii artylerii, teoretyk myśli wojskowej, Karol Stolzman zaproponował już na emigracji w 1844r. ,,artylerię zastępczą”. Pomysł był całkiem racjonalny, bo uwzględniał konieczność szybkiego przemieszczania się oddziałów powstańczych, niskie koszty i prostotę budowy oraz obsługi działa swego pomysłu.  Był to pierwowzór wyrzutnika granatów, czy moździerza. Na drewnianym klocu z drążkiem celowniczym umieszczano krótką lufę nazywaną sworzniem o kształcie wydłużonego stożka. Żelazne pociski wypełnione prochem miały kształt ,,uciętego dużego jaja” i miotane były na odległość dorównującą donośności armat 3-funtowych.

 

  1. Schemat moździerza i pocisku wg  projektu Karola Stolzmana z 1844r.

 

Lecz jeszcze w trakcie trwania powstania zrodziła się bardziej radykalna idea ,,zastępczej artylerii”. Biorąc pod uwagę trudności z pozyskiwaniem nie tylko samych armat, lecz i prochu, przynajmniej teoretycznie mogłaby mieć ona swoje uzasadnienie. Otóż do twierdzy Zamość skierowany został z Warszawy por. Antoni Krauz. Jeszcze w 1828r. figurował on jako podporucznik kompanii rzemieślniczej w sekcji budowlanej Dyrekcji Arsenału. Był osobą nieprzeciętną; członek Towarzystwa Przyjaciół Nauk, wynalazca, matematyk, technolog, autor Encyklopedii Popularnej wydanej w 1830r., podręcznika do matematyki, trygonometrii, prac z zakresu balistyki, soligometrii i wytrzymałości stali, konstruktor obrotomierza i pompy głębinowej (,,nurnikowej”), przyrządu do pomiaru promienia brył obrotowych. Wskutek konfliktu z przełożonymi przeniesiony karnie w grudniu 1830r. do Zamościa, służył tu jako oficer artylerii i kompanii trudniącej się pracami nad uzbrojeniem i rynsztunkiem wojennym. Jego nieprzeciętne zdolności i twórcza wyobraźnia owocowała coraz to nowymi ulepszeniami i wynalazkami rodzajów broni i machin wojennych. Gdy w połowie marca do twierdzy zamojskiej zjechał korpus gen. Józefa Dwernickiego, w mieszkaniu Krauzego został zakwaterowany oficer artylerii tego korpusu, Ignacy Maciejowski, który zanotował w pamiętniku: ,,Pokazywał mi nowo wynalezioną przez siebie machinę do wyrzucania kamieni bez użycia prochu, z takim niemal skutkiem, jak kuli armatniej”.

Najwidoczniej pomysły Krauza nie spotkały się z zainteresowaniem komendanta Zamościa, wówczas jeszcze pułkownika Jana Krysińskiego. Prototyp jego urządzenia, zapewne przypominał rzymski onager działający na zasadzie gromadzonej energii skręconych włókien lub średniowieczną biffę czy trebusz wyrzucające pociski dzięki energii uwolnionej przeciwwagi. To bardzo prawdopodobne, bo Krauz był przecież od statyki i dynamiki. W  swej Encyklopedii Popularnej pisał o machinach złożonych, równowadze, dźwigni, pokonywaniu siły oporu ramienia i kołowrocie – elementach charakterystycznych dla konstrukcji trebuszów, przez historyków określanych jako artyleria bezprochowa. 

  1. Średniowieczny trebusz daje wyobrażenie o wyglądzie machiny miotającej por. Antoniego Krauzego z arsenału twierdzy Zamość

                                                           

     Jacek Jaworski, czerwiec 2021

                                                       

 


Użycie lanc w szyku pieszym podczas Powstania listopadowego

Przypadki użycia ,,spieszonych” lanc pojawiają się w epoce napoleońskiej w rękach polskich lansjerów (Waterloo), ułanów Ks. Warszawskiego (zdobycie, a następnie obrona Sandomierza), lecz i  w armiach europejskich, jak np. w francuskiej piechocie w Egipcie, u francuskich i duńskich marynarzy i w rosyjskim pospo9litym ruszeniu.

Ponownie w widzimy je w rękach ludu warszawskiego w noc 29 listopada 1830r., po rozbiciu Arsenału. Dobitnie świadczą o tym słowa jednego ze spiskowców, Seweryna Goszczyńskiego: ,,Wkrótce zaczęto rzucać w tłum broń palną, bagnety, lance, szable”. Potwierdza je wykonany z natury rysunek Jana Piwarskiego, przedstawiający warszawski lud z lancami w rękach.

Kilka godzin wcześniej grupa spiskowców zaatakowała koszary ułanów lejb – gwardii w Łazienkach przy ul. Agrykola. Baraki tej jazdy ustawione były wśród gęstych drzew i licznych kanałów. Na odgłos pierwszych wystrzałów wyrwani ze snu ułani wypadli na zewnątrz próbując stawić opór. Wg polskich źródeł, w tym pamiętnikarskich, panująca wokół ciemność i zaskoczenie uniemożliwiały Rosjanom osiodłanie koni i zorganizowanie obrony. Na zewnątrz, wzdłuż stajen zatknięte były szeregiem lance tworząc w koszarach jakby swoiste uliczki. To po tę broń, w pierwszym odruchu sięgnęli zaskoczeni kawalerzyści. Z 300 ludzi tylko dziesięciu zdołało dosiąść koni. Pozostali zbici na głównym dziedzińcu w niewielkie grupki, z lancami i szablami w ręku walczyli pieszo, tak jak pozwalały im na to warunki. Jakiemuś wachmistrzowi nawet  udało się lancą zranić w rękę podchorążego Stanisława Kossowskiego, sam jednak zaraz potem zginął od kuli czy bagnetu. Ogółem poległo wówczas 18 ułanów, pozostałych rozproszono ogniem karabinowym.

Podobnie przebieg tych dramatycznych chwil zapamiętany został z rosyjskiej perspektywy. Inaczej rozłożone zostały jedynie akcenty. Kilku ułanów, którzy nie zdążyli opuścić stajen, ,,z szablami i lancami rzucili się na spiskowców podpalających drewniane budynki koszarowo – stajenne i przegnali ich”. Poza tym epizodem, trzynastu (lub trzydziestu – zależnie od źródła) innych ułanów 2-go szwadronu z por. Kursel na czele, biegiem rzuciło się z lancami w rękach na atakujących od frontu Polaków, zmuszając ich tym do ucieczki. Tak oto spieszone lance miały się przyczynić do odbicia pierwszego natarcia spiskowców.

W trakcie dalszych powstańczych walk podobne sytuacje powtarzały się w różnych okolicznościach i na wszystkich terenach toczonych walk. W Królestwie Polskim w bitwie pod Liwem rosyjski ułan straciwszy konia ,,z lancą w ręku na ziemi stojąc, sam jeden wśród nas – wspominał ten incydent Wojciech Goczałkowski – nie dał do siebie nikomu przystąpić lecz się oganiał, lub grotem odgrażał”. Namawiany by poddał się, ,,palnął jednego drzewcem przez plecy i znów groził, a pułkownika pchnął w czapkę”. Przewrócony na ziemię dzielny poniekąd ułan poległ  ostatecznie przeszyty lancą.

Z kolei pod Kazimierzem, naprzeciw Janowa 1 i 3 szwadrony 3-go pułku ułanów dostały rozkaz by w spieszonym szyku, z lancami brać rosyjski szaniec. Tym razem lance w rękach spieszonej kawalerii nie wzięły udziału w walce. Po przebyciu szerokiej polany i wdrapaniu się na wały zastano tam jedynie kilku maruderów.

Uczestnik powstania 1831r. na Litwie Wincenty Pol wspominał jak po połączeniu się oddziałów litewskich powstańców z polskim korpusem gen. Henryka Dembińskiego, który wkroczył na terytorium Litwy, w starciu z Czerkiesami ułani 1-go pułku, ,,którzy nie ufali pojedynczym strzałom, odrzucili pałasze, a wzięli z sobą lance i ci wyszli najlepiej, bo kłuli na piechotę lancą, kiedy się Czerkies krótką szaszką bronił i okładali niemiłosiernie drzewcami”.

Na na Podolu w maju 1831r. nieopodal Hałuzińca doszło do potyczki jazdy powstania podolskiego pod dowództwem byłego ułana 3-go pułku Księstwa Warszawskiego Jakuba Nagórniczewskiego z kozakami. Jeden z atakowanych przez podoficera Sokołowskiego kozaków, będąc zsadzonym z konia, trzymając oburącz lancę, uderzył nią Sokołowskiego tak silnie, że mało nie zwalił go z konia.  Bronił się nadal mimo, że otoczyło go pięciu kawalerzystów, odmówił poddania się, zręcznie robiąc uniki pomiędzy końmi. Zawołał ,,pardon” dopiero gdy został cięty szablą w odkrytą głowę. Za późno jednak; w chwili gdy odpasywał już pałasz, podoficer, który właśnie doszedł do siebie po ciosie piką, przebił go swą lancą.

Konkretne warunki kolejnej bitwy skłoniły także powstańców podolskich do użycia lanc w szyku pieszym. Aleksander Gołyński wspominal jak powstańcza kawaleria szarżowała na miasteczko Latyczów. Moskale cofnęli się między zabudowania, z okien otwierając karabinowy ogień. Zapalczywi powstańcy pozsiadali z koni i lancami oraz szablami, już  w pomieszczeniach  kłuli i rąbali bez miłosierdzia broniących się, przez okna wyrzucali  ich z domów.

Warszawska Straż Municypalna, złożona w znacznej części z Żydów, uzbroiła się w lance, choć służbę odbywała wyłącznie pieszo. Świadczy o tym zachowana do dziś rycina Fryderyka Dietricha w zbiorach Muzeum Historycznego m. st. Warszawy.

*

Po upadku Powstania Listopadowego polscy emigranci wojskowi upatrywali możliwość zbrojnego powrotu do Ojczyzny poprzez tworzenie i wstępowanie do wszelkich możliwych legionów i oddziałów gdzie tylko stwarzano im możliwość skupiania się w narodowych szeregach.

Jedna z takich możliwości otwarła się przed nimi kiedy przy Legii Cudzoziemskiej powstał Pułk Ułanów Polskich. Odstąpiony wraz z całą Legią hiszpańskiej królowej Krystynie, pułk wziął chwalebny udział w wojnie domowej w Hiszpanii w latach 1837 –1838, broniąc praw królowej do sukcesji, przeciw puczowi Don Carlosa. O czynach ułanów i ich zawziętości pisał jeden z karlistowskich oficerów: ,,Widziałem jeden szwadron ułanów szarżujący naszą piechotę na same skały, gdzie z trudnością takowa mogła się utrzymać, a gdy konie ich dalej już nie mogły się posuwać, zeskakiwali z nich i walczyli lancą i szablą pieszo, bez nadziei na zwycięstwo, ale za to do ostatniej kropli krwi”. Opisywana bitwa rozegrała się prawdopodobnie 1 sierpnia 1837r. koło Borda de Juigo, gdzie Polacy kilka raz przypuszczali szarżę po skalistych zboczach gór tracąc przy tym kpt. Borzewskiego, a 6 z nich odznaczonych zostało krzyżem św. Ferdynanda.

Opisane wyżej przypadki użycia lancy w szyku pieszym wynikały zarówno z rozkazów dowództwa jak i z pewnej improwizacji, którą dyktowała bieżąca chwila i konieczność. Przypadków opartych o tę drugą motywację było zapewne znacznie więcej. Jeszcze w roku 1863 zasłużony generał Ludwik Bystrzonowski, całym swym autorytetem zalecał by z braku broni palnej, piechotę powstańczą ,,uzbrajać piką ułańską z trójgraniastym grotem”. Grot miał być nie płaski, przymocowany nie wyprawionym rzemieniem,  jak u kozaków.

  Jacek Jaworski czerwiec 2021


Niezwykłe pociski, bomby i miny okresu powstania listopadowego

W dziejach każdego polskiego powstania narodowego dają się zaobserwować nadzwyczajne wysiłki w kierunku maksymalnego uzbrojenia oddziałów powstańczych. Towarzyszyła im niezwykła pomysłowość i inwencja. Zbrojenie szło w parze z aktualnymi możliwościami, często bardzo szczupłymi. Dlatego sięgano po wszelkie środki i sposoby, które zapewniały wówczas jaki taki poziom uzbrojenia i zaopatrzenia w sprzęt wojenny i amunicję. Dziś budzą one zaciekawienie i intrygują swą oryginalnością i pomysłowością.

Pod koniec powstania, w trakcie szturmu Warszawy we wrześniu 1831r. Rosjanie niemal całkowicie wystrzelali swe pociski artyleryjskie, a i kul karabinowych też im nie zbywało. Po mieście chodziły wieści, że musieli nabijać karabiny zwykłymi kamieniami.

To dość niezwykły przypadek, choć nie jedyny i nie pierwszy z tego rodzaju. Spiskowcy – podchorążowie w słynną 29 listopada 1830 r. szybko wystrzelali wszystkie posiadane w ładownicach pociski. W krytycznym momencie wzięli przykład z jednego z obrońców Wawelu z okresu Konfederacji Barskiej, który nie mając pod ręką kuli karabinowej, strzelił do rosyjskiego oficera oderwanym od żupana złotym guzikiem. W desperacji, również podchorążowie, strzelali cynowymi guzikami oderwanymi od swych płaszczy.

Zresztą pomysłowość konfederatów barskich nie ograniczała się do strzelania guzikami. Swe drewniane armatki ładowali kulami wykonanymi z drewna i obitymi żelaznymi obręczami. Natomiast jeden z nich, młody szlachcic Tomasz Wilkoński, broniąc Tyńca, gdy zabrakło amunicji, uciekł się do nader prostego pomysłu; dosłownie prażył oblegających … gorącą kaszą wystrzeliwaną z wałowych armat. Figiel udał się – poparzeni Rosjanie musieli się wycofać spod murów. Podobnie ,,kulinarnymi” pociskami posłużyli się polscy artylerzyści podczas wspólnych polsko – rosyjskich manewrów w Brześciu w 1828 r. Skorzy do figli kanonierzy ostrzelali rosyjskich kolegów załadowanymi do luf burakami, zebranymi wprost z pola. Rozbryzgujące się warzywa nikomu nie uczyniły szkody, lecz poniszczyły Rosjanom paradne mundury.

Dwa lata później kanonierzy już nie żartowali; w nocy 29 listopada na Starym Mieście spiskowcy wytoczyli armaty, a gdy okazało się, że brakuje im ładunków, nie zważając na silny ziąb, zdjęli jednopalczaste rękawice, w które napychali proch i tak zaimprowizowany do odpalenia ładunek, razem z kulą armatnią, ładowali do luf. Pociski te pomyślnie przetestowali na ,,gwardiejcach” pułku Wołyńskiego.

Nawet wówczas, gdy powstanie rozwinęło się na dobre, nie zawsze i nie wszędzie była możliwość zaopatrzenia się w pociski, lub ich wyprodukowania. Powstaniec, Michał Jackowski wspominał, że z barku form do odlewania kul, robiono je z prętów ołowianych, które krojono na kawałki i obracano między żelaznymi płytami w celu nadania im choć przybliżonego, kulistego kształtu.

Dowodem nowoczesności armii Królestwa Polskiego było stosowanie niezwykłej, mało jeszcze upowszechnionej broni jak rakiety czy race  kongrewskie. To broń  na ogół znana interesującym się  historią uzbrojenia, jednak w kontekście poruszanego tematu, trudna do pominięcia. Płk Józef Bem opracował kilka typów rakiet. Były to race kalibru 2,5- oraz 4-cala, nieróżniące się pod względem konstrukcji. Każdy rodzaj posiadał głowice podobnego typu. Stosowano głowice:
– zapalająca (zwana karkasem)- była stożkowata o dziewięciu otworach, przez które wydostawał się płomień mieszaniny zapalającej. Służyła ona do wzniecania pożarów budynków i wszelkich łatwopalnych materiałów. Rakiety zapalające wystrzeliwano przeważnie stromotorowo, rażąc od góry ostrzeliwane obiekty. Rakiety te wzniecały pożary zabudowań tym skuteczniej, że dachy powszechnie pokrywano wtedy strzechami słomianymi lub gontami drewnianymi, a jako materiału budowlanego używano drewna,
– wybuchowa- w formie kulistego granatu zamocowanego na szczycie korpusu. Dla mniejszej rakiety kalibru 6 funtów, dla większej 8 funtów. Zapłon ładunku głowicy bojowej następował poprzez otwór w dnie komory spalania. Działała ona siłą uderzenia, a następnie wybuchu. Trafienie takim granatem w zwartą kolumnę powodowało wiele ofiar. Rakiety wybuchowe strzelano odbitkowo- niemal płasko nad ziemią- dzięki czemu mogły razić cele na całej trasie lotu,
– w kształcie stożka lub kuli. Stosowana była przeciw piechocie, kawalerii i lekkim umocnieniom. Skuteczność tych rakiet była jednak niewielka, gdyż oddziaływały one tylko przez energię kinetyczną uderzenia,
– stosowano również pociski w formie kartaczy. Do sygnalizacji stosowano ładunki dymne i oświetlające.

Za panowania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w podręcznikach  artyleryjskich wyliczano m.in. pociski ,,zaraźliwe i smrodliwe”. Ten ostatni gatunek pocisków wykazywał niezwykła w skali historii długowieczność. Po okresie stanisławowskim, smrodliwe kule pojawiają się ponownie w armii Królestwa Polskiego i bynajmniej nie kończą swego żywota wraz z upadkiem Powstania Listopadowego. Ówczesny profesor artylerii, kpt. Józef Paszkowski wspomina o ich zapasach w składach artylerii Wojska Polskiego w 1830 r. W paragrafie 72 napisanego przez siebie podręcznika wymienia: ,,karkasy, kule świecące, dymiące, smrodliwe itd. Niewiele wiadomo co przedstawiały sobą bomby smrodliwe, lecz nieco światła na tę kwestię daje wydarzenie już z okresu popowstaniowego z udziałem  przejściowego wodza naczelnego, gen. Henryka Dembińskiego. Wykazał on dziwną fascynację pociskami smrodliwymi wymienionymi przez  kpt. Paszkowskiego. Na emigracji, skazany na bezczynne życie wychodźcy, Dembiński rzucał się w zapasy z mechaniką, chemią i fizyką. Jego przyjaciel, były poseł Stanisław Barzykowski  i inni zapewniali, że wśród wynalazków generała nie było ani jednego, ,,któryby nie miał w sobie myśli inteligentnej i oryginalnej, a niektóre błyszczały myślą twórczą”. Wyjątkiem nie był także jego koronny pomysł, jaki przedłożył radzie złożonej z wyższych oficerów tureckich. W czerwcu 1854 r., w dowód wdzięczności pozostawił pisany na pergaminie rękopis zawierający plan obrony Turcji. Tłumaczący go na język turecki były powstaniec 1831 r., Michał Czajkowski – Sadyk pasza, określił treść dokumentu jako ,,ułudy imaginacji trudne do pojęcia”.  Generał domagał się przyznania mu okrągłej kwoty miliona franków, a nadto wydania na rok całego Cypru ze wszystkimi jego dochodami, za które zakupi rozmaitych ingrediencji potrzebnych do wytworzenia masy zatruwającej powietrze i zatrudni pracowników. Zobowiązywał się w przeciągu dwóch miesięcy, w procesie dalszej obróbki obrócić masę na proch – mieszankę podobną do tego, jaką używa się do armat. Zaplanował lać działa właściwe do strzelania tą masą, na co trzeba było założyć na wyspie laboratorium i ludwisarnię i tak hermetycznie zamknąć wyspę, by nikt nie mógł się dowiedzieć o prowadzonych tam tajemnych robotach. Wypuszczona z armat mieszanina miała doszczętnie zniszczyć wojsko składające się choćby z kilkuset tysięcy żołnierzy. Działanie to przeprowadzone miało być za pomocą zabójczego zapachu, jaki będzie wydawać ta mieszanina błyskawicznie zatruwając powietrze, od którego nieprzyjaciel miał padać trupem niczym od morowej zarazy lub apopleksji. Po kilku strzałach każda armata miała być zniszczona. Czytając ten znakomity memoriał, Czajkowski nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Zaraził nim tureckiego męża stanu Mehmed Reszd paszę, a i pozostałych członków rady oceniającej cały ten pomysł, wprowadził w wesoły nastrój. By nie urazić generała, jak wspomina sam Czajkowski, stworzono pozory, iż jego bomba odorowa przyjęta została na serio, a koperta została ukryta w skarbcu.

W trakcie trwania powstania 1831 r., jednym z czołowych problemów, z jakim przyszło się borykać dowództwu, było zapewnienie broni, amunicji i prochu. Do wyrobu tego ostatniego niezbędna była saletra. Tę pozyskiwano najprostszym z możliwych sposobów, odrapując mury i lochy z tynków lub przez odczyn kwasów gnojnych.

Aptekarze podjęli akcję sprowadzania z zagranicy kwasu saletrzanego, rzekomo do celów medycznych, lecz w rzeczywistości wytwarzano z niego potrzebną saletrę. Aptekarz Włodawski z Dąbrowy odparował tym sposobem 412 kg czystej saletry.

Już po upadku powstania, jego aktywny uczestnik, Piotr Kopczyński ogłosił pogląd, iż w walce o wolność nie godzi się zaniedbywać żadnego środka. Jednym z ważniejszych przedmiotów uczynił ,,nowe istoty strzelnicze”, które miały rozstrzygnąć bolączki przyszłych powstań narodowych, czyli niedostatek amunicji i prochu. Proponował wytwarzanie prochów z tanich i dostępnych materiałów, na bazie wełny przędzarskiej, papieru, mannitu, włókien i innych ciał roślinnych, a to z domieszką soli  i azotanów oraz kwasu azotowego. Dawało to tzw. ,,piroxyłe bawełny” , czyli ,,ciało wybuchowe”, które zachowywało się jak zwykły proch i posiadało wszelkie właściwości strzelnicze.

Zasadniczo to jednak nie Kopczyński, lecz członek paryskiej Akademii Nauk, Pelonze stał się uznanym ojcem tych nowych istot. Odkrył je równocześnie z Kopczyńskim, w 1838 r., robiąc badania nad xyloidyną (tkanka drewna mrówkowego, kwas azotanowy i inne składniki). Kopczyński podkreślał, że nowo wynaleziony środek można produkować szybko, w warunkach obozowych i jest on tani. Jest także 3 razy mocniejszy, a i tak lufy nie rozrywa, wilgoć i zamoczenie jest mu niestraszne; dość je na powrót wysuszyć. Wynalazca był pełen przekonania, iż jeśli nie teraz, to w przyszłości, gdy wybuchnie wojna o wolność ludów, wynalazek ten wysadzi w powietrze wszystkich tyranów i przyniesie wolność Polsce.

Pokłosiem Powstania Listopadowego stały się partyzanckie wyprawy do Polski w 1833 r. Organizatorzy zaopatrzyli partyzantów w broń absolutnie nietypową, prawdziwe dziwolągi militarne. Trudno je nazwać inaczej. Pamiętnikarz, Ludwik Jabłonowski wspomina o robionych własnoręcznie ,,lotkach” i niezwykłych ,,palnych kulach, by obracać w perzynę silnie bronione wsie lub  miasta”.  Nie wiadomo skąd pomysł ten przywędrował i kto go zrealizował. Już na wstępie okazały się mało przydatne. Partyzant, Franciszek Bobiński rzucił taką kulę w ogień, a widząc z jaką flegmą się pali, niczym zmoknięty fajerwerk, zamiast dawać gejzer ognia, kopnął ją głębiej w piec, drugą rozdeptał na posadzce, zakląwszy przy tym po francusku. Zebrani towarzysze broni, widząc zwykle milczącego, panującego nad emocjami żołnierza, parsknęli homerycznym śmiechem i poklepując się po ramieniu, zakończyli wojenną naradę typowo po polsku; ,,jakoś to będzie, a teraz chodźmy pić herbatę”.

Rzadko występującą w Powstaniu Listopadowym broń stanowiły miny. W Warszawie, w połowie marca przeprowadzono inspekcję ,,dzieł fortyfikacyjnych” zarządzoną przez generał – gubernatora Jana Krukowieckiego. Wraz ze swym sztabem objeżdżał ulice sprawdzając barykady, zapory do tarasowania drzwi i okien prywatnych domów, a także doglądał rozmieszczania pod domami min ,,odpornych” na wzór tych jakie zastosowano w Saragossie przeciw wojskom Napoleona. Układano je w kilkurzędowych liniach w poprzek kilkunastu ulic. Miały one zabezpieczać dzielnice miasta na wypadek, gdyby niektóre z nich zostały zdobyte. Ten późniejszy dowódca obrony stolicy, który prowadził ją w sposób daleki od doskonałości i faktycznie wydał miasto Rosjanom, teraz wiosną, gdy Warszawie nic nie zagrażało, a polski oręż odnosił tryumfy, zechciał nagle przekształcić stolicę w niezdobytą twierdzę. Szkoda, że takiej determinacji nie przejawił we wrześniu gdy wróg szturmowały miejskie, a Warszawę poddał zaraz po stracie zewnętrznych umocnień; o obronie samego miasta na wzór Saragossy nawet nie myślał.

Miny, o których tu mowa nie stanowiły technologicznej nowości. 150 lat wcześniej wynalazł je nadworny artylerzysta Wazów,  płk Kazimierz Siemienowicz i opisał w swym dziele pt. ,,Artis magnae artilleriae pars prima” z 1650r. Nie była to broń szczególnie skomplikowana; to rodzaj granatów lontowych z kutego żelaza o różnych kształtach, lecz podobnym sposobie odpalania. Znając prędkość spalania lontu, łatwo było odmierzyć taką jego długość, by wybuch nastąpił o pożądanej godzinie, np. podczas przemarszu przez dane miejsce wojsk wroga. Lont, który palił się bezdymnie i bezwonnie, mógł być ułożony spiralnie obok bomby, wklejony w spiralne nacięcia bomby lub opleciony wokół wetkniętego w otwór sztyftu.

Należy wątpić by w Warszawie w 1831r. zakładano bardziej wymyślne miny naciskowe. Siemienowicz także je opisał, choć najprawdopodobniej nie były one jego autorskim pomysłem, bowiem pojawiają się one w chińskim podręczniku artylerii ,,Ognistego Smoka” już w latach 90. XIV w. Znajduje się tam opis wybuchającej pułapki, będącej w istocie rzeczy prawdziwą miną tamtej epoki. Szczególnie ciekawym było sprytne urządzenie zapłonowe, czyli detonator. Działał przez przypadkowe naciągnięcie linki, wprawiającej w szybki ruch obrotowy chropowate kółko pocierające o umieszczony obok krzemień i wywołujące iskrę.

Pewną pomysłowością w zakresie bomb zapalających popisali się także Rosjanie. Ich szczególnym rodzajem broni stały się tzw. ,,Brandschiffen”. Jednak już sama nazwa zdaje się wskazywać na nie rosyjską, a na niemiecką proweniencję wynalazku, choć  stosowane były już nawet w  3 w. p n e.

Rosyjskie Brandschiffy to łodzie palne, nazywane też wybuchowymi, ku którym w lutym 1831 r. twórczo zwrócili się dwaj oficerowie: płk Pawłowskij z wojsk inżynieryjnych i ppłk Wnukow z artylerii. Pod Karczewem dwukrotnie puszczali takie łodzie z biegiem Wisły. W końcu lutego spławili trzy tego typu krypy. Na pokładzie każdej z nich płynęło po 12 saperów. Mimo nocy zostali dostrzeżeni, gdy przepływali koło warszawskich Siekierek i Saskiej Kępy. Łodzie z częściowo wybitymi załogami, osiadły na mieliźnie. Saperzy opuszczając je, podłożyli ogień. Wypełnione materiałami palnymi i wybuchowymi (granaty), płonęły przez 5 godzin wyrzucając z siebie race i ,,smolne palniki”. Próba ponowiona została miesiąc później. Nauczeni bolesnym doświadczeniem Rosjanie, tym razem puścili w kierunku Warszawy trzy bezzałogowe statki palne, wypełnione słomą i granatami z lontami o odpowiednio wyliczonej długości. Nurt jednak był wolniejszy niż sądzono, statki płynęły dłużej, a w rezultacie granaty eksplodowały przed Warszawą. Stołeczna prasa skomentowała to fiasko rosyjskiej myśli technicznej w dość uszczypliwych słowach: ,,Artylerja rossyjska może się pochlubić tylko ilością dział, ale nie umiejętnością kierowania nią”. Gdyby statki zdołały popłynąć jeszcze ok. 2 km, zderzyłyby się z mostem praskim i zapaliłyby go. To właśnie było głównym zadaniem wynalazku o rodowodzie liczącym 2 tys. lat. Ten prosty sposób niszczenia mostów, a także wrogich okrętów, Rosjanie stosowali nadal podczas wojny z Turcją w 1877 r., a Niemcy nawet jeszcze w trakcie II wojny światowej.

 

Jacek Jaworski 2021

 


                                                                          

Kokarda narodowa w okresie Powstania Listopadowego

 

Kokardy to małe barwne znaczki które w XVIII wieku pojawiły się najpierw we Francji, a później rozpowszechniły się w innych krajach Europy, noszone jako znak przynależności narodowej. Pierwotnie były to istotnie kokardy, czyli kawałki wstążek. Z czasem zaczęto je upinać w formy o kształcie koła zwane rozetkami, jak również tłoczyć a następnie malować z blachy, skóry lub innych materiałów.
Przypinano je do kaszkietów piechoty, czapek ułańskich, kapeluszy oficerskich. Nosili je zarówno wojskowi jak i ludność cywilna. Co ciekawe, w początkowym okresie powstania umieszczano je także na barkach, piersiach i rękawach ubrań. Miały kształt okrągłych, karbowanych rozetek. Wykonywano je ze wstążek, dla oficerów jedwabnych, dla żołnierzy płóciennych, wycinano z kawałków materiału, tłoczono z blachy, niekiedy metalowe nakładano na sukienne, a nawet robiono z papieru, nieraz z tego samego, który służył do robienia ładunków karabinowych.

Różnorodność kokard wyrażała się jednak głównie w ich kolorach. Wraz z wybuchem powstania zapanowała całkowita dowolność w uznawaniu danych barw za narodowe, które każdy rozumiał po swojemu. Pierwsze tygodnie powstania to okres dużej dowolności i chaosu w kwestii  barw narodowych. Na razie nie było instancji, która by ostatecznie  zdecydowała o ich prawomocności, pozostano więc przy kolorach według indywidualnego upodobania.

Wydawać się to może dziwnym, lecz pierwszym powszechnym odruchem powstańców i popierającej ich ludności stało się przypinanie kokard w kolorze białym. W pewnym uproszczeniu, kolor ten popierał obóz konserwatywny, co mylnie mogło być interpretowane jako wyraz poparcia tego obozu dla powstania jako ruchu zbrojnego. Natomiast radykałowie i lewica szybko wypromowali kolory rewolucji francuskiej: czerwień, biel i błękit. Przez pierwszych sześć tygodni powstania, o barwach biało – czerwonych nikt nawet nie pomyślał.

Do Polski zwyczaj używania koloru jako znaku narodowego wprowadzony został prawdopodobnie dopiero w XVI w. przez króla Henryka Walezjusza, który zwyczajem francuskim, stale nosił białą kokardę. Biały kolor oznaczał wówczas władzę królewską, a w wypadku królów francuskich, na tym tle mieściły się złote lilie dynastii Kapetów. Odtąd też biały kolor stał się narodowym polskim i używany był w XVII w. na sztandarach najwybitniejszych hetmanów: Jana Chodkiewicza, Stefan Czarneckiego, a także króla Jana III Sobieskiego.

Toteż zrozumiałe, że za tym kolorem natychmiast opowiedział się zwolennik obozu monarchistycznego, dowódca Straży Bezpieczeństwa Piotr Łubieński. Już w pierwszy dzień powstania kazał rozwinąć białą chorągiew. Był to zresztą gest dość logiczny, bo na ulicach już wszyscy nosili kokardy w kolorze białym, a znak ten poparł nawet niechętny powstaniu dyktator, gen. Józef Chłopicki. Za białym kolorem występował również poseł Ignacy Wężyk ,,jako przywodzącym na pamięć związki historyczne Polski z Francją, Walezyuszów i Burbonów”.

Natychmiast po Nocy Listopadowej lud i żołnierze odruchowo przypięli białe kokardy jako symbol przynależności do ruchu patriotycznego.

Leon Drewnicki wspominał dzień 30 listopada: ,,Niemal wszyscy mieszkańcy Warszawy przypięli białe kokardy do ubrań, kapeluszy i czapek […] Gdziekolwiek zatrzymał się jakiś oddział wojska, młodzież, czeladź rzemieślnicza, mali chłopcy i starzy ludzie wciskali się między szeregi, odpinali swe białe kokardy i wręczali je żołnierzom, ściskali oficerom ręce, całowali konie”.

Pamiętnikarzowi, Henrykowi Cieszkowskiemu pozostało w pamięci jak uroczyście, w romantycznej aurze, wręcz z patosem odbywało się w drugim dniu powstania przypinanie kokard: ,,Ręka płci pięknej białe kokardy przyklęknionym wiarusom przypinała.”

Generalnie, jak zauważyła jedna z warszawskich gazet pod datą 3 grudnia, ,,nikt w Warszawie o żadnej porze nie okazuje się bez oręża i białey na kapeluszu lub czapce kokardy.”

Przykłady powszechnego używania białych kokard można mnożyć. 15 stycznia w Warszawie na czele konnych ochotników widziano bernardyna z lancą i przy pistoletach. U kaptura zarzuconego na głowę widniała biała kokarda.

Wytłaczane i odlewane z metalu białe kokardy (rozetki) dla warszawskiej Gwardii Narodowej i Gwardii Honorowej Akademickiej (dyktatora) wyrabiała w tych dniach Fabryka Wyrobów Metalowych i Lakierowanych przy ul. Sto Krzyskiej [Świętokrzyskiej?-J.J.] nr 1337. Sprzedawano je na miejscu. W fabryce tej można było składać zamówienia hurtowe z rabatem dla całych pułków. Realizacja zamówienia zajmowała kilka dni. Niezadowolenie, a nawet oburzenie warszawian budziło jedynie to, że fabryka wyrabiała i reklamowała inne kokardy dla oficerów, a inne dla szeregowych. Ich sprzedaż prowadzono także w składzie kobierców, w magazynach Dal Trozzego, Kunkla, Langowej, Welfa, Hundszona, Laskiego i innych, a także w redakcji ,,Piasta”.

Natomiast kokardy szyte z białych wstążek można było za symboliczny grosik nabywać w nowo otwartej szkole Robót Damskich, Sukien, Haftów i Szycia Bielizny na ul. Świętojańskiej, naprzeciw Zamku Królewskiego.

Nawet niektórzy jeńcy rosyjscy, zaskoczeni wybuchem rewolucji w Warszawie, chcąc pokazać autentyczną, czy udawaną przychylność dla powstania, przypinali białe kokardy. Niektórym z nich faktycznie udzielił się nastrój powszechnego uniesienia i wolności. Przez nikogo nie nagabywani mieszali się z tłumem, paradowali w swych rosyjskich mundurach z przypinając do nich białe kokardy.

Jednocześnie zaczęły się pojawiać w sposób żywiołowy inne, niż białe kokardy narodowe. Już nazajutrz rano po Nocy Listopadowej mnóstwo ludu, a nawet dzieci, obok białych, poprzypinało sobie trójkolorowe kokardy. Umiarkowani uznali zamiar wprowadzania ich za cudzoziemszczyznę i symbol obalenia francuskiej monarchii. Podobnie jak i koryfeusze powstania, lękali się wszystkiego co mogłoby mieć podobieństwo do rewolucji francuskiej. Usilnie bronili więc jedynego narodowego, jak twierdzili, białego znaku. Milczeniem pokrywali fakt, że trzy kolory, które pod Barem przyjmowali konfederaci Kazimierza Pułaskiego, zjawiły się tam już w 1768r., a więc o prawie o 20 lat wcześniej jak w rewolucji w Paryżu, a ponadto nie były tymi samymi kolorami co francuskie: czerwień, błękit i biel, bo te konfederackie składały się z barw: amarantowej, granatowej i białej. Kolory te oznaczały łączność Korony, Litwy i Rusi.

Nowe barwy kokard wyrażały radykalizm, zbliżały Warszawę do Paryża, toteż radykałowie spod znaku Towarzystwa Patriotycznego zobowiązali się zmienić dotychczasowe kokardy. Kilkadziesiąt białych kokard, jeszcze niedawno uznawanych za sztandarowy symbol patriotyzmu, uroczyście spalono wśród okrzyków: ,,precz z Lubeckim, precz z Chłopickim”. Warszawska ulica szybko poszła w jej ślady. Jeszcze tego samego dnia zaczęły ukazywać się narodowe kokardy nowego typu.

Radykalna lewica skupiona w Towarzystwie Patriotycznym, z końcem stycznia uznała trzy kolory za właściwe, za narodowe, głównie pod wpływem  rewolucji francuskiej. Wprawdzie w kawiarni Honoratka (siedzibie członków Lewicy w Pałacu Teppera), wśród tamtejszych bywalców widywano białe kokardy, to jednak Lewica skupiona w Towarzystwie Patriotycznym zdecydowanie wylansowała kokardę trójkolorową.

Po upadku dyktatury, gdy Towarzystwo Patriotyczne wznowiło czasowo zakazaną przez władze działalność, na wniosek swego członka, Adama Gurowskiego, 24 stycznia postanowiono utrzymać trójkolorowe barwy. Gurowski przypominał, że stanowią one godło Konfederacji Barskiej i zawierają trzy tradycyjne kolory polskie, przy czym niebieski stanowił niegdyś, w dawnych wiekach, tło litewskiej Pogoni. Dla demokratów jednak oznaczały one przede wszystkim idee rewolucji. 25 stycznia w pochodzie na cześć straconych rosyjskich rewolucjonistów – Dekabrystów, którzy sprzyjali sprawie polskiej, niesiono właśnie takie kolory: błękitno – biało – czerwone, jak je nazwano ,,godło europejskiej rewolucji.” Żałobny orszak wyruszył z sali uniwersyteckiej. Na wezgłowiu niesiono szarfę ,,z kolorów wolności”.

Radykalna i związana z lewicą gazeta ,,Nowa Polska” wezwała do noszenia tylko trzech kolorów. Francuski konsul w Warszawie, Raymond Durand w raporcie z 31 stycznia zwracał uwagę, że niemal powszechne noszenie tu trójkolorowej kokardy tłumaczyć należy nie tyle profrancuskimi sympatiami, co tradycyjnymi barwami Polski i Litwy. O ile jeszcze niedawno, powszechnym uwielbieniem darzono kokardy białe, to już 7 lutego redakcja ,,Nowej Polski”, chyba prawem kaduka, ogłosiła, trzy kolory jako narodowe, odrzucając kolor biały jako ,,niepolski”.

Prawie cała Warszawa przypięła nowy symbol; nosiła go teraz Gwardia Narodowa, akademicy, wojsko, ludność. Widziano wówczas w stolicy sceny gdy przybyłym tu ochotnikom z Galicji Warszawianki przypinały do kaszkietów trójkolorowe kokardy. Jak wspominał Krzysztof Niezabytowski, ,,zapał wszystkich ogarnął i pewność zwycięstwa; młodzież przebiega ulica zbrojnie, wszędzie widać trzybarwne kokardy.”

Tak więc w pierwszych tygodniach powstania widziano jednocześnie wszystkie rodzaje barw i kokard. Ten kolorowy pluralizm wspominał oficer 3. pułku ułanów, Leopold Szumski. W jego pułku rozdawano podawane na tacach prześlicznie upięte kokardy: białe, biało – czerwono – niebieskie i biało – czerwone. Ułani jednak brali przede wszystkim biało – czerwone.

Tymczasem w Warszawie kwestią uregulowania barw narodowych zajął się Sejm. Decyzja ta podyktowana została trudną do zaakceptowania niejednolitością w traktowaniu narodowych symboli, mogącą dawać powód do mniemania, że społeczeństwo mocno podzielone jest na różne stronnictwa. Na posiedzeniu Sejmu w dniu 28 stycznia poseł Ignacy Wężyk wraz z posłem Walentym  Zwierkowskim złożyli do Komisji Organicznej wniosek w sprawie kolorów narodowych. Na obrady Sejmu w tej sprawie długo czekać nie wypadło. 7 lutego minister i zarazem poseł, Józef Świrski wniósł pod obrady dwa projekty o potrzebie ,,jednostajności w noszeniu znaków narodowych.” On też referował sprawę przed izbą poselską i izbą senatorską. Debata była zaciekła. Konserwatywny Wężyk, przerażony zjawiskiem powszechnego noszenia trójkolorowych kokard, odczytywanym jako widomą oznakę rewolucji, pośpieszył z próbą przywrócenia koloru białego do rangi symbolu państwowego; złożył do laski marszałkowskiej projekt uznania tej barwy za ojczystą.

Popierał go rozpisujący się na ten temat ,,Kurier Polski” oraz wielu posłów, poza kilkoma (powoływano się na znany argument sztandaru Sobieskiego). Zwolennicy barwy białej podkreślali, że skoro był to znak narodowy za Kościuszki i Księstwa Warszawskiego, przeto jest on narodowy i żadnemu Polakowi innej nosić nie wolno.

Trójkolorową kokardę propagował i za nią głosował radykalny w poglądach płk Roman Sołtyk. Poparł go w Sejmie jedynie Ludwik Sczaniecki. Na sejmowej sali Towarzystwo Patriotyczne konsekwentnie domagało się i pragnęło trzech kolorów. Ponieważ ,,Klub Honoratki” przegrał w Sejmie kwestię formy rządzenia, chciał teraz powetować sobie tę porażkę przepchnięciem ustawy w sprawie kolorów narodowych. Joachim Lelewel zaczął od wywodu, że kolor biały nie jest narodowy, powtórzył argument płynący z rzekomego przywiązania do barw Konfederacji Barskiej i dorzucił przypomnienie o niebieskim tle herbu Litwy, a skoro Rząd Narodowy przyjął połączony herb Korony i Litwy, powinien także przyjąć trzy kolory. Rząd jednak nie chciał w obliczu obcych mocarstw, o których wsparcie zabiegał, pokazać się jako rewolucyjny z trzykolorowym sztandarem i takimiż kokardami.

Za najnowszym rozwiązaniem kwestii, mianowicie dwoma kolorami: białym i czerwonym kolorem opowiedzieli się umiarkowani posłowie: Walenty Zwierkowski i Wincenty Niemojowski.

Po ożywionej, burzliwej dyskusji, nawet nadto szczegółowej wobec poważnych zadań chwili, Komisja opowiedziała się za wnioskiem Zwierkowskiego o wprowadzeniu kokardy biało-czerwonej „na znak, iż Orzeł Biały w czerwonym polu jest herbem odradzającej się naszej Ojczyzny.” Wychodzono z założenia, że skoro Dybicz traktuje kolor biały jako znak poddania się, to do tak mocno promowanej kokardy narodowej (białej) należy dodać jeszcze kolor czerwony. A więc kokarda narodowa miała być niejako kompromisowa: biało – czerwona. Trzeciego koloru nie dołączono, by wytrącić Dybiczowi pretekst głoszenia, że walczy z francuską rewolucją. Na ulicach stolicy barwy te już pojawiały się już, choć wciąż sporadycznie.

Decyzję Sejm uchwalił tego samego dnia, 7 lutego. Celem debaty sejmowej było zademonstrowanie na zewnątrz jedności Polaków, zatarcie wrażenia, że dzielą się na kilka zwalczających się stronnictw. Przeważył więc argument potrzeby ustalenia jednostajnego znaku, pod którym mogliby łączyć się wszyscy Polacy, niezależnie od poglądów politycznych i regionu zamieszkania. Niezwykłej wagi już w pierwszych dniach powstania stała się kwestia połączenia powstania w Królestwie Polskim z powstaniem na Litwie, jak i połączenia obu tych części dawnej Rzeczypospolitej. Zatem uchwała Sejmu wzbogaciła argumentację Zwierkowskiego  o barwach herbowych Polski, podkreśleniem, iż były one identyczne z barwami herbowymi Litwy. Zatem art. 1. postanawiał: ,,Kokardę narodową stanowić będą kolory herbu Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, to jest kolory biały z czerwonym”. Artykuł 2. zaś głosił: ,,Wszyscy Polacy, a mianowicie Woysko Polskie, te kolory nosić mają w miejscu, gdzie takowe oznaki dotąd noszonymi były”.

Lecz w debacie tej nie szło właściwie o kokardę. Pod tym pozorem toczyła się ostra dyskusja polityczna, zwalczały się przeciwstawne prądy. Rzecz szła o to jakie dążności i zasady wezmą górę, czy jest to powstanie o niepodległość, czy rewolucja społeczna. Wybór dwóch kolorów stanowił zatem półśrodek i kompromis między tymi dwoma prądami.

Biel i czerwień poprzez kokardę stały się formalnie barwami narodowymi. Kokarda biało-czerwona, sejmowa, wyparła dawną kokardę białą i upowszechniła polskie barwy biało-czerwone, które pojawiły się na chorągwiach, proporczykach do lanc i wszelkich oznakach. Przekonać się do barw biało – czerwonych nie było dla Polaków wyzwaniem szczególnie trudnym. Na odwrót, zawsze kojarzyły się z symbolami narodowymi.

Zdarzało się, że niekiedy słowo kokarda traktowano dosłownie, o czym świadczy interesujący rysunek z epoki w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego (nr. inw. 3625), na którym widnieje ułan jednej z nowych formacji jazdy. Na czapce – ,,ceratówce” przyczepione ma biało – czerwone wstążki, upięte na kształt klasycznej kokardy, jaką noszą na warkoczach małe dziewczynki.

  Jacek Jaworski


Uczczenie pamięci dekabrystów 25 stycznia 1831 roku

W pamiętniku Jana Nepomucena Janowskiego (Notatki autobiograficzne 1803-1853 Wydawnictwo Zakładu Naukowego im. Ossolińskich, Wrocław, 1950 r.) odczytałem interesującą wzmiankę o warszawskich obchodach rocznicy „powstania” dekabrystów.

W dniu 25 stycznia 1831 roku Sejm pozbawił Mikołaja I tytułu króla w królestwie Polskim, ogłaszając uroczyście akt detronizacji. Historia zatarła wszystkie ostrości towarzyszące tej decyzji, bowiem nie wszyscy byli zwolennikami tak radykalnego posunięcia, przewidując negatywne reakcje  dworów europejskich i obawiając się ich. Zwolennicy radykalnych rozstrzygnięć parli do takiego kroku, upatrując w nim pozytywne przesilenie. Nie miejsce na rozstrzyganie racji, decyzja Sejmu zapadła.

Przywołany Pamiętnikarz sugeruje, że wpływ na taką właśnie decyzję Sejmu miała także radykalna „ulica”, inspirowana przez Towarzystwo Patriotyczne, które w tym właśnie dniu zorganizowało obchody „na cześć męczenników wolności rosyjskiej z 1825 r.: Pestla, Bestużewa, Rylejewa, Murawiewa, Apostoła i Kachowskiego”.

Przypomnijmy zatem to wydarzenie, nie mające precedensu w dziejach Rosji. Mowa jest o wypadkach, jakie zaszły w Petersburgu w dniu 14 grudnia 1825 roku podczas uroczystego aktu koronacji Mikołaja I na cara Rosji. Sytuację wykorzystali członkowie tajnych organizacji, działających w Rosji od czasów wojen europejskich 1812-1815. Kampania napoleońska w Rosji, a następnie udział wojsk rosyjskich w walkach toczonych na terenie całej Europy przyczyniły się do przysłowiowego „otwarcia oczu” na problemy społeczne, a zwłaszcza położenie chłopów. Młodzi oficerowie, grupy intelektualistów, studenci tworzyli tajne organizacje, mające charakter społeczny i dążące do zmiany systemu organizacji i władzy w Rosji. Organizacje te współpracowały, na ile to było możliwe z polskim Towarzystwem Patriotycznym.

Powróćmy do wydarzeń z 14 grudnia 1825 roku. Podczas uroczystości na Planu Senackim w Petersburgu część oddziałów wojskowych garnizonu moskiewskiego, oddziały gwardyjskie, a wśród nich marynarze – czyli formacje, w których służyli oficerowie należący do spisku odmówiły złożenia przysięgi, wszczęły bunt i rozbiły wierne carowi oddziały kawalerii. Ale powstanie było przygotowane bardziej romantycznie, aniżeli pragmatycznie. Nie wszyscy uczestnicy tego wydarzenia – zwłaszcza żołnierze – wiedzieli, jakie są przyczyny rewolty, nie wszyscy podzielali głoszone hasła społeczne, a w konsekwencji oddziały wierne istniejącemu porządkowi  i nowemu władcy  podjęły walkę z buntownikami. Car Mikołaj nie zawahał się przed użyciem wszelkich możliwych środków z artylerią włącznie. Salwy armatnie zmasakrowały rewolucjonistów. Przywódcy ponieśli śmierć na szubienicy, zaginęli w syberyjskich kopalniach, ich rodziny były prześladowane, utraciły majątki i tytuły szlacheckie. Nazwa ruchu – dekabryści – pochodzi od rosyjskiej nazwy grudnia: dekabr.

Wydarzenia petersburskie odbiły się szerokim echem nie tylko w Rosji, ale także w Europie i naturalnie w Królestwie Polskim. Do nich właśnie nawiązało radykalne Towarzystwo Patriotyczne organizując uroczystości  w Warszawie. Obchód „zapowiadano wcześniej w dziennikach”, co przyczyniło się niewątpliwie do  licznego udziału młodzieży akademickiej i mieszkańców miasta.

Pamiętnikarz podaje dość szczegółowy przebieg uroczystości i uważam, że wato podążyć tym śladem, pokazując ówczesną Warszawę. A w relacji jest na przykład zagadka. Manifestacja rozpoczęła się od nabożeństwa w cerkwi na Podwalu. Nie mogłem znaleźć informacji na temat takiego obiektu kultu religijnego, a wykluczam pomyłkę Autora, który mieszkał pod różnymi adresami w rejonie Starego i Nowego Miasta i znał topografię miasta. Przypominam, że ówczesna ulica Podwale była zabudowana z dwóch stron, w przeciwieństwie do stanu obecnego. Nabożeństwo rozpoczęło się o godz. 8-ej, a ludzie przybyli tak licznie, „iż się nawet na dziedzińcu cerkwi wszyscy pomieścić nie mogli”, czyli obiekt (cerkiew i dziedziniec) był obszerny. Pochód wyruszył z cerkwi, kierując się na Plac Zamkowy, przeszedł pomiędzy kolumną króla Zygmunta a Zamkiem i skręcił w ul. Świętojańską. Pod kolumną pochód zatrzymał się, aby wysłuchać przemówienia Adama Gurowskiego, jednego z organizatorów i – podobno – pomysłodawcę przygotowania chorągwi z dwujęzycznym napisem. Mówca wystąpił w czerwonej rogatywce.

*Adam Gurowski (1805-1866), publicysta, działacz Towarzystwa Demokratycznego, na emigracji współzałożyciel Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, zmarł w St. Zjednoczonych Ameryki Północnej, jako znany dziennikarz.

Przed pochodem niesiono „pięć trumien kirem pokrytych z białymi napisami nazwisk”, a także czapkę rogatywkę – czerwoną – jako symbol wolności. Dwie chorągwie towarzyszyły pochodowi – biała z napisem „Za naszą i waszą wolność” po polsku i rosyjsku oraz druga w barwach rosyjskich. Tę drugą niósł Autor wspomnień, który napisał „nie było innych ochotników do niesienia jej, jako ciężkiej”, co chyba trzeba odczytać jako ironię.

Pochód przeszedł, przez Stare Miasto do ul. Długiej następnie ul. Przejazd do Karmelitów na Lesznie. Kolejno przez ul. Rymarską, Plac Bankowy (Autor napisał „plac przed Bankiem”), ul. Senatorską, Wierzbową, przez Plac Saski, aż do gmachów uniwersyteckich, gdzie manifestację zakończono. Podczas pochodu kilkakrotnie miały miejsce okolicznościowe wystąpienia – na Rynku Starego Miasta, przed Arsenałem, przed więzieniem karmelickim, na Placu Saskim i przed budynkami uniwersyteckimi. Uczestnicy wznosili okrzyki „Precz z caratem! Niech żyje Polska! Niech żyje wolność!”.

Autor wspomnień, po zakończeniu opisu manifestacji konkluduje: „nie da się zaprzeczyć…że ten obchód nie był bez wpływu na uchwałę sejmu, odsądzającą cara Mikołaja od tronu polskiego w tym samym dniu zapadłą”. Może tak było rzeczywiście, ale tego już się nie dowiemy.

Interesujące są natomiast refleksje na temat na temat białej chorągwi z dwujęzycznym napisem „Za naszą i waszą wolność”. Autor podaje, że „takich samych narobiono zrazu wiele i zatykano je z początku przed naszymi przednimi strażami, nim doszło do rozprawy orężnej. I  Moskale je chciwie chwytali, ale także tylko, dopóki się nie poznali na przeznaczeniu tych łatwych do zdobycia trofeów”.  Informacji o tych chorągwiach jest wiele w pamiętnikach polskich uczestników walk, a nawet, pamiętam, że gdzieś (przepraszam, ale nie pamiętam źródła) znalazłem zapisy, iż rosyjscy „zdobywcy” takiego trofeum zamiast nagrody zostali ukarani. No cóż, umiejętność czytania i pisania w armii rosyjskiej nie była powszechna i zaczynała się od stopni oficerskich, a za przyniesienie sztandaru wroga była nagroda. O tym, że pomysłodawcą chorągwi polsko-rosyjskich był Adam Gurowski, przyznam nie wiedziałem.

Jan Nepomucen Janowski (1803-1888), autor interesujących wspomnień był ciekawą postacią swojej epoki. Po pierwsze pochodził z rodziny chłopskiej, mieszkającej w przysiółku, nieopodal wsi Konopiska, pod Częstochową. Rodzina była zapewne światła i zapewne zamożna, bowiem Jan Nepomucen uczył się początkowo w lokalnej szkole, a kolejno w gimnazjum w Gliwicach i na Uniwersytecie w Krakowie. Po udziale w patriotycznych demonstracjach żakowskich wszyscy studenci z Królestwa Polskiego otrzymali nakaz powrotu. Dla Janowskiego oznaczało to podjęcie studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim, które chlubnie ukończył i następnie otrzymał pracę w administracji Królestwa. Podejmował także prace prywatne. Związał się z ruchem patriotyczno-społecznym i dlatego po upadku Warszawy we wrześniu 1831 r.  udał się na emigrację przez Prusy, państwa niemieckie, Szwajcarię do Francji, kolejno do Anglii i ponownie do Francji. Nauka w kilku dobrych szkołach dała mu doskonałą znajomość łaciny, niemieckiego i francuskiego, co pomogło w tułaczym życiu, chociażby przez możliwość zatrudniania się w roli nauczyciela tych języków. Związany z międzynarodowym ruchem społecznym  i polskim patriotycznym. Zostawił wspomnienia, które odbiegają od powszechnie znanych z tego okresu, zazwyczaj pochodzących spod pióra osób pochodzenia szlacheckiego, a po drugie są to wspomnienia cywila, a nie żołnierza. Interesujący jest obraz polskiej emigracji po  powstaniowej, mniej znany polskiemu czytelnikowi z realu, a bardziej z romantycznych pieśni, powieści i wojennych wydarzeń, w których uczestniczyli nasi emigranci.

Autor przedmowy prof. Marian Tyrowicz przytacza informację zamieszczoną przez Zygmunta Miłkowskiego piszącego pod pseudonimem Teodor Tomasz Jeż (1824-1915) na temat pewnego paryskiego wydarzenia, w którym uczestniczył Jan Nepomucen Janowski, a które miało miejsce w roku 1885 podczas pogrzebu Wiktora Hugo. Ten tekst jest godzien poznania.

…Gdy zwłoki wielkiego poety do Panteonu wniesiono, przed Panteonem uszykował się pułk dragonów i mimo szeregów jazdy przeciągały jedne za drugimi, składając niesionymi na ich czele sztandarami hołd nieboszczykowi, korporacje rozliczne. Z kolei nadeszła garstka ludzi, poprzedzona przez sztandar, za którym toczył się wózek ręczny, a w wózku siedział kaleka. Za pojawieniem się kaleki pod sztandarem pułkownik zasalutował, żołnierze w szeregach broń prezentowali, Nikomu czci takiej nie okazano. Kaleką był J.N. Janowski, sztandarem – sztandar polski…”. 

Przyjemnie czyta się takie teksty. Polecam „Notatki autobiograficzne” napisane przez Jana Nepomucena Janowskiego.

Powracając do myśli przewodniej tego teksu przyznaję, że inspiracją był obraz reprodukowany na pocztówce, którą zamieszczam. Autorem jest Antoni Uniechowski (1903-1976), a dzieło powstało w 1949 roku. Obraz odbiega od opisu J.N. Janowskiego, gdyż przedstawia manifestację dochodzącą Krakowskim Przedmieściem do Placu Zamkowego, a nie – jak opisuje Pamiętnikarz – wychodzącą z ul. Podwale. We wspomnieniach nie ma także mowy o orkiestrze wojskowej. Pewnie znany malarz nie czytał pamiętnika.

Wydawcą pocztówki była Książka i Wiedza (znak graficzny), druk wykonano w zakładzie: Wklęsłodruk RSW „Prasa” B-79284. Na rewersie jest krótka notka dot. wydarzenia w 1831 roku.

Maciej Prószyński

czerwiec w 2021 roku.


Generał Józef Longin Sowiński (1777 – 1831)

Niekwestionowanym bohaterem wojny 1831 roku jest Józef Sowiński, generał brygady poległy podczas obrony Warszawy w dniu 6 września. Wawrzynu sławy dodaje Jemu także i ta okoliczność, że był inwalidą, a padł w bezpośredniej walce na bagnety, a nie od kuli karabinowej czy armatniej.

Zajrzyjmy do dzieła Puzyrewskiego, który tak opisał szturm kościoła na Woli. „Nabokow z pułkiem Sybirskim na czele wdarł się na bastyon południowo-zachodni i wzdłuż wału rzucił się ku schronowi, klasztornemu murowi i kościołowi….wojska nasze przelazłszy przez mur kościelny podstąpiły pod palisady zamykające wejście do kościoła, zrobiwszy w nich wyłom, znalazły się przed zatarasowanymi drzwiami kościoła, które wybić musiano i wreszcie dostano się do jego wnętrza, gdzie po krwawym boju nieprzyjaciel legł trupem lub dostał się do niewoli. Gen Sowiński, który dał słowo, że dopóki żyć będzie Rosyanie nie zdobędą Woli – dotrzymał go i padł pod bagnetami grenadyerów u stopni ołtarza. Wola o godzinie 11-ej rano zdobytą została, do niewoli wzięto 30 oficerów i 1.200 szeregowych. W liczbie jeńców znalazł się i tyle głośny w początkach rewolucyi Wysocki”.

Czytając ten cytat proszę pamiętać, że powstał on pod piórem rosyjskiego generała.

Z pewnością zasadne jest przybliżenie sylwetki gen. Józefa Longina Sowińskiego. Urodził się w Warszawie w roku 1777. Uczył się w Szkole Rycerskiej – w latach 1791-1794. W tymże 1794 roku wstąpił do Kawalerii Narodowej w stopniu podporucznika – miał wówczas 17 lat !. Po upadku Powstania Kościuszkowskiego i kolejnym rozbiorze Polski wstąpił w 1799 roku do armii pruskiej, zachowując stopień oficerski w artylerii. W kampanii 1806/07 roku walczył w szeregach tego wojska przeciwko armii francuskiej. Za dzielną postawę zwłaszcza podczas bitwy pod Pruską Iławą w lutym 1807 roku Sowiński otrzymał pruskie odznaczenie Pour le Merite.  Ranny w kolejnym starciu dostał się do niewoli francuskiej.

Taka droga zawodowa jest charakterystyczna dla wielu ówczesnych polskich oficerów zawodowych, którzy po upadku Rzeczpospolitej podejmowali służbę w obcych armiach w całej ówczesnej Europie, a także na kontynencie amerykańskim.

Józef Sowiński w 1811 roku wstąpił do armii Księstwa Warszawskiego, kontynuując służbę w artylerii w stopniu szefa szwadronu. Ranny w kampanii 1812 roku – pod Borodino –  stracił nogę, dostał się do niewoli rosyjskiej, skąd powrócił w 1813 roku. Za kampanię rosyjską odznaczony został Krzyżem Wojskowym – VM – i krzyżem Legii Honorowej. Znalazł miejsce w tworzonym wojsku Królestwa Polskiego w dyrekcji artylerii. W 1820 roku został dyrektorem Szkoły Aplikacyjnej i awansował na stopień pułkownika. W pierwszych chwilach powstania listopadowego okazał się jego przeciwnikiem, ale kolejno podjął – jak wielu innych wojskowych – obowiązki patriotyczne. W 1830 roku został dowódcą artylerii garnizonu Warszawa, gdyż ze względu na kalectwo nie uczestniczył w działaniach armii czynnej, pozostając w garnizonie warszawskim. 23 sierpnia 1831 awansował na stopień generała brygady.  (Notkę biograficzną sporządziłem na podstawie opracowania Marka Tarczyńskiego Generalicja Powstania Listopadowego wyd. MON Warszawa 1988 r. oraz różnych innych informacji zawartych w pamiętnikach i opracowaniach, do których należy podchodzić z uzasadnioną rezerwą).

Okoliczności śmierci Generała są różnie przedstawiane przez pamiętnikarzy  i w konsekwencji przez artystów. Wersja opowieści o bohaterskim generale, inwalidzie, który padł na stopniach ołtarza broniąc Ojczyzny i wiary okazała się bardzo nośna. Pewne jest że Józef Sowiński padł podczas walki o oszańcowany kościół na warszawskiej Woli, natomiast bliższe okoliczności nie są znane, chociaż różne są podawane.

Upamiętnienie. Wieszcz narodowy Juliusz Słowacki poświęcił bohaterowi utwór poetycki pt. Sowiński na szańcach Woli – poemat może nie najwyższych lotów, ale temat jest ważny W warszawskiej dzielnicy Wola jest ulica nosząca nazwisko Generała. Są też pomniki przedstawiające Generała.

W Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie znajduje się proteza, zastępująca nogę Generała. Przez wiele lat Józef Sowiński był symbolem patriotyzmu i poświęcenia dla Ojczyzny, a po latach pogrzeb Jego Żony stał się okazją do patriotycznej manifestacji.

 

Maciej Prószyński

w maju 2021 roku.

 

Zestawienie pocztówek ilustrujących tekst poświęcony gen. Józefowi Longinowi Sowińskiemu.

  1. Gen. Józef Sowiński na rewersie wskazanie wydawcy, niestety nieczytelne. Na piersi Generała krzyże VM i LH, natomiast na szyi order pruski Pour le Merite.

  1. Na rewersie: Orden Pour le Merite. Ordenkreuz mit Eichenlaub…. Pruski Order wojskowy ustanowiony w 1740 roku. Takie odznaczenie otrzymał Józef Sowiński, jako oficer pruskiej armii. Prezentowany order (złoto, emalia) nosił Król Wilhelm  I Pruski (1797-1888). Wydawcą karty jest Deutsches Historiches Museum Berlin.

Kartę zakupiłem w Berlinie 28 stycznia 2004 r., a przedstawiam ją przyjmując, że to pruskie odznaczenie jest mniej znane, aniżeli nadane Sowińskiemu krzyże VM i LH.

  1. Jenerał Sowiński . Na rewersie: Zakład światłodruków Lwów Zygmuntowska 11 a. „Karta Korespondencyjna” także w sześciu innych językach. Union postale universelle. Karta sprzed 1905 roku – tzw. „długi adres”, czyli rewers przeznaczony jest wyłącznie na adres, a korespondencja mogła być umieszczona na stronie z ilustracją. Firma działała we Lwowie w latach 1900-1914.

  1. Józef Sowiński + notka biograficzna. Na rewersie: POLONIA na czarnym tle nad KRAKÓW w półkolu Nr 3605. W miejscu przeznaczonym na znaczek: Made in Poland. Firmę założyli K.Hefner i J.Berger w 1927 roku – działała do 1947 roku.

  1. Na rewersie Generał Józef Sowiński/ 1777-1831/ według litogr. Villaine

Nakładem Towarzystwa Miłośników Historyi Zakł. Graf. A.Hurkiewicz i S-ka Warszawa (firma działała w latach 1906-1918).

  1. Bohaterska obrona gen. Sowińskiego Reduty Wolskiej (1831 r.). Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie…15/93. Firma wydawnicza założona w Krakowie w roku 1895 przez Henryka Frista, działała do 1949 roku, pod zmienianą nazwą, wynikającą z przekształceń własnościowych. Największy wydawca kart pocztowych w Polsce.

  1. Na rewersie: Reduta Wolska mal. A.Tański Nakł. J.Ślusarski. Oficyna wydawnicza działająca w latach 1905-1918 w Warszawie przy ul. Złotej nr 26. W okresie niemieckiej okupacji podczas I wojny światowej firma stosowała (prawdopodobnie) skrót Ś.V (Ślusarski Varsovie).

  1. Na rewersie: Wojciech Kossak Śmierć gen. Sowińskiego/ Dochód ze sprzedaży pocztówki przeznaczony na pozyskanie dla Muzeum Narodowego i Muzeum Wojska cyklu obrazów, przedstawiających zwycięstwa polskie. Zakł. Graf. B. Wierzbicki i S-ka Warszawa. Firmę założył Bolesław Wierzbicki w 1897 r. w Warszawie początkowo przy ul. Złotej i kolejno przy ul. Chmielnej 61 od 1904 roku. Przzedsiębiorstwo istniało do 1944 roku.

 

  1. 1831 r. Śmierć gen. Sowińskiego w kościele na Woli dnia 6. Września.

Na rewersie: Pocztówka także w jęz. ros., niem., franc. Weltpostverein/ Union Postale Universelle. Wydawca nieznany.

 

  1. Józef Sowiński Jenerał wojsk polskich 1799-1831/Bohaterowie polscy zebrał i rysował Kazim. Krzyżanowicz (uwaga: pierwsza data jest błędna, jeżeli miała wskazać rok narodzin). Na rewersie: Union Postale Universelle/ CARTE POSTALE. Ta strona jest dwudzielna z zaznaczeniem miejsca na adres i korespondencję – w jęz. francuskim. Wydawca nieznany (wydana około 1905 roku – MP).

 

  1. Jenerał Józef Longin Sowiński pochodził z Wołynia…obszerna notka biograficzna. Informacja o Wołyniu jest błędna, gdyż miejscem narodzin jest Warszawa.

Na rewersie: Nakładem Komisji opieki nad zabytkami historycznymi przy Tow. Przyjaciół Woli. Za zgodą niemieckiej cenzury „…Warschau den 4/IX 1918 No 11303…” Druk. i Lit. F. Kasprzykiewicz, Warszawa. Towarzystwo Przyjaciół Woli działało w latach 1918-1939.

 

  1. Na rewersie: Generał brygady/ Józef Longin Sowiński/ Wola 1831. Prezentowany pomnik znajduje się na terenie byłej Szkoły Podchorążych Piechoty w Komorowie k/Ostrowi Mazowieckiej. Wydawca nie został wskazany. Karta pochodzi z zestawu (dziewięć pozycji) „Historia w kamień zaklęta” wydanego w nakładzie 1 tys. egzemplarzy z okazji III Światowego Zjazdu Absolwentów Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej

 

  1. Na rewersie: Warszawa/ Pomnik gen. Józefa Sowińskiego/ (1936 proj. T. Breyer) Krajowa Agencja Wydawnicza RUCH nakład 10 tys. egz. 1973 r.

 

  1. Józef Sowiński. Na portrecie w lewym dolnym rogu widoczne są inicjały artysty A.K. Na piersi Generała widoczny jest tylko polski krzyż VM

Na rewersie: Zakład Domu Wydawniczego A. Chlebowski p. f. „Świt” w Warszawie. Przedsiębiorstwo założone przez Antoniego Chlebowskiego w 1906 roku w Warszawie na ul. Wierzbowej, kolejno na Krakowskim Przedmieściu 71. Firma istniała do 1933 roku.

****


Droga do Ostrołęki – bitwa 26 maja 1831 r.

Rozstaliśmy się z polskim wojskiem po zwycięskim spotkaniu z Rosjanami w miejscowości Iganie, przed Siedlcami, miastem będącym celem ofensywy wiosennej. Było to 10 kwietnia, a później nastąpiła pewnego rodzaju stagnacja, o czym niżej. Następną ważną datą w dziejach wojny z Rosją jest 26 maja, kiedy po upływie półtora miesiąca wrogie armie spotkały się nad Narwią, w Ostrołęce. Działania polskiego Sztabu Generalnego i Naczelnego Wodza podejmowane w tym czasie nie zapisały się chlubnie w historii Wojska Polskiego. Po zwycięstwie pod Iganiami wyraźnie osłabł impet naszej armii. Przeciwko Dybiczowi podejmowano działania ofensywne, ale lokalnie, bojaźliwie, małymi siłami i w dodatku, pomimo postępów nie tylko wstrzymywano dalsze ruchy, ale wycofywano się na pozycje wyjściowe i jeszcze bliżej Warszawy. To miasto ciągnęło jak magnes, niedobry magnes. Wódz Naczelny nie egzystował przy wojsku, ale dojeżdżał do niego z Warszawy i wracał do Warszawy.  W dodatku przeprowadzał nieustające zmiany organizacyjne i kadrowe, tworząc doraźne związki taktyczne, do operacji, której albo – mimo przygotowań – nie podejmowano, albo ją przedwcześnie kończono. A wojsko maszerowało po kilkadziesiąt kilometrów dziennie, tracąc bez boju energię i „oderwańców”. Klasyczną ilustracją tej tezy są  losy 1 Dywizji Piechoty w dniach poprzedzających wiosenną ofensywę, a mianowicie 27 i 28 marca przemaszerowała ona z Góry Kalwarii do Modlina (około 80 km, z noclegiem w Warszawie), po to aby w dniu następnym wrócić do Warszawy i wczesnym rankiem – o 4:00 – wyruszyć przeciwko armii rosyjskiej. Dni kwietniowe i majowe obfitowały w takie wydarzenia.

Wódz Naczelny powoływał dowódców tych doraźnych związków, często bez uwzględniania ich starszeństwa w stopniu generalskim czy w okresie pełnienia służby, co wywoływało wzajemne anse i pogłębiało już istniejące niesnaski wśród kadry. Do tego wydaje się, na podstawie analizy ówczesnych wydarzeń i dokumentów, że polski wywiad wojskowy działał  źle i rozpoznanie sytuacji i sił przeciwnika było niedostateczne, a wręcz słabe. We własnym kraju odnotowywano liczne przypadki zaskoczenia polskich placówek, czy przykłady ustępowania przed przeciwnikiem słabszym liczebnie. Nie potrafiono zorganizować cywilnej służby informacyjnej, natomiast bardzo konsekwentnie – może nawet z nadmiernym zapałem – rozprawiano się z prawdziwymi czy też domniemanymi szpiegami, w czym celował podobno gen. Umiński.

Osoby śledzące obecnie, po wielu latach ruchy poszczególnych dywizji – o ile działały w pełnym składzie – muszą mieć wrażenie, że w większości te marsze i kontrmarsze odbywane, jak w jakiś piekielnym tańcu, służyły pozorowaniu aktywności. Nie widać myśli strategicznej, dalekosiężnych planów i wytyczonych celów. Przykładem niech będzie „wyprawa na Gwardie”, koncepcja dobra, ale wadliwie i bez energii realizowana, co doprowadziło do wypuszczenia otoczonego wroga bez bitwy i w konsekwencji do Ostrołęki. To nie była napoleońska strategia polegająca na koncentracji wojska w miejscu bitwy, wybranym przez siebie, a nie przez przeciwnika,  Maszerujemy osobno, walczymy razem – niestety te napoleońskie nauki zatarły się w pamięci byłych napoleońskich oficerów, obecnych generałów dowodzących.

W rezultacie tych manewrów doszło do bitwy pod Ostrołęką, wydarzenia które przyczyniło się walnie do późniejszej klęski całego ruchu. Bitwa źle prowadzona i tak właśnie rozegrana przez polską stronę  przyniosła nie tylko porażkę na polu starcia, ale przyczyniła się do wzmożenia fermentu w polskim wojsku, oskarżeń pod adresem dowództwa, a nade wszystko przyniosła poważne straty w ludziach (ok. 7 tys rannych, zabitych i w niewoli) oraz broni i sprzęcie. Polegli generałowie Ludwik Kicki (1791-1831) oraz Henryk Ignacy Kamieński (1777-1831) (Generał Kicki patronuje ulicy na Grochowie, przy której stoją budynki słynnych niegdyś domów studenckich -„akademików  przy kicu”.)

Józef Bem wsławił się szaleńczą szarżą baterii artylerii konnej, zmuszając chociaż na chwilę do zamilknięcia część rosyjskiej artylerii. Nie ma potrzeby opisywania w tym miejscu tego militarnego wydarzenia – odsyłam do doskonałych tekstów historyków 1831 roku: Puzyrewskiego, Tokarza, Kukiela i innych. Niestety to był początek końca  wojny polsko-rosyjskiej, bo chociaż była jeszcze armia, i jak wynika z pamiętników wojsko rwało się do walki, to zabrakło ducha przywódczego. Napoleońscy generałowie byli chyba zmęczeni historią i bez wiary w sukces, a młodzi wprawdzie chętni i pełni zapału, ale zdominowani przez autorytety i im podporządkowani. Rolę grały ponadto interesy polityczne i osobiste  powiązania „wielkich” tego czasu.

Nieudana wyprawa na Gwardie miała jeszcze jeden skutek negatywny. Korpus dowodzony przez gen. Antoniego Gielguda (1792-1831), który podobno miał „ponieść żagiew powstania” na Litwę, został odcięty przez przeważające siły przeciwnika. Giełgud  – pomimo przyłączenia oddziałów powstańczych i korpusów armii regularnej dowodzonych przez gen. Dezyderego Chłapowskiego (1788-1879) i gen. Franciszka Rolanda (Rohlanda) (1780-1860) – nie miał ani sił dostatecznych, ani niestety zdolności i umiejętności wojskowych, aby przeciwstawić się przeważającym siłom rosyjskim. Przyparty do granicy pruskiej, przekroczył ją, składając broń. Efekt moralny tego wydarzenia był bardzo negatywny i dla całości kampanii i dla polskiej społeczności na Litwie, na którą spadły represje, a jego skutki militarne były bardzo wymierne – strata kilkunastu tysięcy żołnierzy „starego wojska”, ich  broni, ekwipunku i koni. Generał Giełgud życiem zapłacił za tę nieszczęsną decyzję, obciążony zarzutem zdrady i zastrzelony przez jednego z oficerów (kpt. Stefan Skulski) podczas przekraczania granicy, podobno już po stronie pruskiej. Z Litwy udało się powrócić kilkutysięcznemu korpusowi dowodzonemu przez płk. Henryka Dembińskiego (1791-1864), awansowanemu wkrótce na pierwszy stopień generalski. Oficer ten po kapitulacji przebywał na emigracji we Francji, walczył u boku Bema na Węgrzech i kolejno w Turcji.

Po bitwie pod Ostrołęką armia główna cofała się w kierunku Warszawy, znacznie pomniejszona przez straty bitewne i nieszczęsną wyprawę na Litwę. A straty przynajmniej w części były nieodwracalne, gdyż poniosło je „stare wojsko”, dominujące dotychczas wyszkoleniem i dyscypliną nad przeciwnikiem.

A na marginesie bitwy. Trudno powstrzymać się od cierpkiej uwagi, iż ta przegrana batalia doczekała się bodaj największego upamiętnienia spośród  militarnych wydarzeń wojny 1831. Spośród bitew wygranych przez polskie wojsko. W Ostrołęce jest mauzoleum wybudowane ze składek społecznych (por. pocztówka -”cegiełka”), w Muzeum regionalnym bitwa ma swoje eksponowane miejsce, przy drodze z Warszawy stoją rzeźby w drewnie, a wzmiankowane Muzeum znajduje się przy Placu gen Józefa Bema, którego popiersie umieszczono na cokole. Umiemy czcić klęski.

Maciej Prószyński

jeszcze w czasie zarazy – kwiecień 2021 r.

 

Zestawienie pocztówek ilustrujących temat „Droga do Ostrołęki – bitwa”

  1. Gen. Jan Skrzynecki – wydawca LEONAR na tle znaku graficznego; litera L wpisana w okrąg; 476 Wyd. specjalizujące się w kartach fotograficznych, w Warszawie ul. Nowy Świat 21, od roku 1918.

  1. Bitwa pod Ostrołęką (sztych Fr. Campego); na rewersie: notka o bitwie, wydawca: POLONIA na czarnym tle nad KRAKÓW w półkolu; Nr 25; Własność spółki K. Hefner i J.Berger w latach 1927-1947, podczas okupacji pod zarządem komisarycznym.

3.Na rewersie: Jerzy Kossak (1866-1955) Czwartacy pod Ostrołęką; 1931 (data powstania dzieła) olej, płótno, 98×148 cm, Kuria Biskupia w Łomży. Wyd. Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce, druk W. Gnatowski. 170 rocznica bitwy pod Ostrołęką 26 maja 1831 roku. Owalna pieczęć tuszowa Poczty Polskiej z wizerunkiem armaty i napisem w otoku „Widowisko historyczne Bitwa pod Ostrołęką 26 maja 1831”.

  1. Bank Gospodarki Żywnościowej w Ostrołęce (sponsor – przypis MP). Na rewersie: Karol Malankiewicz Bitwa pod Ostrołęką 26 maja 1831 r.; 1838 r. olej, płótno, 130×198 cm, Dom Aukcyjny Ostoya. Wskazanie Wydawcy i inne przypisy, jak w poz. 3.

  1. Telekomunikacja Polska tp (sponsor – przypis MP). Na rewersie: Ludwig Maciąg Bitwa pod Ostrołęka, 1994 r., olej, płótno, 95×193 cm, Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce. Wyd. jak w poz. 3.

  1. Na rewersie: Jan Zamoyski Generał Józef Bem, 1976 r., olej, płótno, 153×113 cm, Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce. Wskazanie Wydawcy i inne przypisy jak w poz.3.

  1. Na rewersie: Wojciech Kossak (1857-1942) Żołnierze niosący ciało gen. Kickiego z pola bitwy pod Ostrołęką, 1885 r., olej, płótno, 79×111 cm. Muzeum Okręgowe w Tarnowie. Wskazanie Wydawcy i inne przypisy jak w poz. 3.

Uwaga. Karty umieszczone w poz.3, 4,6 i 7 zakupiłem w Ostrołęce w dniu 25 maja 2002 roku, dlatego zostały opatrzone pieczęcią okolicznościową.

  1. Projekt Pomnika Bohaterów Poległych w roku 1831 pod Ostrołęką. Na rewersie: Cegiełka Gr 50 Na Budowę Pomnika-Mauzoleum…Bez pieczątki Komitetu nie ważna. Prosimy o zwrot nie zakupionych. Pieczęć tuszowa z napisem: Nr 51735 (dopisane ołówkiem kopiowym)/ „Nazwisko nabywcy 10 cegiełek będzie umieszczone w złotej księdze fundatorów pomnika, a nazwisko nabywcy 200 cegiełek będzie wykuty w marmurowej płycie”.

Druga pieczęć tuszowa ma kształt okrągły i napis: „Komitet Budowy Pomnika Ku Czci Poległych Bohaterów Bitwy po Ostrołęką w 1831 r. w Ostrołęce”.

Projektodawcą obiektu byli: „R. Zarycha, art. rzeźb.B. Zinserling arch. Uznany do wykonania (Pierwsza nagroda na konkursie)”.

Wydawcą karty był „PHOTO-PLAT” w Warszawie, ul. Długa 42. Wykonano w Miejskich Zakładach Graficznych Warszawa. Wydawnictwo pracowało w latach 1920-1939 r.

  1. Na rewersie: OSTROŁĘKA Pomnik-Mauzoleum ku czci poległych w bitwie pod Ostrołęką 26 maja 1831 r. Budowa rozpoczęta 1931 roku, w setną rocznicę bitwy i jest kontynuowana. Owalna pieczęć tuszowa z wizerunkiem kosyniera niosącego sztandar oraz napisem: 173 Rocznica Bitwy Pod Ostrołęką Poczta Polska.

Wydawcą jest Towarzystwo Przyjaciół Ostrołęki.

Kartę nabyłem w Ostrołęce w dniu 22 maja 2004 r.

  1. Na rewersie: „Pomnik na polu bitwy stoczonej pod Ostrołęką przez oddziały polskie z armią carską 26 maja 1831 roku, wzniesiony dla uczczenia pamięci bohaterskiej szarży gen. Józefa Bema”. Wyd. Biuro Wydawniczo-Propagandowe Ruch w 1973 r. , nakład 10 tys. cena 2 zł.

  1. „r.1831 Oddział wojsk pol. Gen. Giełguda oddaje broń i konie na granicy pruskiej”, mal. J. Ryszkiewicz. Na rewersie: „Pocztówka” także w jęz. ros. i franc. „Nakład A. Chlebowski Warszawa Wierzbowa 8”. Karta z obiegu korespondencyjnego, „kopertowa”, niestety bez daty, ale sadząc wg obcojęzycznych nazw „Pocztówki”, prezentowana karta pochodzi sprzed 1914 roku. Wydawnictwo działało w latach 1906-1933.

  1. Karta Pocztowa „Gen. Dezydery Chłapowski Uroczystość nadania imienia Gen. Dezyderego Chłapowskiego gimnazjum w Bojanowie 21 maja 2004 r.” Wyd. Rejonowy Urząd Poczty w Lesznie IV/2004 Nr 16 nakład 1.000 szt. Poczta Polska.

  1. Gen. Henryk Dembiński wyd. por. poz.1.

  1. Na rewersie; Henryk Rodakowski (1823-1894) Portret gen. Henryka Dembińskiego, olej, płótno, 178×139 cm, 1852 r. Muzeum Narodowe w Krakowie, Biuro Wydawnicze „RUCH” nakład 10 tys. egz. , cena 2 zł.

W IV tomie Żołnierza Polskiego Bronisława Gembarzewskiego znajdujemy kilka plansz poświęconych litewskim powstańcom 1831 r. Niestety są to plansze czarno-białe, a choć z podanymi w opisie barwami, nie w pełni możemy sobie zwizualizować wygląd przedstawionych tam postaci. Ostatnio zrealizowałem swoje zamierzenie, zamawiając u artysty, pana Janusza Bronclika malunek w pełni ukazujący mundury litewskiej kawalerii tego okresu. Wygląd litewskich kawalerzystów zawdzięczamy w dużej mierze litewskim artystom – świadkom tamtych wydarzeń:
absolwentowi wileńskiej Akademii Sztuki Kazimierzowi Bachmatowiczowi, który naszkicował mundur litewskich Desperatów pow. oszmiańskiego, który umieściłem we wcześniejszym wpisie.
Tym razem na załączonej planszy, wygląd kawalerzysty z lewej odtworzony jest na podstawie innego ówczesnego litewskiego artysty, Jana Damela, absolwenta Szkoły Głównej Wileńskiej oraz oczywiście dzięki zinterpretowaniu tego rysunku przez B. Gembarzewskiego. Postać konna to ułan sił powstańczych pow. telszewskiego w oryginalnym, szarym mundurze uszytym z sukna ze zdobytego składu huzarów Sumskich. Jego wygląd opisany jest w pamiętniku jednego z litewskich dowódców, Onufrego Jacewicza. Kawalerzysta z prawej to ułan Legii Świadoskiej  pow. wiłkomirskiego, wg opisu w pamiętniku por. Michała Lisieckiego.

Jacek Jaworski, maj 2021


12 pułk ułanów w powstaniu 1831 roku na Litwie

Wśród formowanych na Litwie jednostek wojskowych włączonych w szeregi wojska polskiego stosunkowo mało znanym jest 12 Pułk Ułanów.  Jego podstawę organizacyjną stanowił konny oddział partyzancki z Mińszczyzny Stanisława Radziszewskiego. W jego partii działał 300-konny oddział dowodzony przez Józefa Wołodkowicza, do którego wkrótce dołączyła kawaleria Michała Chodźki złożona z 200 koni. Jazda ta uczestniczyła w ataku na Wilejkę, skąd wyparto rosyjski garnizon i zdobyto konie, sprzęt oraz broń. Cofając się następnie przez Wołkołaty i Głębokie do Łużek, tu połączyła się z powstańcami święciańskimi i dziśnieńskimi. Natomiast w Chrynkach nastąpiło połączenie się partyzantów z korpusem Wojska Polskiego i tu też, 26 maja 1831 r. utworzono 12. Pułk Ułanów. W jego szeregi włączono także kawalerię marszałka szlachty powiatu upickiego, Karola Załuskiego. Jego dowództwo objął Litwin, mjr Jan Józef książę Giedroyć. Pułk nękał patrole wojsk rosyjskich w okolicach Wilna.

Z początkiem lipca pułk liczył 355 w pełni uzbrojonych i umundurowanych ludzi na dobrych koniach. Pułk stanowił tylną straż grupy korpusu polskiego gen.  Franciszka Rohlanda. 10 lipca jednostka walczyła przez cały dzień pod Powendenie,  a następnie szedł w straży przedniej wzdłuż pruskiej granicy. Pułk wraz z korpusem wojsk polskich spychany był coraz silniej w kierunku granicy pruskiej. 13 lipca walczył pod Nowym Miastem Żmudzkim gdzie ranny został mjr Giedroyć. Dowództwo po nim objął mjr Grzymała, a po nim, mjr Ostrowski. Pułk poniósł znaczne straty, a przyparty wraz z całym korpusem do pruskiej granicy, 15 lipca przeszedł graniczny kordon. Innego wyjścia nie było biorąc pod uwagę to co nieco później spotkało wielu powstańców oddających się na łaskę cara, czyli represje i zsyłki na Kaukaz i Syberię.

Mundury 12 Pułku Ułanów przypominały uniformy 1. Pułk Ułanów Królestwa Polskiego, lecz wszelkie ozdoby i taśmy miały kolor złoty. Pod orłami na czapkach widniały złote Pogonie.

 

                                          Czapka 12. Pułku Ułanów. Rekonstrukcja J. Jaworskiego. Ze zb. Muzeum Wojskowego im. Witolda Wielkiego w Kownie

Oficer 12. Pułku Ulanów Litewskich 1831 r. Mal. Krzysztof Komaniecki

Jacek Jaworski, kwiecień 2021


Nieznane zabiegi gen. Izydora Borowskiego w celu okazania pomocy dla powstania listopadowego 1831 r.

Polska dyplomacja w 1831 r. czyniła wiele zabiegów dla pozyskania dla Polski politycznego i militarnego poparcia państw europejskich. Tymczasem zabiegi takie prowadził w dalekiej Persji, od lat służący w armii perskiej Polak, generał Izydor Borowski – Radziwiłł Według źródeł miał być nieślubnym synem księcia Antoniego Radziwiłła i pewnej Żydówki. Urodził się w 1776 r. w szlacheckiej siedzibie koło Pułtuska, choć wg  niektórych źródeł, był adoptowanym dzieckiem tamtejszego dziedzica. Jako młody chłopak przyłączył się do Insurekcji Kościuszkowskiej, został oficerem Legionów Polskich na San Domingo, a w konsekwencji korsarzem na Karaibach, bojownikiem o wolność państw Ameryki Południowej, wreszcie oficerem armii perskiej. W Persji powitano Borowskiego z otwartymi rękoma. Żyła tam jeszcze legenda o rycerskiej Polsce, tradycyjnym sprzymierzeńcu Persji w wojnach z Turcją w XVII w., kiedy to Persja udzielała schronienia zbiegłym z tureckiej niewoli Polakom.

W 1831 r. będąc już szanowanym generałem armii perskiej podjął zabiegi dyplomatyczne na dworze szacha Persji Abbas Mirzy. Desperacko namawiał Persów do interwencji po stronie Polski. Złożył wizytę księciu Kermanu, przedstawiając geografię, położenie Polski, liczbę ludności, siły wojskowe i wpływ Polski na sprawy Europy, Turcji i Persji. Książę z kolei interesował się znaczeniem Polski wobec Imperium Rosyjskiego. Borowski zachęcał, aby do wojska perskiego, do aktualnej liczby 150 tys. powołać dodatkowych 20 tys. rekrutów mając zapewne na myśli ewentualną interwencję wojskową Persji na rzecz Polski. Książę Kermanu rozważał tymczasem wysłanie swego agenta na polsko-rosyjski teatr wojny.

Borowski informował polskie władze o dużych możliwościach perskiej armii. Łatwo wywnioskować, że informacje te miały kontekst ewentualnego użycia sił perskich dla wsparcia Powstania Listopadowego. Obiecywał, że Persja może przystąpić do wojny z Rosją, jeśli tylko zostanie ku temu zawezwana przez oficjalne polskie poselstwo. List zawierający tę obietnicę dotarł jednak do ks. Adama Czartoryskiego już na emigracji w Londynie.

Książę Adam Czartoryski zapamiętał niezwykłą postać Borowskiego i docenił jego usiłowania. W sierpniu 1836r. w instrukcji do swego agenta Ludwika Hoffmana, udającego się właśnie do Persji pisał: „Jest w służbie perskiej pan Borowski, który od dzieciństwa tyle zachował patriotyzmu, że za rewolucji naszej ostatniej omal Abbas Mirzy do wojny nie skłonił”.

Tymczasem Borowski uznał, iż najlepiej wspomoże polskie powstanie dzieląc się swym doświadczeniem oficera marynarki. Przedstawił reprezentantom powstańczego Rządu Tymczasowego swe plany zaczepnej akcji morskiej skierowanej przeciwko flocie rosyjskiej na Morzu Czarnym i w Dardanelach. Miały ją rozpocząć dwa małe statki z Grekami i Włochami na pokładach. Jednym z nich chciał dowodzić osobiście, lub znaleźć na stanowiska kapitanów godnych zaufania Anglików, bądź Amerykanów. Plan jaki opracował w Isfahanie 14 września 1831r. przesłał polskiemu przedstawicielowi dyplomatycznemu w Konstantynopolu hr. Aleksandrowi Wielopolskiemu. Jedyne czego oczekiwał od Wielopolskiego, któremu przedstawił swój projekt, to „letter of marque” (Borowski pisał po angielsku, gdyż jak tłumaczył się „od dziecka wprawiany był w tym języku”), czyli list kaperski, będący rządowym zezwoleniem na atakowanie rosyjskich okrętów i statków. Oczekiwał też wezwania do Konstantynopola i spodziewał się „narobić Rosjanom wielu kłopotów”.

Najwyraźniej nie chcąc, by uznano go za narzucającego się w celu uzyskania osobistych korzyści, podkreślał, że nie zamierza użyć polskich pieniędzy publicznych, ani też  narażać żadnego z Polaków na ten ryzykowny plan. Wręcz przeciwnie. Dla wszczęcia wojny morskiej oddawał do dyspozycji swe własne pieniądze. Jego inicjatywę uznać należy więc za całkowicie bezinteresowną i podyktowaną pobudkami patriotycznymi.

Plany gen. Borowskiego nie powiodły się, Persja była wyczerpana  po zakończonej w 1828 r. wojnie z Rosją, a jego list w sprawie działań wojennych na morzu dotarł do ks. Czartoryskiego dopiero po upadku Powstania Listopadowego.

    Jacek Jaworski

Il. 1 Żołnierze perscy 1830r. (kawaleria, piechota i artyleria). Gdyby powstanie potrwało jeszcze parę miesięcy, armia perska, dzięki zabiegom gen. I. Borowskiego, mogła stać się sojusznikiem Polski

Il. 2 Polski generał Izydor Borowski w służbie Persji. Mal. Paweł Głodek

 


Mało znana historia 13. Pułku Ułanów Litewskich w powstaniu listopadowym

W maju 1831 roku polski korpusy ekspedycyjne pod dowództwem generałów: Antoniego Giełguda, Dezyderego Chłapowskiego, Henryka Dembińskiego, Franciszka Rohlanda wkroczyły na okupowaną przez Rosję Litwę w celu udzielenia pomocy militarnej tamtejszym patriotom.

Litewscy powstańcy zorganizowali oddziały partyzanckie liczące ok. 30 tysięcy ludzi, włączone w czerwcu do polskiego korpusu ekspedycyjnego gen. Giełguda jako regularne pułki Wojska Polskiego. Jednym z takich mało znanych pułków o litewskiej proweniencji był 13. pułk ułanów Litewskich pod dowództwem napoleońskiego weterana, urodzonego w Nowogródku płk. pułkownika Alojzego Janowicza. To początkowo 120, z czasem 420 i wreszcie, 600 kawalerzystów. Jego zawiązek to wydzielony (kadrowy) 3. szwadron 3. pułku ułanów Wojska Polskiego.

Gdy pułk formował się na Litwie, w połowie czerwca – początku lipca, w jego skład weszły następujące litewskie formacje:

– konni powstańcy kowieńscy Maurycego Prozora, którzy 5 lipca w trakcie bitwy pod Poniewieżem dołączyli do gen. Dembińskiego. Jeszcze tydzień wcześniej jego konnica liczyła 120 szabel, lecz w rezultacie bitwy o Kowno zostało ich tylko 70. Te waleczne resztki utworzyły 2. szwadron pułku:

– nieukończony 14. pułk ułanów,

– konny oddział szlachty tzw. Gerylasów pod dowództwem Ferdynanda  Grotkowskiego,

– szwadron jazdy żmudzkiej również z powiatu wiłkomierskiego, z Legii Świadoskiej pod kpt. Kiborsztowiczem w sile 80 ludzi,

–- Jazda Nowogródzka.

Podczas odwrotu z Litwy połączono go z Jazdą Poznańską i nazywano także Pułkiem Jazdy Poznańsko-Litewskiej. Liczący cztery szwadrony 13. pułk ułanów był zatem jednostką mieszaną, złożoną z Litwinów, Żmudzinów i Polaków.

 

Pułk stoczył na terytorium Litwy i dzisiejszej Białorusi  bitew i potyczek pod: Poniewieżem, Owantą i Malatami, Iwiem i Zdzięciołem. W drodze do Polski wycofując się z Litwy wraz z oddziałami gen. Dembńskiego jednostka stoczyła bitwę pod Orle już po polskiej stronie.  Idąc ku Warszawie, o włos mijała stojący na trakcie brzeskim korpus gen. Jewgienija Gołowina.

Podczas  stacjonowania w Warszawie, według stanu na 5 sierpnia pułk składał się z pięciu szwadronów, ale za Janowiczem i jego pułkiem szła opina „wichrzycieli” toteż zaraz po przybyciu do Warszawy pułk wyprawiono poza stolicę, gdzie prowadził walki osłonowe w dorzeczu Wisły i Bugu. Bił się też pod Siedlcami 28 sierpnia, gdzie jeden jego szwadron wpadł do miasta i wyparł z niego ariergardę gen. Grigorija Rosena.

We wrześniu podczas postoju w Modlinie pułk liczył 336 ludzi. 3 września Sztab Główny polecił gen. Antoniemu Janowskiemu oczyścić widły między Bugiem a Narwią i nawiązać kontakt z gen. Tomaszem Łubieńskim w celu osłonięcia województwa podlaskiego, oraz niszczyć wrogie statki na Wiśle. Uczestniczył także w obronie Warszawy 6 i 7 września, a po jej upadku, wraz z korpusem głównych sił polskich gen. Macieja Rybińskiego powędrował w kierunku Prus. Ten znakomity pułk szedł w ariergardzie całej 20-tysięcznej kolumny, co świadczyło o zaufaniu do jednostki, której specjalnością stały się boje na zabezpieczeniach tyłów. Wystarczy pamiętać, że już od 22 lipca, czyli od bitwy pod Iwiem, podczas odwrotu Dembińskiego z Litwy, powierzano mu to trudne i odpowiedzialne zadanie. Jak wspominał sam Dembiński „zostawiłem w aryergardzie 13. pułk ułanów dlatego, że na zimną krew i rozwagę ppłk Janowicza rachować mogłem”. Teraz, na samej pruskiej granicy, we wsi Księte, 5 października pułk odparł jeszcze szarżę 400 rosyjskich dragonów i kozaków. W wiejskiej uliczce tylko 60 ułanów powstrzymało wroga salwami z karabinków, kilkukrotnie zmuszając go do bezładnej ucieczki. Militarne znaczenie tej 2-godzinnej bitwy było żadne, lecz zasługuje ona na pamięć z dwóch powodów:

– było to ostatnie starcie w otwartym polu, zakończone zwycięstwem powstańców,

– było to zwycięstwo Polaków, Litwinów i Żmudzinów. Należy bowiem pamiętać, że o losach bitwy przesądził nie tylko 13. Pułk Ułanów, lecz także wchodząca w skład tej samej 3. Brygady Jazdy płk. Ignacego Żeleńskiego, konna Legia Litewsko-Wołyńska. W ostatniej chwili powstania, na polu bitwy los jeszcze raz połączył Litwinów i Żmudzinów w jeden szereg. Sam Janowicz będąc siedmiokrotnie ranny odznaczony został Złotym Krzyżem Kawalerskim Orderu Virtuti Militari i otrzymał dyplom „Dobrze Zasłużonego dla Ojczyzny”. Pod koniec kampanii objął on dowództwo 3. Brygady Kawalerii, podczas gdy dowództwo 13. Pułku Ułanów przeszło w ręce mjr. Jana Piotrowskiego.

Pod względem mundurowym 13. pułk początkowo przedstawiał sobą bogatą mozaikę, od uniformów regularnego 3. pułku ułanów Królestwa Polskiego, po fantazyjne mundury poszczególnych formacji powstańców litewskich.

3 pułk ułanów Królestwa Polskiego. Jego mundury z drobnymi zmianami przejął 13 pułk ułanów Litewskich

Z portretu Janowicza można wnosić, że od mundurów 3. pułku, 13. pułk różnił się szczegółami: zamiast żółtych – granatowe kołnierze z białą wypustką na górnej krawędzi, z żółtymi łapkami i guziczkiem na niej, białe wypustki na rabacie, karmazynowo –  białe proporczyki u lanc w miejsce żółto-białych, na orłach u czapek pojawiła się Pogoń. Zachowano także guziki z tłoczoną Pogonią.

Płk A. Janowicz w mundurze 13. pułku ułanów Litewskich

Czapka 13. Pułku Ułanów. Rekonstrukcja J. Jaworskiego. Ze zb. Muzeum Wojskowego im. Witolda Wielkiego w Kownie

Oryginalny guzik 13. pułku ułanów z wybitą Pogonią skierowaną w odwrotną stronę. Ze zb. Kol. Macieja Winnika. O takich guzikach wspomina jeden z litewskich pamiętnikarzy.

W IV tomie dzieła Bronisława Gembarzewskiego ,,Żołnierz Polski, Ubiór, Uzbrojenie i Oporządzenie”, druga postać  od lewej przedstawia oficera 13. pułku ułanów Litewskich. Natomiast postać pierwsza z lewej opisana jest jako ułan 23 pułku ułanów. To ewidentna pomyłka, błąd w cyfrze; nie 23 pułk, bo taki nie istniał, a 13 pułk. Poza tym domniemany kolor lejbika też najprawdopodobniej nie jest zielony (bo takich w 13. pułku nie było), a granatowy.

Dopiero w Warszawie przemundurowano 13. pułk w granatowe z karmazynowymi wyłogami mundury ze składu polskiego 1. pułku ułanów.

marzec 2021 Jacek Jaworski


Polska ofensywa wiosenna

Po krwawych walkach na Grochowie nastąpił niepisany rozejm. Strona polska odbudowywała straty ludzkie i materiałowe, strona rosyjska nie tylko odstąpiła od szturmu Pragi, ale opuściła ten teren i osiadła na leżach zimowych rozrzuconych daleko od potencjalnej linii frontu, bo aż w Garwolinie, Maciejowicach, a nawet w Ostrołęce, gdzie oczekiwała na posiłki. Pragę i jej przedpole zajęła dywizja gen. Giełguda. Na dzisiejszym Gocławku i dalej w Wawrze pozostał kilkunastotysięczny korpusik osłonowy, złożony z piechoty i jazdy, siedzący  okrakiem na szosie prowadzącej z Warszawy, gdyż warunki zimowe i terenowe ograniczały aktywność, zwłaszcza jazdy i artylerii właśnie do szosy. Obydwie strony wykonywały działania pozorujące aktywność w postaci wypadów rozpoznawczych, przy czym po czasie okazało się, ze Polacy usypiali w ten sposób czujność przeciwnika. Warto odnotować kolejną zwycięską potyczkę stoczoną w dniu 3 marca przez gen. J. Dwernickiego, który zaatakował pod Kurowem rosyjską straż tylną korpusu Kreutza, odchodzącego do Lublina. W efekcie tego spotkania, to gen. Dwernicki wkroczył do tego miasta, opuszczonego w popłochu przez Rosjan.

Jak pamiętamy gen. Józef Chłopicki (1771-1854) został ciężko ranny w walce o Olszynkę i wówczas wskazał gen. Jana Skrzyneckiego, jako swojego następcę na polu bitwy. Istotnie ten oficer wykazał wówczas siłę charakteru i dotrzymał pola przeważającemu przeciwnikowi. Po bitwie, formalnie dowodzący od dnia 20 stycznia gen. Michał Radziwiłł (1778 – 1850) ustąpił w dniu 26 lutego, a władze wybrały gen. Skrzyneckiego na dowódcę armii.

Gen Jan Skrzynecki (1786 – 1860) był typowym oficerem epoki napoleońskiej, kiedy szlify zdobywano najczęściej na polach bitew, a nie w zaciszu wojskowych uczelni. Gen Puzyrewski tak scharakteryzował tego człowieka: ”Był on mężny niepospolicie, lubiany przez żołnierzy, umiał porwać ich do ataku, ale nie posiadał zdolności strategicznych i nie miał należytego pojęcia o użyciu jazdy, artyleryi, o korzystaniu ze sztuki inżynierskiej oraz o wielkich operacyach w ogóle. Był nadto „wygodnickim”, lubił komfort do tego stopnia, że całą prawie kampanię odbył w karecie”. I jeszcze przytoczona przez Puzyrewskiego opinia Wielkiego Księcia Konstantego: „pułkownik ten może opowiedzieć wszystko, co się zawiera w angielskich i francuskich gazetach, ale nic nie wie o tem, co się w jego pułku dzieje.” Niestety te krytyczne opinie znalazły już wkrótce pełne potwierdzenie. (W cytowanych fragmentach zachowałem wierność oryginału.)

Zbliżała się pora wiosenna i oczywiste było, że Rosjanie podejmą ofensywę. Polscy stratedzy, pułkownik Ignacy Prądzyński (1792-1850) – kwatermistrz generalny i pułkownik Wojciech Chrzanowski (1793 – 1861) – szef sztabu głównego opracowali plan wyprzedzenia ofensywnego Rosjan i co ważniejsze, przekonali do niego naczelnego wodza.

Zadziwiające jest, że udało się dochować ścisłej tajemnicy co do terminu i miejsca akcji zaczepnej. Noc z 30 na 31 marca była bardzo mglista, most warszawski wyłożono słomą, a koła armat i wozów obwiązano szmatami i tak dwa korpusy przeszły Wisłę. Formacje dowodzone przez gen. Macieja Rybińskiego (1784 – 1874), po przejściu mostu skierowały się prosto ulicą Ząbkowską, do rogatek miejskich, gdzie stanęły około 4 rano i dalej ruszyły w kierunku na Ząbki, po  czym wykonały zwrot w prawo idąc szerokim frontem na prawe skrzydło sił rosyjskich. W tym czasie druga polska kolumna pod wodzą gen. Ludwika Kickiego (1791 – 1831) przeszła rogatki grochowskie i zaatakowała Rosjan od frontu. Zaskoczenie było zupełne, a do tego Polacy mieli przygniatającą przewagę liczebną. Wojsko rosyjskie nie było w stanie stawić oporu, a może część nie chciała np. Litewski pułk piechoty złożył broń i nie podjął walki. Rosjanie bojąc się oskrzydlenia z prawej strony, po dwugodzinnej walce cofali się raczej w popłochu w kierunku na Mińsk Mazowiecki, szukając oparcia w drugiej linii w miejscowości Dębe Wielkie. Jednak tam szarża polskiej kawalerii prowadzonej przez byłego szwoleżera, obecnie generała brygady Kazimierza Skarżyńskiego (1789 – 1856/1868?) – 2 pułk strzelców konnych, karabinierzy, jazda poznańska, 5 pułk ułanów  – zaskoczyła Rosjan i złamała opór piechoty. Gen. Skarzyński tak – w raporcie do Naczelnego Wodza – relacjonował działanie bojowe II Dywizjonu 2 pułku ułanów: „Dywizjon ten tak szybko i odważnie na piechotę szarżował, że pomimo ognia kartaczowego, jako też rzęsistych kul sypanych przez piechotę, która nawet długo bagnetami w czworoboku się broniła, cała piechota po prawej stronie szosy będąca, zabrana została.”

Przeciwnik stracił kolejne działa i jaszcze oraz wozy amunicyjne, masę jeńców i „kilka tysięcy sztuk broni” (z raportu płk. Prądzyńskiego). Wśród zdobyczy były liczne wozy taborowe wypełnione zbytkowym dobytkiem generalskim oraz, co ważniejsze, cztery apteki obozowe. Poległ płk. Szyndler „dowódca ułanów”, do polskiej niewoli dostał się gen. Lewandowski i kilkudziesięciu oficerów, „generał Rosen tylko szybkości swojego konia winien swoje ocalenie.” (z raportu gen. Skarzyńskiego).

Niestety polski wódz naczelny gen. Jan Skrzynecki zawiódł na polu bitwy, wykazując nieporadność w dowodzeniu. Zwycięstwo było efektem inicjatywy oficerów sztabu, a nie wodza, który podobno chciał przerwać bitwę, mając większość sił  niezaangażowanych w walkę.

Rosjanie cofnęli się do Mińska, a ich straże tylne stanęły w Stojadłach. Puzyrewski nie kryje klęski i ocenia straty własne na ponad 5,5 tys w zabitych, rannych zaginionych i wziętych do niewoli. Utracono także pięć sztandarów i dziesięć dział. Ten sam autor ocenia straty polskie na około 500 ludzi. Noc przerwała działania zbrojne, a do tego obydwie strony były dość znużone i walką i pokonaniem odległości około 40 km. Ale 1 kwietnia płk. Prądzyński pisał do gen. Umińskiego już z Mińska : „…ścigamy nieprzyjaciela w różnych kierunkach, który z takim ucieka pośpiechem, że go dogonić nie można.”

Wróćmy jeszcze do Warszawy dla pełnego zrozumienia istoty wydarzeń w nocy z 30 na 31 marca 1831 roku. Większość polskich wojsk znajdowała się na lewym brzegu Wisły, choć zgrupowanie wojska było na Pradze, gotowe do obrony „szańców praskich”. Wziąłem te umowną nazwę w cudzysłów, gdyż przy silnym i zdecydowanym ataku przeważającego liczebnie przeciwnika wspartego liczną artylerią, ani stan osobowy obrońców, ani ich siła ogniowa (30 dział różnych kalibrów) ani  praskie umocnienia nie dawały pewności obrony.  Zwłaszcza, że za plecami obrońców była Wisła, a most w ówczesnej Warszawie był jeden. Idąc z Pragi most znajdował się na przedłużeniu ulicy Ząbkowskiej, noszącej nazwę od miejscowości Ząbki, do której  prowadziła. Wylot ulicy był zamknięty rogatkami Ząbkowskimi. (Obecnie ul. Ząbkowska zaczyna się przy ul. Targowej, a wówczas biegła dalej, aż do mostu). Przypominam, ze ówczesne miasto na lewym i prawym brzegu Wisły było obwiedzione tzw. „wałem celnym”, a ruch był ograniczony rogatkami, czyli punktami kontrolnymi . Na prawym brzegu (praskim) były to rogatki grochowskie, ząbkowickie i golędzinowskie, na drodze do Jabłonny – wzdłuż Wisły. Na lewym brzegu w kolejności od południa rogatki czerniakowskie, mokotowskie, jerozolimskie, wolskie, powązkowskie i marymonckie. Zachowały się – chociaż nie na swoich pierwotnych miejscach – budynki ówczesnej straży celnej na ul. Zamojskiego, nieopodal fabryki Wedla i na Placu Unii Lubelskiej.

Nazwy rogatek wskazują ulice (drogi) wychodzące z Warszawy. Wracajmy do mostu – po stronie praskiej dochodziła do niego ulica Ząbkowska, natomiast po stronie warszawskiej była to ulica Bednarska, która prowadziła do Krakowskiego Przedmieścia. Po stronie praskiej do ulicy Ząbkowskiej z lewej strony dochodziła ulica Targowa, a z prawej (od wschodu) ulica Wołowa, prowadząca do rogatki grochowskiej. Podstawą tego opisu jest  „Plan Miasta Stołecznego Warszawy wymierzony przez Officerów Korpusu Inżynierów w latach 1818 i 1819 i litografowany przez tychże w roku 1822”. (Ze zbiorów kartograficznych Muzeum Warszawy, opracowali H. Bartoszewicz i P.K. Weszpiński, Warszawa 2017 r).

Wracamy do polskiej ofensywy w kwietniu 1831 roku. Kolejną próbę zatrzymania polskiego wojska Rosjanie podjęli przed Siedlcami, osłaniając w ten sposób ulokowane tam magazyny i zaplecze gospodarcze armii. Bitwa pod Iganiami rozegrała się w dniu 10 kwietnia, była bardzo zacięta, zwłaszcza na grobli – „zawzięta i krwawa, walka na bagnety i kolby, karabinowy i działowy ogień ustał całkowicie. …dowódca 13 pułku, pułkownik Bezsonow padł pod bagnetami polskimi.” (Puzyrewski str.169). Ten autor ocenia straty własne – rosyjskie – na „przeszło 3.000 ludzi, straty Polaków były mniejsze…”.  Rosjanie stracili „chorągiew pułku Wołyńskiego piechoty”, dwa działa i ponad 1500 jeńców.

Zwycięska bitwa pod Iganiami i wiodąca rola, jaką odegrał w niej gen brygady Ignacy Prądzyński (awansowany 4 kwietnia na pierwszy stopień generalski), mają swoje miejsce w literaturze i opisach sztuki wojennej, podobnie niestety jak postawa naczelnego wodza gen. Jana Skrzyneckiego, który na pole bitwy dotarł z opóźnieniem, wstrzymując także główne polskie siły. Sięgnijmy ponownie do tekstu Puzyrewskiego, generała przeciwnej nam armii, który napisał o polskim wodzu naczelnym:„Jeżeli bitwa ta nie wydała rezultatów widocznych i jeśli pod względem strategicznym  nie miała żadnego znaczenia, to odpowiedzialność za to spada na Skrzyneckiego, którego działalność w dniu tym stoi niżej wszelkiej krytyki”. Bez komentarza.

Kolejna wygrana bitwa przez polskie wojsko, ale bez strategicznych konsekwencji. Niestety. Ale to już inna opowieść. Zwracam uwagę na polskich twórców planu ofensywy Ignacego Prądzyńskiego i Wojciecha Chrzanowskiego – obydwaj w dniu 4 kwietnia awansowali na stopień generała brygady w uznaniu za trafną koncepcję i właściwą realizację ofensywy. Szczególnie interesujący ze względu na późniejsze międzynarodowe losy (w tym naczelne dowództwo armii Królestwa Sardynii), jest Wojciech Chrzanowski, mniej znany, zapewne ze względu ma demonstrowaną niechęć do wojny z Rosją, wynikającą z pragmatycznych przemyśleń, co jednak nie przeszkodziło mu w tworzeniu śmiałych i realnych planów wojennych oraz w bezpośrednim dowodzeniu na polu bitwy.

Na polu bitwy pod Iganiami znajduje się okazały pomnik, ulokowany po prawej stronie trasy z Warszawy. Pomnik odsłonięto w setną rocznicę bitwy, czyli w 1931 roku i szczęśliwie możemy go podziwiać także obecnie. Zbliża się wiosna, a zatem szczęśliwej podróży.

Uwaga od autora. Cytaty z meldunków pochodzą ze zbioru „Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831 r.” tom II, „Wojskowe Biuro Historyczne Warszawa MCMXXXII” (1932 r.)

Maciej Prószyński

marzec 2021 roku

Zestawienie kart pocztowych ilustrujących tekst o ofensywie wiosennej.

  1. Jan Skrzynecki + notka biograficzna. Na rewersie: Made in Poland oraz wskazanie wydawcy: POLONIA na czarnym tle nad HB Kraków (w półkolu). Nr 3603. W latach 1927-1947; „HB” = K.Hefner i J.Berger, właściciele wydawnictwa.

  1. Jan Skrzynecki Na rewersie: Printed in Poland Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie/ „Akropol” Kraków (w owalu) Ser.66/50. Wydawnictwo powstało w 1885 r., pocztówki pojawiły się w jego ofercie około roku 1895, istniało do roku 1949 w różnych formach własności. Założycielem był Henryk Frist.

  1. Jan Zygmunt Skrzynecki/ 1787+1868 (Uwaga: data śmierci jest błędna, powinno być 1860 r.) Na rewersie: Pocztówka/ Reprodukcja zastrzeżona VII 57/ Rysował pg materyałów B. P. im. Ł,/ i wydał K. Rayski. (Konstanty Rayski w Lublinie w latach 1900-1930.

  1. Jan Skrzynecki ze sztabem Juliusz Kossak Na rewersie: notka o objęciu dowództwa przez J. Skrzyneckiego; Made in Poland/ POLONIA na czarnym tle nad HB Kraków (w półkolu) Nr 229. (Juliusz Kossak wybitny malarz batalista żył w latach 1824-1899). Por. przypis do poz.1.

  1. Wprowadzenie do Zamku Warszawskiego 2/IV 1831 r. chorągwii i sztandarów rosyjskich zdobytych pod Wawrem i Dembem Wielkim 31/III i 1/IV 1831 r. Marcin Zaleski ur. 1796 zm. 1877 r. Na rewersie: „Akropol”/ Kraków (w prostokątnym obrysie); S.M.P.Kr. (wydawca – Salon Malarzy Polskich w Krakowie). Por. przypis do poz. 2.

  1. Wmarsz wojsk Polskich do Warszawy w Wielką Sobotę 1831 r. ze zdobytymi sztandarami rosyjskimi pod Wawrem i Dembem Wielkim. Na rewersie: Printed in Poland; Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie; „Akropol” Kraków (w owalnym obrysie) Ser. 15/84. Por. przypis do poz.2.

  1. Na rewersie: Gen. Ignacy Prądzyński/ Gen. Wojciech Chrzanowski/ Iganie 1831. Prezentowany pomnik znajduje się na terenie byłej Szkoły Podchorążych Piechoty w Komorowie k/Ostrowi Mazowieckiej. (Od autora: karta pochodzi z zestawu dziewięciu pocztówek zatytułowanego „Historia w kamień zaklęta” wydanego w nakładzie tysiąca egzemplarzy z okazji III Światowego Zjazdu Absolwentów Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Maz.).

  1. Kartka Pocztowa/ Ignacy Prądzyński 1792-1850/ Budowniczy Kanału Augustowskiego/ Inżynier wojskowy, strateg. Pieczęć okolicznościowa z wizerunkiem Generała i napisem w otoku: 200 rocznica urodzin/ Gen. Ignacy Prądzyński/ Kostrzyń Wlk. 1992 r.. Pieczęć pocztowa z datą „92-7.30”, wydrukowany znaczek Poczty Polskiej z wizerunkiem Generała, (chyba mało udanym).

  1. Na rewersie: Juliusz Kossak – Prądzyński na arabie/ akwarela. Muzeum Narodowe w Krakowie 207. (Juliusz Kossak por. przypis do poz. 4).

  1. Bitwa pod Iganiami. Na rewersie: notka o bitwie; Made in Poland/ POLONIA na czarnym tle nad HB Kraków (w owalu) Nr. 3004.

  1. Na rewersie: Juliusz Kossak pinx. Poznańscy ułani z r. 1831. Potyczka. + jęz. franc. i niem. ANCZYC (w obrysie) nad S38; Wydawnictwo „SPHINX” w Krakowie + jęz. franc. Karta korespondencyjna wysłana z Pragi (czeskiej) do Makowa nosi datę: 28/7 1914 i tekst: „Przesyłam…pierwsze pozdrowienia z wojny”. Podpis nieczytelny, ale obok : „Schwere Haubitz Div. N.8 in Prag”. Znaczek austriacki wartości 5 heller. (Juliusz Kossak por. poz. 4).

  1. Iganie 1831 – 2011. Na rewersie: Nowe Opole 16.IV.2011 r. Inscenizacja bitwy igańskiej … Drukarnia Nowator. Znaki graficzne Muzeum Regionalnego w Siedlcach, Siedleckiego Klubu Kolekcjonerów oraz 6ej Kompanii Pułku 2giego Piechoty Księstwa Warszawskiego. Nr 5 kwiecień 2011. Uwaga wydano osiem pocztówek ponumerowanych, ilustrujących inscenizację bitwy.

  1. J. Kossak „Szarża ułanów” Na rewersie: Wydała „Wisła” w Krakowie/ ANCZYC w obrysie nad 165. (Juliusz Kossak por. poz. 4). Wydawnictwo publikowało w latach 1908-1920.

  1. F. Franic Na koń! Na rewersie: Cate Postale/ Edition „WISŁA” a Cracovie. (F.Franic/ Franicz polski malarz żyjący w latach 1871-1937). Karta korespondencyjna z rosyjskimi pieczęciami pocztowymi z datownikiem „11 – 8 – 11” (1911 rok). Por. przypis do poz.13.

  1. Na rewersie: Juliusz Kossak pinx/ Poznańscy ułani z roku 1831. Schwytanie szpiega + jęz. franc. i niem. ANCZYC w obrysie nad S 37. Wydawnictwo „SPHINX” w Krakowie + jęz. franc. (Juliusz Kossak por. poz, 4).

  1. St. Bagieński Schwytanie szpiega Na rewersie: Nakład Domu Wydawniczego A. Chlebowski p. f. „Świt” w Warszawie. (Stanisław Bagieński malarz batalista żyjący w latach 1876-1948). Wydawnictwo A.Chlebowski pracowało w Warszawie – ul. Wierzbowa i Krakowskie Przedmieście – w latach 1906 – 1933.

  1. IGANIE 1831 – 2011 Na rewersie notka o odsłonięciu pomnika w 1931 roku, co przedstawia fotografia reprodukowana na awersie. Nr 1. Opis karty por. z poz. 12.

  1. Na rewersie: Iganie/ Pomnik wzniesiony w setną rocznicę bitwy stoczonej w 1831 r. z armią carską. Biuro Wydawnicze „Ruch” w 1972 r., nakład 500 egz. cena 1,70 zł + 20 gr. na cele społeczne. Wydawnictwo „RUCH” istniało pod tą nazwą, jako państwowy monopolista od lat pięćdziesiątych XX wieku.

 


Popowstaniowa epopeja polskich żołnierzy w Persji                                                  

 

,,Wiem maszenniki [oszusty], jak dokuczacie Polakom, wiem że wy niechlujni jak świnie, nie dopuszczacie ich do wspólnych kotłów. A nie wiecież wy podlecy, że car każdego swego żołnierza jednakowo ceni, czy on Ruskij, czy Polak? Jeżeli nie wiecie, to ja was sucze syny pałkami nauczę. Gdy się dowiem, że Polaków będziecie nazywać bezmózgimi, albo polskimi mordami, albo buntowszczykami, wtedy was na śmierć zaćwiczę rózgami!”. To zaskakujące, lecz takie słowa w obronie Polaków, byłych powstańców listopadowych siłą wcielonych do garnizonów na Kaukazie, wypowiedział w 1839 r. do swych żołnierzy rosyjski generał Piotr Frołow. Dowództwo zmuszone zostało do zaprzestania represji wobec Polaków w rosyjskich szynelach, kar cielesnych i poniżania. Taka reakcja to skutek powtarzających się ucieczek Polaków szukających ratunku w dezercji z linii kaukaskiej do sąsiedniej Persji.

Masowe dezercje Polaków, ale i Rosjan z armii carskiej do Persji doprowadziły do powstania tam egzotycznego batalionu polsko-rosyjskiej gwardii szacha Fath Alego z dynastii Kadżarów. Persowie nazywali go Bagaderan (Doborowi) lub Jengi Muslem (Nowi muzułmanie), choć żaden Polak nie porzucił swej wiary. Polacy pod dowództwem kpt. niejakiego Daczenki tworzyli w batalionie jedną kompanię, a okresowo dwie (łącznie 200 ludzi). Rozkazy wydawano w mieszance języków polskiego i ukraińskiego. Batalionem dowodził rosyjski podoficer Makincew nazywany Samson Chan. Koszary mieściły się niedaleko cesarskiego pałacu. Z czasem żołnierze osiedleni zostali w wojskowych koloniach wschodniego Azerbejdżanu: Tebrizie, Salmazah, Choje, Morhaje, a także w innych miejscach.

Do perskiej armii chętnie przyjmowano cudzoziemców, szczególnie oficerów, bo gwarantowali podniesienie poziomu wyszkolenia i gotowości bojowej. Rosyjsko-polski batalion gwardii otoczony był szacunkiem i sławą. Mógł stanowić dla perskich wojskowych wzór organizacji i dyscypliny. Dlatego był najlepiej wyekwipowany i opłacany. Choć tęsknota za krajem, niemożność powrotu do domu uczyniły z niektórych gwardzistów pijaków i życiowych rozbitków, większość zadomowiła się w Persji. Ożenili się z tamtejszymi kobietami, głównie chrześcijankami, założyli rodziny. Otrzymali ziemię, domy i żyli całkiem dostatnio.

Dla rosyjskich dyplomatów w Persji batalion zbiegów był solą w oku. Toteż nie szczędzili takich określeń jak ,,banda, podlecy, szelmy i niegodziwcy”. Z czasem naciski Rosji, mającej w Persji ogromne wpływy, wzmogły się do tego stopnia, że szach zmuszony został do rozwiązania tej cudzoziemskiej gwardii w 1838 r.

Zanim jednak to nastąpiło, Polacy i Rosjanie walczyli w Chorsanie przeciw zbuntowanym Afganom, Kurdom i Turkmenom. W 1833 r. batalion wziął udział w pierwszej z dwóch wypraw na afgańską silnie obwarowaną twierdzę Herat w celu przyłączenia prowincji Herat do Persji. Do szturmu cytadeli wyznaczono ,,niewiernych”. Zadanie wykonali szybko i sprawnie. Oblężenia Heratu zaniechano jednak w związku ze śmiercią syna szacha, księcia Abbasa Mirzy. Batalion powrócił do miasta Tebriz, stolicy prowincji Azerbejdżan Wschodni. Jeden z perskich oficerów dał świadectwo bojowej wartości gwardzistów Bagaderanu: ,,Obca jest im cecha, którą my Persowie przyswoiliśmy sobie w najwyższym stopniu: oni nie potrafią uciekać, a stoją jak mur, gdy atakuję ich wróg”. Opinię tę gwardziści potwierdzili w 1837 r. uczestnicząc w kolejnej wyprawie na Herat, utrzymywany wówczas przez pusztuńskie plemię Sadozai z wezyrem Jar Muhammedem na czele. (Il. 1) W trakcie trwania tej wojny Persja wspierana była politycznie przez Rosję, a Afganistan miał poparcie Anglii. Oblężenie położonej wysoko na skałach obwarowanej miejskiej twierdzy i jej cytadeli (Qal’a-i Ikhtiyar ad-Din) rozpoczęto w listopadzie 1837 r. Zdobywanie Heratu szło opornie. Persowie dokonywali chaotycznych i nieskoordynowanych ataków na mury oraz prowadzili ostrzał przypadkowych celów w mieście. Herat utrzymał się niezdobyty przez 10 miesięcy. Także dzięki działaniom Anglików zainteresowanych pozostawaniem tej „bramy do Indii” w afgańskich rękach. Ostatecznie oblężenie przerwano.

il. 1  Cytadela Herat na XIX wiecznym sztychu i i jej obecny wygląd po przeprowadzonej odbudowie

Na tle ogólnego bałaganu i rozprężenia w walkach pod Heratem batalion gwardii szacha liczący 585 bagnetów jawił się jako jedyna karna, bojowa siła zdolna prowadzić skuteczne działania. Dlatego nie mogło go zabraknąć podczas największego szturmu twierdzy 24 czerwca 1838 r. W jego opisach wielokrotnie przewija się nazwisko mało znanego w naszej historiografii polskiego generała w służbie Persji, Izydora Borowskiego. To niezwykła postać w historii XIX stulecia. Był typem awanturnika, wojaka, poszukiwacza przygód, a wokół jego życia narosło wiele legend. Uczestniczył w insurekcji kościuszkowskiej, był legionistą gen. Jana H. Dąbrowskiego, walczył na San Domingo, przyłączył się do murzyńskich powstańców, towarzyszył Simonowi Bolivarowi w powstaniu przeciw Hiszpanom w Wenezueli, był korsarzem w tzw. Bractwie Wybrzeża broniącego ludności Archipelagu Antylskiego. Po krótkotrwałym pobycie w Europie zdecydował się wyjechać do Persji, gdzie powitano go z otwartymi ramionami. Szybko dosłużył się stopnia generała. Wieloletnie reformatorskie działania Borowskiego zmierzające do zeuropeizowania armii perskiej znalazły szczególne uznanie u wezyra (ministra wojny) i głównodowodzącego, księcia Abbasa Mirzy. Polska nie pozostawała mu obojętną; w 1831 r. prowadził aktywną działalność na rzecz perskiej interwencji wojskowej po stronie Polski i snuł plany stworzenia polskiej marynarki wojennej.

Borowskiego przysłano pod Herat z odległego garnizonu jako wybitnego oficera i specjalistę od artylerii. W krytycznej chwili, gdy załamał się atak Persów na Furtę Iracką w północno -zachodniej ścianie twierdzy, wezwano go na pomoc. Do wykonania zadania miał wybrać sobie m.in. rodaków z batalionu gwardii Bagaderan. Ci poszli za nim w ogień. Borowski został ciężko ranny. Na wskutek postrzału w brzuch zmarł następnego dnia. Perska relacja z bitwy gloryfikowała jego śmierć: „i szliśmy na śmierć wesoło pod wodzą naszego polskiego generała Borowskiego, najwaleczniejszego z walecznych, którego śmierć, chwale jego zazdrosna, zabrała w chwili, gdy na wałach twierdzy zatykał chorągiew Lwa i Słońca. Śmierć na nich znalazł wraz z wieloma ziomkami, towarzyszami broni”. Relacjonując to wydarzenie brytyjska gazeta ,,Correspondence” odnotowała zadziwiające zejście się polskich dróg na obczyźnie: „Zginął walcząc na czele oddziału złożonego w znacznej liczbie z Polaków”. Historyk J. Dutkiewicz stwierdza, że „gen. Borowski został zabity prowadząc do szturmu batalion dezerterów rosyjskich, złożony przeważnie z Polaków”. Niektóre źródła mówią o zatknięciu przez obrońców Heratu głowy generała na tyczce i wystawieniu jej na widok publiczny. To jednak całkowita fantazja – ciało zostało odprowadzone do tymczasowej mogiły. Grała przy tym orkiestra batalionu gwardii. Nie znając żadnego marszu żałobnego, wykonała jedyny poważny utwór jaki umiała – hymn Wielkiej Brytanii. Do dziś ciało polskiego generała spoczywa w chrześcijańskiej dzielnicy Isfahanu – Dżulfie.

Tak więc polscy żołnierze już w latach 30. XIX w. dwukrotnie brali udział w walkach zbrojnych na afgańskiej ziemi, zanim 160 lat później znalazł się tam Polski Kontyngent Wojskowy w składzie Sił Sojuszniczych

Tymczasem gwardziści walczący pod murami w całkowitej izolacji od swych wojsk zmuszeni zostali do wycofania się. Poległo 50 z nich i 4 oficerów, rannych zostało do 200.  Zdziesiątkowany batalion gwardii (pięć kompanii liniowych w sile 400 ludzi) wrócił spod Heratu do Teheranu. Tu jego żołnierze zastali zaskakującą sytuację. Czekał na nich carski wysłannik, kpt. Lew Albrant. Namawiał do powrotu do Rosji, prowadził codziennie długie rozmowy, opowiadał o wielkości Rosji, łaskawości cara, uświadamiał im ich wyobcowanie w Iranie, przemawiał do uczuć religijnych. Wreszcie obiecał zabrać do Rosji ich rodziny. To przeważyło decyzję o powrocie gwardzistów Rosjan.

Tłem dla końcowego akordu istnienia tej formacji była polityka. Już wcześniej wszystko zostało uzgodnione między Teheranem i Petersburgiem. Zawarty w lipcu 1838 r. układ persko-rosyjski zobowiązywał Persję m.in. do likwidacji batalionu Bagaderan. Po przybyciu na granicę Rosji, żonatych żołnierzy z batalionu osadzono w stanicach na Kaukazie wzdłuż linii granicznej rzeki Kubań. Otrzymali przydziały kwater i ziemi. Nieżonatych wysłano do batalionów liniowych pułków (tak, pułków): Finlandzkiego i Archangiełogorodzkiego. Do lat wysługi zaliczono im okres pobytu w Persji. Trzydziestu starszych wiekiem odesłano w rodzinne strony.

Odmienna była postawa polskich gwardzistów szacha w kwestii rozwiązania ich jednostki i powrotu do Rosji. Wraz z kpt. Albrantem do Terbizu i Teheranu przybył por. Janiewicz z pułku Niżegorodzkiego. Miał to samo zadanie co przełożony, tyle, że jego wysiłki skierowane były pod adresem polskich gwardzistów, których miał namówić do skorzystania z carskiej amnestii i powrotu. W pierwszej reakcji Polacy nie uwierzyli w obietnice. Na wieść o planie rozwiązania jednostki i przejścia do Rosji zareagowali sprzeciwem. Polska kompania (80 żołnierzy i 3 oficerów) nie godząc się na wyjście z Persji podniosła jawny bunt i bez konkretnego planu wymaszerowała z bronią z Teheranu.

W tej sytuacji Albrant aresztował polskich oficerów, a kompania pozostawszy bez jakiegokolwiek wsparcia, poddała się. Jednak akcja agitacyjna prowadzona była konsekwentnie, a opór polskich gwardzistów złamała zapowiedź amnestii i zwolnienia ich ze służby z zachowaniem stopni, przede wszystkim zaś obietnica zezwolenia na powrót do Polski. Wprawdzie stare perskie porzekadło każe sceptycznie odnosić się do wszelkich obietnic, mówiąc, że mają wartość jedynie dla tych, którzy je składają, lecz w tym przypadku, Rosja dotrzymała słowa. Rosyjski konsul urządził nawet pożegnalną fetę na cześć Polaków, która rychło przerodziła się w pospolite pijaństwo.

Część z byłych gwardzistów powróciła bezpiecznie do Polski, część rozjechała się po świecie, zaciągając się do obcych armii i polskich formacji na obczyźnie, przeważnie do kozaków Ottomańskich gen. Michała Czajkowskiego w Turcji.

Jak tłumaczyć tę wyjątkową łaskę ze strony rosyjskich władz? Była to kalkulacja czysto pragmatyczna. Perski batalion stanowił bowiem do tej pory ośrodek propagandowego oddziaływania na żołnierzy – zarówno Rosjan, jak i Polaków przymusowo służących w carskiej armii na Kaukazie. Wieść o nim pobudzała ich do szukania ratunku poprzez dezercję. Istnienie w sąsiedniej Persji „batalionu rosyjskich i polskich dezerterów”, jak go określił rosyjski historyk Aleksander Popow, negatywnie wpływało na morale rosyjskiego wojska, wprowadzało element rozprzężenia, a także godziło w dumę Rosji jako ważnego gracza na Wschodzie.

Na epopei polskich gwardzistów w Persji skorzystali Polacy pozostający w karnych batalionach na Kaukazie: po rozwiązaniu Bagaderanu ustały represje wobec nich, skończyło się prześladowanie, kary cielesne i pomijanie w awansach.

Historyk Jerzy Grobicki opisał mundur polskich gwardzistów, który wg niego miał się składać z czerwonego surdutu, czarnych spodni i filcowej kopulastej czapki (Il. 2). Jednak w oparciu o nowsze ustalenia rosyjskich historyków mundur gwardzistów miał nieco odmienny wygląd; krótkie czerwone spencery, białe obszerne szarawary, wysoka, spiczasta czapka. Oficerowie używali granatowych surdutów (Il. 3 i 4).

Wg J. Grobickiego, który widział miniaturowy portrecik gen. Borowskiego, miał on używać munduru podobnego do ułanów 2. pułku z 1831 r. (Il. 4) . Włoski oficer płk F. Colombari będąc świadkiem opisanych wydarzeń pozostawił po sobie chyba najwierniejszy wizerunek gwardzistów szacha z okresu ich ewakuacji z Persji (Il. 5 i 6).

         

W listopadzie 2015 r. zaprezentowałem w SKMDMP prelekcję pt. Polscy żołnierze w Afganistanie 1838r. Mity i fakty. Na jej podstawie opublikowałem w tygodniku POLITYKA  z marca 2021 r. artykuł, który tu przedstawiam.

Jacek Jaworski


Józef Zachariasz Bem – Bohater Dwóch Narodów

Bem Józef, urodzony w Tarnowie 1794 r. od 1809 do 1827 służąc ciągle w wojsku polskim, będąc oraz profesorem w szkole artyleryi, wystąpił z wojska w randze kapitana 1826 r. zamieszkał we Lwowie, oddając się z zamiłowaniem pracom technicznym. Na odgłos powstania listopadowego wrócił do wojska polskiego, otrzymał zaraz w randze majora komendę bateryi lek. konnej, następnie rozk. dzien. N. W. d. 13. kw. 1831 został podpułkownikiem d. 4. czerwca t. r. pułkownikiem artyleryi, później mianowany jenerałem całej artyleryi  i w tym stopniu dowodził podczas obrony Warszawy 1831 r. Po upadku sprawy narodowej emigrował do Francyi, przebywał jakiś czas 1833 r. w Portugalii, a potem wrócił do Galicyi, gdzie w 1848 służył w gwardyi nar. Lwowskiej jako szeregowy, potem udał się do Wiednia, następnie do Węgier, tu otrzymawszy dowództwo w Siedmiogrodzie, dokazywał cudów waleczności. Przeszedłszy w sierpniu 1849 r. do Turcyi, przyjął islamizm, został mianowany Murad Baszą w Alepo, i tamże skończył życie dnia 10. grudnia  1850 r.

Dla uczczenia zasług Bema wzniesiono w Marosz-Vaserhelly w Siedmiogrodzie 1880 r. pomnik tego jenerała: posąg ulany ze spiżu przedstawia go w mundurze honwedów jako wodza trzymającego w prawej ręce lunetę, w lewej pałasz, nogą oparty na odłamie działa.”

Zacytowany wyżej tekst pochodzi z opracowania pt.Życiorysy uczestników Powstania Listopadowego zebrane na pamiątkę obchodu jubileuszowego pięćdziesięcioletniej rocznicy tego powstania przez Hieronima Kunaszewskiego/ Cały dochód przeznaczony na korzyść weteranów z 1831 r.” Książkę wydano we Lwowie w roku 1880 „Nakładem dr Tomasza Rayskiego”. Autor – H. Kunaszewski był oficerem w 1831 r.   

Przepisując hasło zachowałem oryginalną stylistykę oryginału. Ta notka biograficzna w dużym skrócie oddaje ciekawe i pełne wydarzeń polskiego oficera, bohaterskiego uczestnika patriotycznych wydarzeń w 1831 roku w Polsce, w 1833 w Portugalii i w 1848 i 1849 w Wiedniu i na Węgrzech, a kolejno w Turcji. Człowiek wykształcony technicznie i wojskowo szukał swojego miejsca w życiu  i zawsze pechowo opowiadał się po przegranej stronie. Także w Portugalii, gdzie zaangażował się w wojnie domowej i w konsekwencji spędził kilka miesięcy w wieży Belem w Lizbonie, pokazywanej turystom do chwili obecnej. A wracając do notki – zwraca uwagę pominięcie przez jej Autora bitew pod Iganiami, Ostrołęką i roli w nich majora i kolejno podpułkownika Bema. Jeszcze podpułkownika, a nie generała. A zatem także dla uściślenia dat awansów sięgnijmy do opracowania Marka Tarczyńskiego pt. „Generalicja Powstania Listopadowego”  1830-1831 wyd. II,. Wydawnictwo MON Warszawa 1988 r.

Józef Bem w październiku 1809 r., mając lat piętnaście wstąpił do  Elementarnej Szkoły Artylerii i Inżynierów w Warszawie. Młody wiek w ówczesnych czasach nie budził niepokoju przyjmujących, w końcu to była szkoła wojskowa. W kwietniu następnego 1810 roku z awansem na podporucznika Bem przeszedł do Szkoły Aplikacyjnej, którą ukończył, uzyskując przydział  do artylerii konnej. W kwietniu 1811 roku awansował na porucznika II klasy, a w styczniu 1812 na porucznika I klasy. Szczęśliwie przebył kampanię rosyjską 1812 roku, a następnie był w załodze Gdańska, gdzie zasłużył na krzyż Legii Honorowej. W armii Królestwa służył w artylerii lekkokonnej. W kwietniu 1819 roku awansował na kapitana II klasy. W 1826 roku odszedł ze służby, do której powrócił w marcu 1831 r. uzyskując stopień majora i dowództwo 4 baterii   lekkokonnej. Po bitwie pod Iganiami awansował na podpułkownika, a po Ostrołęce na pułkownika. W dniu 13 lipca Bem został dowódcą artylerii, a  w dniu 15 sierpnia uzyskał awans na stopień generała brygady. Wśród opinii współczesnych, przytoczonych przez M. Tarczyńskiego warto zacytować taką: „Osobliwy to był człowiek…harda dusza w wątłym ciele.(…) Kto Bema nie widział na czele baterii wśród kul i dymu…ten nie byłby przypuszczał w łysawym blondynku przyszłego oswobodziciela Siedmiogrodu”. Ten oficer miał opinię „zawadiaki i niespokojnego ducha, ale człowieka odważnego, szczerego i prostolinijnego” i cieszył się powszechnym uznaniem.  Sięgnijmy jeszcze do  pracy rosyjskiego generała Puzyrewskiego, który tak przedstawił  wyczyn Bema pod Ostrołęką (nie wymieniając go z nazwiska) : „Polacy śmiało posuwali się naprzód, jedna zaś baterya, z niesłychaną śmiałością podbiegłszy do świeżo co przeszłych przez Narew batalionów 3-ej dywizji pieszej, osypała je gradem kartaczy. Pułki Staro i Nowoingermanlandzki wstecz się rzuciły, mianowicie pierwszy, a most już się był pokrył uciekającymi.”

Generał Skrzynecki w raporcie napisanym w dniu 7 czerwca,  a przeznaczonym dla Rządu Narodowego napisał o tym wydarzeniu: „Nad samym wieczorem przedsięwziąłem jeszcze wykonać ruch na całej linii tyralierami, wesprzeć go 12 działami artylerji konnej  pod komendą pułkownika Bema. Manewr ten, wykonany z dzielnością i natarczywością, zmusił nieprzyjaciela do cofnięcia się nad sam brzeg rzeki…”.i dalej „Pułkownik artylerji Bem dał świetne dowody męstwa”.

Przedstawienie emigracyjnych, bardzo ciekawych i obfitujących w interesujące wydarzenia losów naszego bohatera wykracza poza ramy czasowe przewidziane dla tego tekstu, poświęconego wydarzeniom lat 1830-31.  Osoby zainteresowane odsyłam na przykład do Vikipedii. Dodam tylko, że pomnik Generała  wystawiony w Siedmiogrodzie i wspomniany w w notatce biograficznej z 1880 roku uległ zniszczeniu w latach dwudziestych XX wieku, ale wdzięczni Węgrzy ufundowali kolejny, wzniesiony w Budapeszcie, po stronie Budy. A jeśli chodzi o polskie upamiętnienia, to oczywiście w Tarnowie  jest Plac im. J.Bema, pomnik oraz Mauzoleum, gdzie spoczywają prochy Generała sprowadzone z Aleppo. Ulice noszące Jego Imię są w wielu polskich miastach, a w Warszawie – niezależnie od ulicy – jest dzielnica o nazwie Bemowo. Nawiasem mówiąc i bez złośliwości, obawiam się, że  wielu tamtejszych mieszkańców nie kojarzy tej nazwy z nazwiskiem Generała.

Już tylko kolekcjonerzy dawnych banknotów pamiętają i zapewne  mają w swoich zbiorach banknot Narodowego Banku Polskiego wartości 10 zł z wizerunkiem gen. Józefa Bema, wprowadzony do obiegu w 1966 roku..

I tylko dla przypomnienia przywołamy wielkiego polskiego poetę Cypriana Kamila Norwida, który wierszem uczcił pamięć Bohatera.

Maciej Prószyński marzec, 2021

Zestawienie pocztówek o tematyce „Józef Zachariasz Bem”   

  1. Jenerał Józef Bem Na rewersie: TSL w ornamencie i POCZTÓWKA (kompozycja liter). TSL = Towarzystwo Szkoły Ludowej, Zarząd Główny w Krakowie, w latach 1907-1939. Dochody z publikacji przeznaczano na cele oświatowe.

  1. Józef Bem plus notka biograficzna z błędną datą urodzin – 1790, zamiast 1794. Na rewersie: POLONIA na czarnym tle, nad Kraków w półkolu Nr 7 Made in Poland. Wydawnictwo spółki K. Hefner i J. Berger działającej w Krakowie w latach 1907-1947, nad napisem „Kraków” umieszczono inicjały HB – współwłaścicieli. Wcześniej spółka prowadziła oficynę wydawniczą o nazwie „Galeria Polska”.

  1. Gen. Józef Bem/ Bohater bitwy pod Ostrołęką 1831 r. Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie 66/39 1 39. Firma wydawnicza powstała z przekształceń oficyny wydawniczej Henryka Frista założonej w 1885 roku i działającej do 1949 r. Największe, pod względem dorobku polskie wydawnictwo pocztówkowe, publikujące prace artystyczne o charakterze patriotycznym.

  1. Gen. Józef Bem/ Bohater bitwy pod Ostrołęką 1831 r. Znaczek okolicznościowy Poczty Polskiej poświęcony J. Bemowi, pieczęć okrągła poczty w Tarnowie z datą „7.5.57…”. Na rewersie brak jakichkolwiek napisów, karta fotograficzna. Wydawca ?

  1. Józef Bem Na rewersie: Malował wedle autentycznych rysunków S. Sęk 11. Nakł. S. W. Niemojowskiiego Lwów 1910 Naśladownictwo zastrzeżone + jęz. franc., niem. ang. Drukarnia A. Kozianskiego w Krakowie. Wydawnictwo działało w latach 1897-1910 i publikowało liczne karty pocztowe o tematyce patriotycznej, wykonane przez znanych artystów polskich.

  1. Józef Bem/ 1795 + 1850/ w 1830 generał polski, w 1848 naczelny wódz wojsk węgierskich, w 1850 na czele wojsk tureckich, tłumi w Aleppo powstanie Arabów przeciwko chrześcijanom.

(Uwaga. data urodzin jest błędna, powinno być 1794; w 1830 roku J. Bem nie służył w armii czynnej i miał stopień kapitana !).

Na rewersie: Pocztówka Rysował pg. materiałów B. P. im. Ł. I wydał K. Rayski. Reprodukcja zastrzeżona/ VII. 51 (to nie jest data- MP). Wydawnictwo Konstantego Rayskiego w Lublinie w latach 1900-1930.

  1. W. Kossak Zaloty artylerzysty + franc. Na rewersie: Malarstwo Polskie Wyd. „Galeria Polska” w Krakowie 496 Made in Poland (przed 1939 r.). Wojciech Kossak żył w latach 1856-1942. Wydawnictwo powstało w Krakowie w 1920 roku, założone przez spółkę K. Hefner i J. Berger – por. opis poz. 2.

  1. Dr Franic Wojsko polskie w roku 1831 + niem. Na rewersie: Wydawnictwo „POCZTÓWKA” w Krakowie 1030. Karta korespondencyjna datowana „15/V/1917 r.” Feliks Franic (Franicz) żył i tworzył w latach 1871-1937. Wydawnictwo działało w Krakowie w latach 1908-1920, publikując między innymi pocztówki artystyczne o tematyce patriotycznej.

  1. Wojciech Kossak Artylerya w ogniu + niem. W Kossak pinx. Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie Ser. 67 Nr 5. Por. opis poz. 3.

10, Na rewersie: W. Boratyński Gen. Józef Bem pod Ostrołęką w r.1831. 1930 rep. pocztówki ze zbiorów Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce. 170 rocznica bitwy pod Ostrołęką 26 maja 1831 roku. Tuszowa pieczęć okolicznościowa dla upamiętnienia rocznicy.  Wacław Boratyński żyl i tworzył w latach 1908-1939. Zmarł we Lwowie z ran odniesionych podczas obrony miasta.  Wydawnictwo Muzeum Kultury Kurpiowskiej – wcześniej od 1975 r. jako Muzeum Okręgowe – działa od 1998 r. pod tą nazwą w Ostrołęce przy placu gen. Józefa Bema nr 8.

  1. Jenerał Józef Bem. Gubernator Siedmiogrodu i Banatu 1849. Nakład S.W. Niemojowski Lwów Światłodruk „EUREKA” Lwów. Na rewersie: Karta pocztowa + ros. niem. franc. Rewers jest przeznaczony wyłącznie na adres tzw.„Długi adres”. Karta korespondencyjna z 1911 roku, wysłana z Krakowa do Zakopanego (pieczęci pocztowe). Por. opis w poz. 5.

  1. Na rewersie: Generał Józef Bem/ 1795 – 1850/ według litogr. Lacauchie. Nakładem Tow. Miłośników Historii. Zak. Graf. A. Hurkiewicz i Ska Warszawa. (Uwaga: data urodzin jest błędna, powinno być 1794). Wydawnictwo pracowało w Warszawie w latach 1918-1939.

  1. Józef Bem na polu bitwy + notka biograficzna. Na rewersie: POLONIA na czarnym tle nad Kraków w półkolu. Nr 8. Por. opis poz.3.

  1. Budapest – Pomnik Generała Bema + notka o treści: ”Temu, który jak lew walczył pod Ostrołęką, bohaterowi bitwy pod Piskami, pełnemu chwały „dziadkowi Bemowi” , bohaterskiemu wodzowi swych walk o wolność z roku 1848 WDZIĘCZNE WĘGRY” (w jęz. polskim). Karta obiegowa wysłana z Ujpeszt do Warszawy, datowana 20.IX.1934 r. Publikacja na Węgrzech ?

  1. Bem Jozsef (1794-1850). Polskie Stowarzyszenie Kulturalne im. Józefa Bema na Węgrzech + jęz. węgierski. Karta pocztowa wydana w 180 rocznicę urodzin, czyli w 1974 roku.

  1. Tarnów Mauzoleum Gen. Bema Na rewersie: znak graficzny wydawcy w postaci litery K wpisanej w okrąg. To jest jeden ze znaków graficznych wydawnictwa „Ruch” założonego w 1918 roku w Krakowie przez J.Mortkowicza i St.Gebethnera, przeniesionej w 1922 roku do Warszawy i działającej jako Polskie Towarzystwo Księgarni Kolejowych S.A. Oddziały terenowe. Podczas okupacji pod niemieckim zarządem komisarycznym.

  1. 110 Rocznica Śmierci Gen. Józefa Bema + jęz. węgierski. Tarnów Mauzoleum…Bohatera Narodów Polski i Węgier. Pieczęć okolicznościowa, znaczek Poczty Polskiej i datownik pocztowy: Tarnów 10.12.60 (pierwszy dzień obiegu). Nakł. PZF O/Tarnów (Polski Związek Filatelistów). Rewers – bez nadruku. Polski Związek Filatelistów powstał w 1950 roku, siedziba Zarządu Głównego znajduje się w Warszawie. Oddziały terenowe.

  1. Międzynarodowa Wystawa Filatelistyczna Polska-Węgry Szczecin, czerwiec 1983 r. Wyd. PZF/Szczecin nakład 3 tys. egzem. Pieczęć okolicznościowa z wizerunkiem J.Bema. Rewers – bez nadruku. Por. opis poz. 17.

  1. Kartka Pocztowa Wystawa Filatelistyczna Tarnów 11-16 maja 1985 r. Odsłonięcie pomnika gen. JÓZEFA BEMA Bohatera Bratnich Narodów Węgier i Polski. Nakład 2 tys. egzem. Pieczęć okolicznościowa poczty w Tarnowie i z datą 11.5.1985 r. Por. opis poz. 17.

  1. Kartka Pocztowa Mauzoleum gen. Józefa Bema Bohatera Bratnich Narodów Węgier i Polski. Nakład 4 tys. egzem. Pieczęć okolicznościowa poczty w Tarnowie i z datą „1985.05.11” .

  1. Generał Józef Bem Tarnów 94 / 200 Rocznica urodzin 1794-1994. Pieczęć okolicznościowa poczty w Tarnowie z wizerunkiem J. Bema i napisem w otoku: Krajowa Wystawa Filatelistyczna i z datą 14.03.1994 r. Znaczek Poczty Polskiej z wizerunkiem J. Bema. (wartość znaczka: 5 tys. zł). Por. opis poz. 17.

 


Kres Polskich Aten

Właściwie ten tekst powinien znaleźć się w w zakładce recenzji, jednak z racji tematu ściśle wiąże się z Powstaniem Listopadowym.

Koleje losu zaprowadziły mnie ostatnio do Puław, korzystając z okazji postanowiłem zwiedzić wystawę w Muzeum Czartoryskich, szczególne część poświęconą właśnie Powstaniu Listopadowemu.

Wstawa zmieściła się w jednej salce i stanowi w zdecydowanej większości prezentację prywatnej kolekcji Pana Marcina Zdrojewskiego. Dość wnikliwe zwiedzanie zajęło mi ponad godzinę. Muzeum wydało, co warte odnotowania katalog wraz z otwarciem wystawy – a nie jak to często ma miejsce – już po jej zakończeniu. Niezbyt obszerny, jednak dobrze wydany – warto go nabyć w kasie (format A4, 120 str., w tym Powstanie 76 str. 49 zł).

Na wystawie dominują przedmioty małe – oznaki z mundurów i oporządzenia, guziki, orły. Na szczególną uwagę zasługuje przedstawienie (wyraźne! bo nie schowanych metr od szyby) 9 krzyży Virtuti Militari – to niewątpliwa ozdoba wystawy. Można było się pokusić o podstawienie lustra pod krzyże (tak zrobiono przy innym odznaczeniu), by zobaczyć odwrotne strony – dlatego trzeba nabyć katalog.

Sporo przedmiotów podniesiono z pól bitew – mają swoją patynę i urok – mimo uszkodzeń i braków. W większości stanowią chyba jednak pozostałości po Rosjanach.

Właściwie nie ma broni palnej – jeden rosyjski pistolet. kilka egzemplarzy broni białej, choć niestety brak bagnetów… tak znamiennych dla tego powstania. W pojedynczych egzemplarzach reprezentowane są dokumenty, grafiki

Wystawa, choć mała  jest interesująca, jako prezentacja zbioru prywatnego robi miłe wrażenie – jak na to co nam zostało po latach.

Zachęcam do jej obejrzenia, jak i całego Muzeum Czartoryskich, każdy miłośnik historii znajdzie coś ciekawego dla siebie.

MG©2021


Harcerska pamięć o Powstaniu Listopadowym i wojnie 1831 roku

Podstawowym celem Związku Harcerstwa Polskiego, realizowanym od chwili powstania tej organizacji, jest patriotyczne wychowywanie młodzieży w duchu miłości Ojczyzny. Nie miejsce tu na rozwijanie tego wątku, ale trzeba stwierdzić, że prawie każdy dzisiejszy dorosły zetknął się w przeszłości z harcerską działalnością, jeśli nie bezpośrednio, nosząc zielony lub szary mundur, to przez kontakt z Koleżankami i Kolegami zaangażowanymi  w tej Organizacji.

Zajmujemy się upamiętnianiem wydarzeń związanych z Powstaniem Listopadowym i wojną polsko-rosyjską w 1831 roku  i dlatego uważam, że warto sięgnąć do doświadczeń warszawskiego środowiska harcerskiego z Pragi Południe i jego zaangażowania w rocznicowe obchody bitwy o Olszynkę Grochowską.  Te informację należy traktować jako ilustrację harcerskiej działalności, bowiem podobne formy pamięci historycznej prezentują inne środowiska harcerskie w Warszawie, a także w wielu miejscowościach, gdzie miały miejsce wydarzenia w 1831 roku.

Wracajmy na warszawski Grochów w roku 1958. Komendantem Hufca ZHP Grochów  był wówczas hm Mirosław Szypowski. Przypomnijmy, że Mirosław Śreniawa-Szypowski (zm. w 2013 roku) był wieloletnim członkiem naszego Klubu, a także jego Prezesem.

W dniu 25 lutego 1958 Komendant Hufca wydał Rozkaz I.6/58, kończący się słowami: „Dla uczczenia pamięci historycznej bitwy, decyzją Rady Hufca dzień 25 luty staje się dorocznym świętem harcerstwa Grochowa”. A dwa dni  wcześniej – 23 lutego – w 127 rocznicę bitwy odbył się Harcerski Rajd Olszynka Grochowska. W ten sposób rozpoczęto wieloletnią harcerską działalność obejmującą początkowo młodzież z terenu Grochowa, a stopniowo podchwytywaną przez harcerzy z innych dzielnic Warszawy i osoby z innych środowisk. Organizatorzy  wskazują, ze były lata, kiedy liczebność uczestników sięgała dwóch tysięcy.

Do 1961 roku organizatorem rajdu był Hufiec Grochów, a następnie po zmianach organizacyjnych Hufiec ZHP Praga Południe i tak jest do chwili obecnej. No może z przerwą w roku bieżącym z przyczyn szalejącej zarazy.

Uczestnicy rajdu brali udział w quizach historycznych i otrzymywali materiały traktujące o wydarzeniach w 1830 i 1831 roku. Na przykład: „Praski Świerszcz” Jednodniówka Hufca ZHP Warszawa Praga-Południe z lutego  1997 roku jest w całości poświęcona bitwie i harcerskim dokonaniom. Wiersz Or-ota pt. „Grochów”, napisany dla upamiętnienia odsłonięcia krzyża pamiątkowego w roku 1916, wiersz Juliusza Mosena „Pułk czwarty”, opis bitwy i inne teksty dotyczące Powstania i wojny 1831 roku. (Or-ot – Artur Oppman 1867-1931 poeta ; Juliusz Mosen 1803-1867 poeta niemiecki).

Uczestnicy rajdów odbywających się corocznie, często przy siarczystym mrozie i i w grząskim śniegu, otrzymywali pamiątkowe plakietki, noszone harcerskim zwyczajem na rękawie munduru. Projekty przygotowywali druhowie i druhny, zazwyczaj uzdolnieni artystycznie, ale przecież nie zawodowi plastycy i tym obecnie są cenniejsze, jako forma upamiętnienia. W ubiegłym roku w dniach 7-8 marca odbył się 61 Rajd.

Przedstawiam harcerskie plakietki rajdowe, mogące przecież być obiektem kolekcjonerskiego zainteresowania, a jest ich tyle, ile było rajdów.

Zaprezentowane materiały pochodzą z kolekcji dh hm Jacka Czajki, któremu tą drogą wyrażam podziękowanie.

Maciej Prószyński

Zał. 1 Praski Świerszcz z lutego 1997.

Zał. 2  Przykłady plakietek z harcerskich rajdów

 

 


W lutym 2019 r. miałem prelekcję pt:    Nieznane sztandary i proporce polskich formacji wojskowych i ich  niezwykłe losy. Dziś jej fragment dot. sztandarów Powstania Listopadowego. To artykuł z kwartalnika FLAGA.

Mało znane sztandary Powstania Listopadowego 1831 r.

Czym jest sztandar wojskowy rozumiał każdy żołnierz i oficer biorący udział w walce. Odbierany był jako symbol pułku, który był dla niego namiastką domu, znakiem pod którym należy skupiać się w wirze walki, oznaka pułkowej tradycji, a także czynnik mobilizujący do bohaterstwa, wzmagający ducha bojowego, a także znak honoru warty poświęcenia własnego życia. Tak też widział rolę sztandaru starożytny chiński strateg Sun Zi: ,,Bębny i gongi, sztandary i proporce skupiają na siebie oczy i uszy ludzi, aby tworzyli jedność. Wtedy śmiałek nie pójdzie do przodu samotnie, tchórz nie cofnie się w tył.”

Fatalny wódz naczelny Wojska Polskiego w okresie Powstania Listopadowego, gen. Jan Skrzynecki podejmował szereg zgubnych dla ostatecznego wyniku powstania decyzji. Faktyczna likwidacja sztandarów pułkowych to tylko jeden z pomniejszych jego błędów. Postąpił tak z irracjonalnej obawy o to by sztandary pułkowe nie stały się trofeum dla nieprzyjaciela, kazał wszystkie złożyć w twierdzy Modlin. Ze strony kunktatorskiego wodza był to wyraz niewiary w możliwości polskiego żołnierza i pomyślne perspektywy powstania. Tym samym pozbawił żołnierzy najważniejszego znaku, a przedpowstaniowe sztandary wojskowe nie widziały pól bitewnych. Gdy po kapitulacji twierdzy Modlin, gen. Jewgienij Gołowin wkroczył w jej mury, płk Ludwik Zeddeler znalazł pod podłogą jednego z pomieszczeń 28 nowiutkich chorągwi, które jeszcze w marcu zrobiono dla nowych pułków piechoty, lecz nigdy nie doręczono im.

W sytuacji braku znaków pułkowych zdarzało się, że  do ataku prowadził swych podkomendnych z podniesioną szpadą i zatkniętą na niej krakuską, kokardą, a nawet … uprzężą końską. O ile przedpowstaniowe pułki pozostały bez sztandarów, to nowo tworzone przyjmowały swoje własne. W związku z toczącą się w pierwszych tygodniach powstania dyskusją o przyjęciu barw narodowych: białej, czerwono-niebiesko-białej i czerwono-białej, w kwestii sztandarów zapanowała różnorodność i występowały wszelkie możliwe wersje. Pojawiły się m.in. sztandary białe lub z białym tłem, nawiązujące do sztandarów króla Sobieskiego spod Wiednia a także do barw kokard wojskowych Księstwa Warszawskiego.

  1. Niemiecki miedzioryt przedstawiający polskiego powstańca z białym sztandarem bojowym.

  1. Biały sztandar Kurpiowskiego batalionu Mal. Krzysztof Komaniecki

Jednak gdy 6 lutego wojska rosyjskie pod dowództwem feldmarszałka Iwana Dybicza przekroczyły granice Polski, kolor biały na chorągwiach popadł niemal w powszechną niełaskę. Został zaniechany, jako ogólnie przyjęty podczas wojen symbol poddania się. Rzecz w tym, że w odpowiedzi na żądanie Dybicza by na znak pokory, mieszkańcy miast i wsi wychodzili mu naprzeciw z białymi chorągwiami i witali go białymi kokardami, zaczęły się one wydawać czymś wysoce niestosowanym, trącić zdradą, wspieraniem kapitulanckiej polityki.

  1. Wkraczająca do Polski armia marszałka I. Dybicza żądała od ludności cywilnej witania jej z białymi chorągwiami. Odtąd białe chorągwie, jako symbol kapitulacji, pogrzebały poważne szanse bieli na stanie się polską barwą narodową.

Ówczesna gazeta ,,Nowa Polska” starała się zohydzić biel, opowiadała się za ,,prawdziwie narodową”, dawniejszą, bo pochodzącą od czasów francuskiej rewolucji, tradycją noszenia trzech kolorów: czerwonego, niebieskiego i białego, kojarzonymi teraz również z tradycją Konfederacji Barskiej. Taki pogląd wyrażała też powstańcza Lewica skupiona wokół Joachima Lelewela, powołując się nie tyle na konfederatów barskich, co na rewolucyjne tradycje Francji.

Nie są znane trójkolorowe sztandary wojskowe używane  w tym czasie w Królestwie Polskim lecz już na Litwie gdzie powstanie wybuchło w marcu, ,,…trójkolorowe chorągwie zawisły na wszystkich wieżach”. Podobnych wzmianek w pamiętnikach i zapiskach jest więcej, jak ta mówiąca, iż w marcu podczas przysięgi składanej przez powstańców wiłkomirskich na Żmudzi, wypowiadali oni słowa roty przed trójkolorowym sztandarem z Pogonią na trójkolorowym płacie, napisem ,,Za Wolność, Wiarę i Ojczyznę.” i orłem na drzewcu. Ufundował go hr. Benedykt Morykoni.

  1. Trójkolorowy sztandar powstańców litewskich z powiatu wiłkomirskiego.

  1. Dominikanin Ludwik Jasieński[1] z trójkolorowym sztandarem powstańców litewskich z powiatu osmańskiego. Litografia autorstwa L. S. Edmé.

Ciekawe, że nawet Sejm podczas przyjmowania ustawy detronizacyjnej cara Nikołaja I w d. 25 stycznia, obradował pod niebiesko-biało-czerwoną flagą. Z zdobytej przez  Rosjan Warszawy wywiózł ją J. Lelewel. Sztandary wojskowe o trzech kolorach pojawią się także podczas Wiosny Ludów w 1848 r. i Powstania Styczniowego 1863 r.

  1. Trójkolorowa chorągiew Królestwa Polskiego z Sali Sejmu z czasu powstania listopadowego.

Z kolei sztandary nowych pułków powstańczej armii o dwóch kolorach: czerwono – białe (ew. biało – czerwone) w poziomym układzie barw należały do rzadkości. W Muzeum Historii Artylerii w Petersburgu, przez dziesięciolecia przechowywane były dwa sztandary polskie: biały z Orłem i Pogonią z napisem: za naszą i waszą wolność oraz czerwono – biały z tym samym napisem tylko w obramowaniu sznurkiem. Znane są również podobne sztandary, lecz z samym orłem.

 

  1. i 9. Czerwono-białe sztandary z okresu Powstania Listopadowego. Ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

  1. Francuska miniatura z epoki przedstawiająca czerwono-białe sztandary niesione przed szeregami Wojska Polskiego.

  1. Niemiecka litografia przedstawiająca powstańca z biało-czerwonym sztandarem.

Kolory biało – czerwone nie przypadkiem nadano tzw. chorągwiom propagandowym. Na białym tle wymalowano czerwone krzyże i litery składające się na napis: ,,W Imię Boga Za Wolność Naszą i Waszą”. Miały, w sposób destrukcyjny, oddziaływać na rosyjskich żołnierzy, szerzyć wśród nich ferment i dezercję. Postanowienie o ich wprowadzeniu przyjął Rząd Narodowy na posiedzeniu w dniu 22 lutego. Następnego dnia przyniesione zostały pod warszawski ratusz, gdzie odbyła się uroczystość ich przyjęcia. Tego samego dnia, delegaci Gwardii Narodowej roznieśli je po pułkach, lecz jedna nadal powiewała nad dachem Ratusza. Rosjanie przekazali wiadomość, że marszałek będzie kazał strzelać do każdego, kto wystawi taką chorągiew. W tych nowych pułkach, które nie miały własnych sztandarów, traktowane były jako sztandary pułkowe.

  1. Oryginał chorągwi propagandowej. Ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

  1. Sztandar propagandowy jako sztandar pułkowy (bojowy) jednej z jednostek kosynierskich (prawdopodobnie 16. P. piech. Liniowej) pod Grochowem.

Najczęściej jednakowo tworzone powstańcze pułki przyjmowały sztandary, wg powtarzającego się schematu: biały orzeł na karmazynowym tle. Takim był  np. sztandar 9. Krakowskiego pułku, 14. Kaliskiego pułku piechoty, warszawskiej Gwardii Narodowej, 1. pułku Mazurów, lub z dodaniem herbu Litwy, jak w Legii Litewsko – Ruskiej. Większość nowych sztandarów powstało w trakcie zimowej kampanii, jednak nie wszystkie nowe pułki otrzymały je. Także słynni „Czwartacy” – 4. pułk piechoty liniowej przyjęli sztandar z orłem.

  1. Sztandar nowo utworzonego 14. pułku piechoty.

  1. „Czwartak” idący do ataku z pułkowym sztandarem mógł być jedynie malarską wizją, nie mającą odniesienia do rzeczywistości.

  1. 9. Krakowski pułk piechoty ze sztandarem pułkowym. Niemiecki gwasz z epoki.

  1. Orły na czerwonym tle nowych sztandarów regularnych pułków piechoty, którym ich dawne sztandary pułkowe dowództwo powstania odebrało. Bitwa pod Ostrołęką.

  1. Sztandar Legii Litewsko-Ruskiej wykonany przez Annę Zofię z Sapiehów Czartoryską.

Utworzona w Warszawie Żydowska Gwardia Municypalna posiadała własne odrębne mundury i karmazynowy sztandar z białym orłem pod koroną. Jeszcze przed II wojną światową przechowywany był w rodzinie warszawskiego rabina Lejby Dawidshona.  Obecnie jego losy nie są znane.

  1. Sztandar Żydowskiej Gwardii Municypalnej z Warszawy.

Wiele sztandarów improwizowano naprędce, gdy brakło czasu czy możliwości finansowych lub wykonawczych, adaptowano sztandary kościelne lub robiono wersje ,,oszczędnościowe”.

  1. Rysunek powstańczego sztandaru z motywem skrzydła, zapewne z powodu braku możliwości lub czasu wykonania pełnego wizerunku orła.

Wiele sztandarów z tego okresu trudno skategoryzować. Np. słynna Jazda Wołyńska mjr. Karola Różyckiego, jako składająca się w dużej części z prawosławnych, przyjęła sztandar z wizerunkiem św. Jerzego zabijającego smoka.

  1. Jazda Wołyńska z sztandarem. Mal K. Komaniecki.

Na niektórych nie występowały motywy graficzne, zawierały natomiast hasła. Np. na Litwie w powiecie upickim palestra sformowała Legion Szlachecki. Jego znakiem był sztandar z napisem: ,,W Bogu nadzieja.” Chorąży nosił go wraz z szarfą swej zmarłej narzeczonej. Uroczystość wręczania sztandaru odbyła się na jej mogile. Kapłan dokonał poświęcenia, starym obyczajem dobyto szabel. Wszystko odbyło się więc po rycersku, romantycznie, w duchu polskich insurekcji i konfederacji.

Z Wilna wymaszerował do powstania na Żmudzi 100-osobowy oddział ochotników, przeważnie akademików, adwokatów, lekarzy dowodzonych przez byłego oficera Ottona Wierzbickiego. Na czele kolumny szedł ksiądz niosący niezwykły sztandar z wyobrażeniem … Napoleona na koniu. Obok kroczyli dwaj studenci w mundurach z obnażonymi pałaszami.  Litewski dowódca powstańców powiatu nemeńczyńskiego Konstanty Parczewski zanotował, że sztandar jego oddziału przedstawiał Orła z Pogonią. Powstańcy przysięgali na ten sztandar podczas mszy w miejscowym kościele. Uroczystość ta wywarła ogromne wrażenie na ludności. Poświęcony sztandar obnoszono następnie w procesji.

Profesor Uniwersytetu Wileńskiego Wincenty Pol wspomina o powstańczym sztandarze Wileńskiej Legii Akademickiej. Na białym brycie jaśniał napis: „Łączmy się bracia! Dla pomszczenia krzywd naszych!!”.

Sztandar niezidentyfikowanej jednostki, przypuszczalnie jednego z batalionów strzelców celnych (Sandomierskich lub Kurpiowskich) głosił: ,,Tym którzy w boju pragną słynąć dwie tylko drogi zwyciężyć lub zginąć”.

 

  1. Sztandar niezidentyfikowanej jednostki z 1831 roku.

  1. Sztandary litewskich powstańców z 1831 roku odtworzone na podstawie ówczesnych zapisków. Mal. Janusz Bronclik.

Jacek Jaworski

[1] Ludwik Bartłomiej Jasieński z Jasionki h. Rawicz (1806 – 1842) – w 1818 r. wstąpił do Zakonu Dominikanów, wyświęcony w 1824 r., w 1831 roku z chorągwią w ręku przewodził powstańcom na Litwie. Odznaczył się męstwem w Oszmianie, biorąc szturmem koszary rosyjskie w niewolę. W korpusie generała Gieł- guda został kapelanem 12. Pułku Ułanów. Po upadku powstania listopadowego wyemigrował do Francji i tam zmarł.


Wojna polsko – rosyjska 1831 roku. Bitwy pod Białołęką i Grochowem 23 – 25 lutego

Kilka przysłowiowych wierszy o bitwie. Na początek wyjaśnienie tytułu. Wydarzenia militarne na froncie polsko – rosyjskim na prawym brzegu Wisły, jakie miały miejsce w dniach 23 – 25 lutego przeszły do historii jako: „bitwa o Grochów”, „bitwa grochowska”, albo „bitwa o Olszynkę Grochowską”, a rzadziej (i słusznie) „bitwa o Pragę”. Osoby nastawiane poetycko do historii  używają często określenia „polskie Termopile”, czego komentować nie wypada. Jak widać w w tym powszechnym nazewnictwie bitwy zniknęła pierwsza wymieniona  przeze mnie miejscowość, a mianowicie Białołęka, a zasadność jej przywołania wyjaśnię w ciągu dalszym.  

Armia rosyjska posuwała się szerokim frontem w kierunku Warszawy. Cel operacji był czytelny i oczywisty. Rozbić w bezpośrednim starciu wojsko polskie i zdobyć  stolicę Powstania, aby szybko zakończyć w ten sposób „incydent”, który wstrząsnął carem Mikołajem i dworem petersburskim. 

Wojsko polskie stawiało opór, tocząc mniejsze i większe bitwy i potyczki, ale zawsze – niezależnie od wyniku tych starć – musiało ustępować, zagrożone oskrzydleniem przez przeważającego liczebnie przeciwnika. Rosyjskie siły główne dowodzone przez marszałka polnego Iwana Dybicza (1785-1831, zmarł na cholerę podczas kampanii), podzielone na liczne i w miarę samodzielne korpusy posuwały się z kierunku wschodniego po lewym i prawym brzegu Wisły. Do historii przejdą nazwy miejscowości, w których dochodziło do starć Węgrów, Liw, Kałuszyn, Dobre, Stanisławów, Okuniew, Wawer – 19 lutego i to już była większa bitwa.

Od strony Siedlec maszerował samodzielny korpus grenadierów dowodzony przez księcia Iwana Szachowskiego (1777-1860), który przez Pułtusk, Serock, Nieporęt (wieczorem 23.02) miał dotrzeć właśnie do Białołęki, zajmując pozycję przed lewym skrzydłem polskich wojsk broniących dostępu do Warszawy.  Korpus liczył kilkanaście tysięcy ludzi wszystkich rodzajów broni i mógł być znaczącą, a nawet rozstrzygającą siłą podczas walnej bitwy. Wódz naczelny – Dybicz – przeznaczył temu korpusowi istotną i ważną rolę, a mianowicie uderzenie przez Białołękę i Bródno, dotarcie do Wisły i  wyjście na tyły wojsk polskich. Miało się to stać podczas bitwy sił głównych na Grochowie i mieć charakter rozstrzygający. I w przypadku powodzenia tego zamysłu tak zapewne byłoby. Ale – jak pisze o tym Puzyrewski – głównodowodzący Dybicz nie poinformował o  tym ważnym planie księcia Szachowskiego ! W rezultacie tenże najpierw zdobył Białołękę (24 lutego), a następnego dnia rano zdezorientowany sygnałami ze sztabu głównego, opuścił po walce tę wieś i pomaszerował przez Marki i Ząbki w kierunku sił głównych walczących na Grochowie. Ruch Rosjan, opuszczających Białołękę wywołał reakcję polskich wojsk w postaci natarcia dywizji gen. Jana Krukowieckiego ( 1772-1850) i w rezultacie drugą bitwę o tę wieś. Odgłosy bitwy pod Białołęką podobno na tyle zaniepokoiły Dybicza, że podjął decyzję o rozpoczęciu natarcia sił głównych, przypuszczając atak na lasek olchowy, będący centrum polskiej pozycji. Nic nie ujmując generałowi Puzyrewskiemu przedstawiona sytuacja wydaje się co najmniej dziwna. Dowódca korpusu, który miał odegrać decydującą rolę w bitwie nie wie o takich planach naczelnego wodza? Wydaje się to mało prawdopodobne, ale z kolei dziwne zachowanie księcia Szachowskiego uzasadnia taką tezę. Jak było w istocie zostawmy poszukującym odpowiedzi historykom, natomiast faktem jest kolejna  zadziwiająca sytuacja, kiedy Dybicz na wieść o nadciąganiu korpusu Szachowskiego na pola grochowskie wyjechał na powitanie, opuszczając punkt dowodzenia w chwili, gdy szala przechylała się na korzyść Rosjan?  

Przypomnijmy, ze od dwóch dni wrogie armie stały naprzeciwko siebie na polach Grochowa, Kawęczyna, Wygody, czyli przedpolu Pragi i Warszawy. Podobno w polskim sztabie były rozbieżności czy przyjmować bitwę z rzeką za plecami ę, czy też wycofać się na lewy brzeg Wisły i opuścić Warszawę. Problem w dniu 25 lutego około 9.30 rozstrzygnęły rosyjskie armaty zapowiadające natarcie.

Nie miejsce tutaj na opisywanie wielogodzinnej bitwy, która  zakończyła się już po zmroku około 5 wieczorem (17.00), chociaż podobno armaty „grały” jeszcze około 18.00 i później.

W bitwie o Warszawę (Grochów i Białołęka) w dniu 25 lutego 1831 roku ze strony polskiej wzięło udział około 56 tys ludzi, w tym 36 tys. piechoty i 12 tys. jazdy,  Siły rosyjskie liczyły ok. 72 tys. ludzi, w tym 55,5 tys piechoty, 16,7 tys jazdy i 252 działa. We wszystkich rodzajach wojsk armia rosyjska przewyższała liczebnie polską, ale Polacy toczyli walkę obronną, na terenie sprzyjającym takim działaniom. Laski, mokradła częściowo zamarznięte, liczne rowy irygacyjne ograniczały użycie kawalerii. Dopiero na dalszym planie, w kierunku Pragi (obecnie rejon od ul. Wiatracznej do Kamionka) teren stawał się dogodny dla takich działań, ale trzeba był tam dotrzeć.  Prawe polskie skrzydło (dywizja gen. Piotra Szembeka 1788-1866) dochodziło do wiślanych moczarów, lewe zajmował korpus gen. Jana Krukowieckiego. Poważną niedogodnością polskiej pozycji była rzeka „za plecami”, jeden most i kruchy lód na Wiśle, co w razie przełamania frontu przez Rosjan groziło katastrofą.

Plan rosyjski – pobić polskie wojsko i zdobyć Warszawę, a jako minimum wyjść na brzeg Wisły, zagrozić miastu ostrzałem artyleryjskim i w ten sposób zmusić je do kapitulacji.

Plan polski – zatrzymać wojska rosyjskie przed „szańcami” Pragi,  nie dopuścić do wtargnięcia w te umocnienia i dotarcia do mostu. Pamięć o rzezi Pragi w 1794 roku była żywa i mieszkańcy Pragi i Warszawy z niepokojem nasłuchiwali zbliżających się odgłosów bitwy. 

Polskie wojsko było ożywione duchem patriotycznym i nie miało poczucia niższości wobec przeważającego przeciwnika. Walka była zacięta i obfitowała w bohaterskie czyny żołnierzy obydwu stron.  Osoby zainteresowane odsyłam do licznych pamiętników polskich oficerów i żołnierzy uczestniczących w bitwie.             

Dość powiedzieć, że lasek olchowy przechodził z rąk do rąk, dużą rolę odegrała artyleria stron walczących, a wielka szarża rosyjskiej kawalerii, która miało rozstrzygnąć bitwę nie powiodła się, między innymi z powodu niesprzyjającego terenu, a głównie wskutek oporu polskiej piechoty i kontrataków polskiej jazdy, w tym 2 pułku ułanów. A   nawiasem mówiąc ta „wielka” szarża, w której miały uczestniczyć pułki ułanów, huzarów i szwadrony z czterech pułków kirasjerów, zamieniła się w popis części kirasjerów z pułku księcia Albrechta Pruskiego. Ta szarża kiryśników wprawdzie odniosła początkowy sukces i dotarła aż do kolumny drogowej, ale skończyła się tragicznie – straty sięgały połowy szarżujących, a wg innych nawet 80% stanu  Pozostała rosyjska kawaleria stojąca dotychczas  (około 2 po południu) na drugim planie, bądź w asekuracji artylerii dość niemrawo zabrała się do pokonywania przeszkód terenowych i formowania do szarży. Niepokój ludzi i koni budziły także race kongrewskie, wystrzeliwane przez polską baterię rakietników. Nie wyrządzały one w zasadzie szkody i nie przysparzały strat w ludziach i koniach, ale było to broń nieznana, a przez to niepokojąca i wywoływała zamieszanie. A jeszcze ciekawostka dotycząca szarży kirasjerów. Otóż polscy ułani uderzeniami lanc nabijali kirasjerom ich kaski na oczy, eliminując ich w ten sposób z walki.

Kolumna drogowa zwana „żelazną” stoi od 1825 roku do dzisiaj przy ul. Grochowskiej, pomiędzy ul. Siennicką i ul. Podskarbińską.  Upamiętniono w ten sposób ukończenie (w 1823 roku) drogi bitej z Warszawy do Brześcia. Podczas bitwy w tym miejscu stał gan. Radziwiłł ze sztabem. 

Na Grochowie trwała bitwa, grały armaty, a tymczasem korpus Szachowskiego oderwał się od wojsk polskich i maszerował do sił głównych. Niestety gen. Krukowiecki nie wykonał podstawowego w tej sytuacji manewru i po pierwsze nie związał przeciwnika walką, pozwalając mu pomaszerować na pola Grochowa, a po drugie nie ruszył po linii wewnętrznej (czyli krótszej) do sił głównych. Pozostał przed Bródnem, nie mając przed sobą przeciwnika i niestety odmawiając wykonania rozkazów (ponawianych) gen. Chłopickiego, gdyż naczelnym wodzem nominalnie był gen. Radziwiłł.

Na szczęście przebycie około dziesięciu kilometrów zajęło Szachowskiemu dużo czasu, bo na miejsce bitwy dotarł o zmroku, kiedy padały ostatnie strzały. Oczywiście odejście spod Białołęki zniweczyło plan uderzenia na polskie lewe skrzydło i tyły.  I całe szczęście, gdyż z czasem rosyjska przewaga liczebna dała o sobie znać i chociaż bitwę zakończono o zmroku, to wojsko polskie ustępowało pola cofając się w kierunku praskich – dość iluzorycznych umocnień. Niestety część wysokiej rangi oficerów i duża część żołnierzy (zwłaszcza prawego skrzydła, czyli dywizja gen. Szembeka), a także patrycjat miejski i mieszkańcy Warszawy uległa panice. Pamiętnikarze i historycy bitwy są zgodni w opinii, iż zdecydowany atak rosyjski mógłby przynieść rozstrzygnięcie.  Ale strona rosyjska była także wyczerpana walką i zdezorientowana co do stanu wojska polskiego i ogólnej sytuacji, chociaż Dybicz zachował duże odwody, no i był przecież świeży korpus Szachowskiego. Ale noc okryła pobojowisko, ucichły strzały.

Rosjanie opanowali pole bitwy, co według ówczesnych reguł oznaczało zwycięstwo. Jednak strona polska wycofała się do miasta, gdzie było jedzenie, lazarety i kwatery pod dachem. A propos lazaretów i służby zdrowia, to strona polska zorganizowała wzorowo opiekę nad rannymi. Żołnierze 19 i 20 pułków piechoty, którzy nie mieli broni palnej wynosili rannych z pobojowiska do lazaretów polowych i stamtąd wozami do miasta, a lżej ranni kierowani byli prosto na most. Wg. pamiętnikarzy na pobojowisku nie pozostał ani jeden polski ranny żołnierz.

Wojsko rosyjskie zostało na polu (luty!) i w zrujnowanych wsiach, gdzie o wszystko było trudno. Bliska przyszłość pokazała, że to taktyczne zwycięstwo, było przysłowiowym „pyrrusowym” sukcesem.

Podczas bitwy, około godz. 11.00, został śmiertelnie ranny gen. brygady Franciszek Żymirski (ur. 1779 r.), dowódca 2 dywizji piechoty, obecnie patron ulicy na Grochowie. Wkrótce poważną ranę odniósł gen. Józef Grzegorz Chłopicki (1771-1850), faktycznie dowodzący wojskiem polskim, chociaż nominalnie dowódcą był książę Radziwiłł.

Dowodzenie wojskiem podczas bitwy na Grochowie nie było naszą silną stroną i to głównie niestety za przyczyną gen. Chłopickiego.   Cofnijmy się o dwa miesiące. Gen. Chłopicki po początkowej zdecydowanej odmowie, przyjął w dniu 3 grudnia naczelne dowództwo, a w dwa dni później ogłosił się dyktatorem. Natychmiast podjął próby pojednania się z carem Mikołajem. Ale już 17 stycznia zrezygnował z obydwu funkcji i „obsadził się” w roli doradcy nowego wodza  naczelnego – gen. dywizji księcia Michała Gedeona Radziwiłła (1778-1850), wybranego przez Sejm w dniu 20 stycznia. Gen. Radziwiłł był oficerem „szkoły” napoleońskiej, a karierę wojskową rozpoczął podczas Powstania Kościuszkowskiego. Był w Legii Północnej, uczestniczył w kampanii rosyjskiej 1812 roku, w 1813 w Gdańsku. Stopień generała brygady otrzymał w 1811 r. a generała dywizji w 1815. Wydaje się, że  drogę awansów otworzył mu raczej arystokratyczny tytuł, aniżeli postawa na polu bitwy. Po kapitulacji Warszawy gen. Radziwiłł został zesłany do Jarosławia, gdzie przebywał do 1838 roku. 

Tak więc na polach Grochowa nominalnie dowodził gen. Radziwiłł, faktycznie gen. Chłopicki, co miało swoje negatywne skutki w procesie decyzyjnym i wykonawczym. Do chwili obecnej historycy spierają się, czy gen. Tomasz Łubieński (1784-1870) nie wykonał rozkazu gen. Chłopickiego, czy nie otrzymał tego rozkazu – i tak już pewnie zostanie. Ale jest to ilustracją tezy, zgodnie z którą dowódca na polu bitwy ma być tylko jeden ze wszystkimi należnymi mu prerogatywami władzy. Nie byłoby wówczas sytuacji, kiedy topniały polskie siły główne w walce o Olszynkę, a na lewym skrzydle, przed Bródnem, stała dywizja gen.  Krukowieckiego i korpus jazdy gen. Łubieńskiego, nie mając przed sobą przeciwnika. 

Wracajmy na Grochów po południu w dniu 25 lutego 1831 roku. Wieść o śmierci lub ciężkiej ranie gen. Chłopickiego natychmiast obiegła polskie szeregi. Utrata dowódcy zawsze wywołuje zamieszanie, a czasem jest przyczyną paniki i klęski. W tym przypadku dowodzenie przejął  gen. Jan Skrzynecki (1787-1860), wskazany przez rannego Chłopickiego. Rzeczywiście podczas tego krwawego dnia gen. Skrzynecki wyróżniał się sposobem dowodzenia, spokojem i umiejętnością rozwiązywania trudnych problemów.

Tak więc Rosjanie opanowali pole walki, ale nie uzyskali dostępu do miasta. Polacy uzyskali zakładany cel i zatrzymali rosyjską ofensywę przed „bramami” Warszawy. Obydwie strony poniosły duże straty zarówno wśród kadry, jak i liniowych żołnierzy. Informacje na ten temat są rozbieżne (nawet do 50%) i to zarówno po stronie polskiej, jak i rosyjskiej. Polacy stracili około 6,8 tys oficerów i żołnierzy, a Rosjanie około 9,4 tys ludzi.

Przejście przez most na lewy brzeg trwało prawie całą noc i odbywało się we względnym porządku. Miasto nie skapitulowało, a armia rosyjska, która rano 26 lutego stanęła do bitwy, pozostała na miejscu, a w dużej części  rozeszła się na leża zimowe, oddalone znacznie od miejsca bitwy.  Listy Mikołaja do Dybicza nie były entuzjastyczne, gdyż w Petersburgu oczekiwano innych wieści. Wkrótce – 10 czerwca – feldmarszałek Dybicz zmarł na cholerę, rozwiązując problem personalny. Bitwa przeszła do historii. 

I jeszcze jedna informacja z gatunku ciekawostek. Podobno Wielki Książę Konstanty uczestniczący biernie w bitwie, bił brawo na widok atakujących oddziałów polskiej piechoty i szarżującej kawalerii i wyrażał niezadowolenie na widok polskich jeńców, zarzucając im tchórzostwo. Oczywiście taka postawa rosyjskiego Księcia nie podobała się otoczeniu. Zapewne ktoś o tym doniósł do Petersburga, bo Książę po bitwie został odwołany z armii czynnej, a wkrótce zaraził się cholerą i zmarł, choć na ten temat krążyły różne plotki.

 

Bitwa na Grochowie w przekazie artystycznym

Bitwa miała wielkie znaczenie moralne zarówno wśród żołnierzy, jak i mieszkańców Warszawy. Podczas kolejnych długich lat niewoli narodowej zarówno w kraju, jak i na emigracji chętnie odwoływano się do tradycji tego wydarzenia i na ile to było możliwe organizowano obchody rocznicowe. Przypomnieć należy „czarna biżuterię” i „krzyżyk z Olszynki”.

Bitwa doczekała się wielu przekazów literackich, poczynając od licznych pamiętników bezpośrednich uczestników i obserwatorów. Z czasem ujawniono dokumenty wojskowe, co pozwoliło historykom wojskowości na dogłębne i szczegółowe opisy wydarzeń i analizy sytuacji, chociaż czytając je trzeba mieć pewien naturalny dystans. Bitwa rozgrywała się na froncie długości ponad dwóch kilometrów i głębokości przynajmniej takiej. Nie zawsze da się odtworzyć w miarę precyzyjnie ruchy poszczególnych batalionów, czy nawet pułków.  Nie zawsze zachowały się rozkazy wydawane na piśmie, a przecież najczęściej były to dyspozycje przekazywane ustnie przez adiutantów, którzy we wspomnieniach pisanych po czasie mylili czas i osoby. Ilustracją takiego stanu rzeczy jest na przykład spór o dokładny czas ranienia gen. Żymierskiego – wg niektórych relacji dowodził prowadząc natarcie, podczas gdy wg innych był już zniesiony z pola walki. Ale pamiętniki niosą wiele interesujących informacji i czytać je należy z upodobaniem, pamiętając o tym, że piszący wspomnienia oficer (najczęściej) może opowiedzieć o poczynaniach swojego oddziału i bezpośredniego przeciwnika. Im wyższy stopień dowodzenia, tym szersze spojrzenie na pole walki, ale praktycznie nikt nie mógł ogarnąć całości wydarzeń.

Pamiętajmy o sztuce scenicznej i dziele Wyspiańskiego.

Bitwa na Grochowie znalazła swoje miejsce w twórczości malarskiej, a najbardziej znane są dzieła Juliusza i Wojciecha Kossaków. Byli także inni mistrzowie pędzla, a obrazy ilustrujące bitwę były popularyzowane przez przenoszenie na pocztówki już na przełomie  XIX i XX wieku.

 

Bitwy w Białołęce i na Grochowie w upamiętnieniu lokalnym.

W Białołęce znajduje się głaz upamiętniający bitwę stoczoną w dniu 24  lutego 1831 r. i krzyż nad nim stojący – przy ulicy Białołęckiej nr 321 . Krzyż i głaz ustawiono w dniu 29 października 1916 roku, po opuszczeniu Warszawy przez Rosjan.

Na Grochowie wiele ulic nosi nazwiska polskich oficerów z roku 1831 (np. J. Chłopicki, W. Chrzanowski, J. Dwernicki, L. Kicki, L. Mycielski, L. Pac, P. Szembek, J. Zaliwski, M. Żymirski), formacji wojskowych (Grenadierów, Szaserów, Weteranów) oraz miejsc i miejscowości związanych z ówczesnymi wydarzeniami np. Boremlowska, Grochowska, Igańska, Kwatery Głównej, Olszynki Grochowskiej, Ostrołęcka, Stoczkowska, Wawerska.

Stacja kolejowa PKP nosi miano Olszynki Grochowskiej, podobnie jak Rezerwat Przyrody (od 1983 roku), a za przejazdem kolejowym przy ul. Chłopickiego znajduje się krzyż upamiętniający miejsce ranienia Generała, co ma charakter raczej symboliczny. 

Szkoła Podstawowa na ul. Boremlowskiej ma za patrona gen. Piotra Szembeka,

W kościele na Placu gen. P.Szembeka, w centralnym wejściu, po lewej stronie znajduje się tablica, na której wymieniono wszystkie polskie formacje walczące w bitwie i ich dowódców.

Na polach Grochowa, na granicy z Kawęczynem znajduje się tradycyjna kapliczka z płytą upamiętniającą wydarzenie. Krzyż pamiątkowy ustawiono w 1916 roku, a następnie (w 1936 r.) wymurowano grobowiec przeznaczony na składanie pamiątek po bitwie wyrzucanych przez ziemię. W patriotycznych i entuzjastycznie formułowanych planach było wystawienie sumptem społecznym Mauzoleum bitwy. Oczywiście okazało się ponownie, że jesteśmy lepsi w planowaniu aniżeli w realizacji.

Na ulicy Traczy prowadzącej do pomnika od ul. Chełmżyńskiej umieszczono wiele głazów  przypominających bohaterów ówczesnych wydarzeń. Ostatnia instalacja architektoniczna – plastyczna reprodukcja fragmentu obrazu Wojciecha Kossaka – powstała w listopadzie 2020 r. staraniem włodarzy administracyjnych tego terenu. Teren jest zagospodarowany i warto się tam wybrać.

Tradycyjnie od wielu lat w rocznicę bitwy, począwszy od 1958 roku odbywał się rajd harcerski organizowany przez Hufiec ZHP Grochów, a później Praga Południe. Przypomnijmy, że wówczas Komendantem Hufca Grochów i inicjatorem rajdu był harcmistrz Mirosław Szypowski (zm. w 2013 roku), późniejszy Prezes naszego Klubu. Organizacje harcerskie maję wielki wkład w utrzymywania tradycji Olszynki i poświęcimy im osobny tekst, bo przecież ten dotyczy „pocztówek”.

A moje osobiste wspomnienie z lat dziecięcych są  takie. Z Kolegami rówieśnikami – mieliśmy po dziesięć, jedenaście lat –  wędrowaliśmy często „do kapliczki”, a była to dla nas długa wyprawa, w której między innymi należało przejść przez tory kolejowe  linii Warszawa – Otwock, na co był szlaban od Rodziców. Ale my szliśmy i przez torowisko i dalej przez torfowiska, uginające się pod nogami. Oczywiście takie wyprawy były możliwe w okresie lata. Na murowanej pieczarze Kapliczki była pęknięta pozioma płyta naczelna, co oczywiście nas kusiło, aż kiedyś wspólnymi siłami powiększyliśmy otwór na tyle, że wsunąłem się do środka. Pamiętam kości, zetlałe tkaniny i łuskową podpinkę – to oczywiście wiem dzisiaj. Wszystko zostało na miejscu, a płyty zsunęliśmy i więcej do środka nie wchodziliśmy, pomimo wielokrotnych tam bytności. 

Element podpinki znaleziony podczas prac budowlanych na Pradze (ok. 1970)

W 2020 roku ukazała się interesująca pozycja wydawnicza, a mianowicie opracowanie Jacka Czajki pt. Miejsca pamięci Powstania Listopadowego prawobrzeżnej Warszawy – wyd. CzytaMisie ISBN 978-83-66258-13-6; www.czytamisie.pl. Polecam.

 

Maciej Prószyński

luty 2021 rok

Zestawienie pocztówek ilustrujących tekst o bitwie na Grochowie

  1. Józef Chłopicki Dyktator Powstania 1831 r. Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie 66/64; 2-39.

  1. Jan Skrzynecki + notka biograficzna. Na rewersie: POLONIA na czarnym tle nad: Kraków (w półkolu); Nr 228

  1. Wielikij Kniaź Konstantin Pawłowicz Muz. P.I. Puszkina (Muzeum) Na rewersie: Otkrytoje Pismo – Carte Postale/ Wsiemirnyi pocztowyi sojuz Rossija. Wskazane są oddzielne części: dla adresu i dla pisma. Kartę wydano w Moskwie, zapewne w stulecie kampanii 1812 roku.

  1. Na rewersie: Sztab Chłopickiego. W. Kossak pinx Ser. 16/52 Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie. (por. przypis do poz. 1)

  1. W. Kossak Bitwa pod Grochowem i obrona Olszynki (1831) Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie 76/10; 3-39 (por. przypis do poz. 1)

  1. Na rewersie: Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie/ Bitwa w Olszynce Grochowskiej 25.II.1831 r (mal. W. Kossak 1927 r.). Wydawnictwo „Sport i Turystyka” – Warszawa; nakł. 10 tys egz., cena 30 gr. W 1954 roku.

  1. W. Kossak Olszynka Grochowska + jęz. franc. Na rewersie: Malarstwo Polskie; Wydawnictwo „Polonia” Kraków Ser. A 560

  1. W. Kossak Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie + jęz. franc. Sr. 67 Nr 2? sprawdzić. Karta obiegowa z 1915 roku – znaczek poczty rosyjskiej za 3 kopiejki, adres i pieczęci w jęz. rosyjskim, korespondencja w jęz. polskim. (por. przypis do poz. 1).

  1. Na awersie: pieczęć okolicznościowa z napisem: 165 Rocznica Bitwy o Olszynkę Grochowską*Poczta Polska* oraz znaczek i pieczęć pocztowa z datownikiem : Warszawa 25.II.96 Na rewersie: Wojciech Kossak Fragment bitwy spod Grochowa; POSTMARK Poczta Polska nakł. 2 tys. ; dwa znaczki Poczty Polskiej łącznej wartości 1 tys. zł (700 zł + 350 zł). Uwaga Poczta Polska wydała wówczas karty pocztowe przedstawiające kilka wersji obrazów „Olszynka Grochowska”.

  1. R.1831 Bitwa o Olszynkę pod Grochowem d.10 lutego, mal. J. Ryszkiewicz Na rewersie: Pocztówka + franc. I ros. Nakład A. Chlebowski Warszawa Wierzbowa 8

  1. Juliusz Kossak pinx. Jazda Kaliska pod Grochowem. Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie + franc. Anczyc w obrysie Ser.77 Nro 1. Made in Galicya (Austrya)

  1. Bitwa pod Pragą w 1831 r. Na rewersie: notka o bitwie; POLONIA na czarnym tle nad: Kraków (w półkolu) Nr 28.

  1. Bitwa pod Grochowem Na rewersie: notka o bitwie. POLONIA na czarnym tle nad: Kraków (w półkolu) Nr 14

  1. Bitwa pod Grochowem 25 lutego 1831. Zniszczenie regimentu kirasyerów rosyjskich. Na rewersie: Pocztówka Nakładem S.Tomaszewskiego Lwów (Uwaga: w centralnej części obrazu widoczna jest Kolumna drogowa).

  1. Czterowiersz „Warszawianki” Kazimierz Delavigne Na rewersie: Orzeł z kaszkietu oficera 4 pułku piechoty liniowej Królestwa Polskiego z lat 1815-1830. + jęz. ang. – (foto) Bohdan Wróblewski 1996. (wyd.) Muzeum Niepodległości Warszawa 2007.

  1. Na rewersie: Klub Artylerii Dawnej Arsenał + informacja o Klubie z adresem. Uwaga: awers przedstawia rakietników Królestwa Kongresowego w akcji. Kartę nabyłem w marcu 2007 roku).

  1. Pułk 2-gi ułanów/ Oficer Z. Rozwadowski pinx Ser. I. 5 Na rewersie: Nakład i własność W. Niemojowski we Lwowie; Wykon. W zakł. F.K. Źiółkowskiego i Sp. w Pleszewie. Karta obiegowa z 1913 roku, znaczek poczty rosyjskiej za 3 kopiejki, pieczęcie pocztowe rosyjskie, adres i korespondencja w jęz. polskim.

  1. Pułk 2gi ułanów/ Trębacz Ser. I. 6 (malarz i wydawca jak w poz. 17)

  1. Pułk 2-gi ułanów/ Podoficer Ser. I. 7 (por. z poz. 17)

  1. Pułk 2-gi ułanów/ Ułan -szeregowiec Ser. I. 8 (por. z poz.17))

  1. St. Haykowski (podpis pod obrazem) Na rewersie: Serja: Wojsko Polskie Historyczne Nr 11. Ułan Królestwa Kongresowego Nakładem Głównej Księgarni Wojskowej w Warszawie.

  1. Na rewersie: Wojsko Powstania Listopadowego/ Gwardia Narodowa Warszawska – kanonier, oficer artylerii wałowej, oficer i żołnierz gwardii, straż bezpieczeństwa./ Wincenty Rupniewski (1802-1893), 14×23 cm, Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Krajowa Agencja Wydawnicza „RUCH”, w 1971 r., nakład 3 tys. egzemplarzy, cena 1,80 zł + 20 gr na NFOZ (Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia).

 


W 2011 r., z okazji 180. rocznicy bitwy pod Ostrołęką miałem okazję na konferencji historyków wygłosić taki referat w Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce.

Kirysy  w powstaniu listopadowym

Na rycinie Jana F. Piwarskiego przedstawiającej uzbrojony lud Warszawy, po zdobyciu Arsenału, widoczna są postać mężczyzny w kirasjerskim kasku i pancerzu, najprawdopodobniej po 14. pułku kirasjerów Księstwa Warszawskiego. Towarzyszą mu postacie nie mniej dziwaczne, bo uzbrojone w muzealne halabardy i lance.

(il. 1 ) Uzbrojony w broń i rynsztunek z Arsenału, lud Warszawy

O ile jest to jednak ilustracja pewnej przebieranki czy wybryku, to przebieg pamiętnej Nocy Listopadowej, ściślej jej pewnego nieznanego aspektu dowodzi, że zdobyczne pancerze użyto wówczas w nieco większej skali i potraktowano całkiem serio. W licznych opisach przebiegu pierwszych chwil powstania, fakt ten został pominięty jako nie znaczący epizod. Jest on jednak niezmiernie interesujący, a przekaz o nim zawdzięczamy zapiskom z Archiwum Czartoryskich żołnierza 4. pułku piechoty liniowej, późniejszemu poecie i publicyście emigracyjnemu, Józefowi Chamskiemu.

            Będąc zdecydowanym zwolennikiem tezy o przewadze kirasjerów nad innymi rodzajami jazdy, przekonanie o jej słuszności miał okazję ugruntować poprzez swe osobiste doświadczenie. Był świadkiem scen, gdy nazajutrz po nocy 29 listopada, jeden batalion piechoty polskiej zajął koszary oraz arsenał pułku kirasjerów Podolskich gwardii w warszawskich Łazienkach. ,,Natenczas – wspomina Chamski – każdy żołnierz, który tylko mógł zdążyć złapać, chwytał czem prędzej napierśnik kirasjerski (plastron) i umieściwszy jak mógł pod szyją, natychmiast się czuł z przekonania bezpieczniejszym a tem samem niezachwiańszym w szeregu; gdy przeciwnie, ci dla których pancerzy zabrakło, sami widocznie się czuli i uznawali lichszemi i zazdrościli towarzyszom co mieli pancerze”. Warto wiedzieć, że Chamski pozostał wierny przekonaniu o niezawodności pancerzy, bo nawet podczas Powstania Styczniowego zasypywał Rząd Narodowy memoriałami o najbardziej optymalnym uzbrojeniu dla powstańców, a kirysy kute przez miejscowych kowali, lub przerabiane z szpadli, wyraźnie królowały pośród jego niezwykłego arsenału.

Gen. Ignacy Kruszewski wspominał, że pole bitwy pod Grochowem dosłownie pokryte było hełmami i kirysami. Część z tego rynsztunku zwieziono do Warszawy, ale większość jednak pozostało na polu bitwy. Na tę walającą się po ziemi cenną zdobycz zwrócił uwagę setnik Straży Bezpieczeństwa, Leon Drewnicki, który wspominał:

,,Przechodziłem pobojowisko – relacjonował bitwę pod Grochowem – gdzie 2. pułk ułanów niezwyciężonych kirasjerów wykuł. Zdziwiło mnie to bardzo, że Moskale kirasjerów zakopali, a żelazne kirasy po polu rozrzucone zostawili. Moi strzelcy wybrawszy całe i nie popsute, wdzieli na siebie. Ja sam także ubrałem się w kiras i udałem się do wsi Kawęczyn”.

(il. 2) Kirysy jako użyte w początkach powstania uzbrojenie ochronne: przedstawiciel ludu Warszawy w wydobytym z Arsenału kirysie 14. pułku kirasjerów Księstwa Warszawskiego, strzelec pieszy w rosyjskim kirysie, często noszonym w pierwszych dniach powstania, oficer strzelców kurpiowskich L. Drewnickiego w zdobycznym kirysie noszonym w ciągu lutego 1831r.  Mal. Krzysztof Komaniecki

Bezpośrednio po bitwie pod Olszynką Grochowską oddział Drewnickiego działał jeszcze w okolicy Ząbek, Grodziska, Marek, organizował wypady z fortyfikacji praskich, atakował okopany pod Wawrem korpus gen. Teodora Geismara, uczestniczył w bitwie pod Liwem. Ze słów Drewnickiego wynikałoby, że w tych wszystkich wydarzeniach przynajmniej jego 80 strzelców wciąż jeszcze używało zdobycznych kirysów.

 

(il. 3)  Zwożenie z grochowskiego pobojowiska zdobycznej broni i rynsztunku, m.in. po rosyjskich kirasjerach. Sprzęt ten złożono w twierdzy Modlin

Z rynsztunku rozbitych pod Grochowem kirasjerów skorzystali także niedawno sformowani kosynierzy 16. Pułku Piechoty Liniowej, przysposabiając je na swoje potrzeby. Fakt ten przytacza pruski historyk Otto von Spazier w swoim opisie tej bitwy: ,,W jego długie pałasze i przyłbice teraz kossyniery polskie jeszcze na linii bojowej się przystroili”.

(il. 4) Kosynierzy 16. Pułku Piechoty Liniowej w rynsztunku rosyjskich kirasjerów zdobytym pod Olszynką Grochowską. Mal. K. Komaniecki

Polski pułk kirasjerów nie powstał w trakcie powstania. A szkoda, bo możliwości i okazje ku temu  były i to parokrotnie. W maju w niektórych ówczesnych gazetach pojawiły się notatki mówiące, że ,,moglibyśmy już, gdyby potrzeba było, pułk kirassjerski wystawić, gdyż mamy na to dosyć kiryssów rossyjskich.” Prawdopodobnie chodziło o sprzęt po kirasjerach Podolskich stacjonujących przed powstaniem w Łazienkach lub zebrany na pobojowisku pod Grochowem. Tak więc kirysów i hełmów kirasjerskich nie brakowało, a wiele tego wyposażenia złożonych zostało w twierdzy Modlin. Co więcej, w lipcu, dowódca oddziału partyzanckiego, mjr Józef Zaliwski zabrał w Kownie kompletne mundury i oporządzenie kirasjerskie, wystarczające na sformowanie dwóch pułków. Natomiast Leon Sapieha relacjonował następujące zdarzenie; w Kocku mieściło się główne depot dywizji rosyjskich kirasjerów. Korpus gen. Wojciecha Chrzanowskiego zajął to miasto z zaskoczenia, bez walki. Rosjanie nie zdążyli ewakuować swych składów. Wg Sapiehy ,,była tam masa hełmów, pancerzy i wysokich butów”. Żołnierze polscy brali jednak głównie herbatę i sukno. Dowództwo nie zainteresowało się kirasjerskim rynsztunkiem, zabrakło stosownej decyzji władz wojskowych o wykorzystaniu tak wspaniałej zdobyczy.

Jacek Jaworski (SKMDMP)


Wojna polsko-rosyjska w 1831 roku – Bitwa pod Stoczkiem 14 lutego

Wiadomość o warszawskim powstaniu zbulwersowała Petersburg. O determinacji cara Mikołaja I, a może bardziej o stanie jego ducha świadczy chęć natychmiastowego stłumienia warszawskiej „rebelii”, co zaowocowało wszczęciem zimowej kampanii. W stan gotowości bojowej postawiono wojska stacjonujące na zachodzie Rosji, czyli nad granicą z Królestwem Polskim, a dowództwo nad nimi objął marszałek polny  (Feldmarszałek) Iwan Dybicz (1785-1831, zmarł na cholerę podczas kampanii). Wojsko rosyjskie liczyło około 115 tys ludzi, znacznie przenosząc liczebnością siły polskie. W rodzajach wojska było to ponad 86 tys. piechoty, 26 tys. jazdy i 336 dział. Zwłaszcza w artylerii – zarówno w ilości dział, jak i w wagomiarze – Rosjanie mieli przygniatającą przewagę, chociaż zimowy teatr wojny nie sprzyjał temu rodzajowi broni. Armia ruszyła  na zachód, przekraczając w wielu punktach – na ile pozwalały drogi -granicę Królestwa w dniach 5 i 6 lutego. Wg. A. Puzyrewskiego przy spotkaniu z oddziałami polskimi miano wezwać je do poddania, a w przypadku odmowy zniszczyć. Celem bezpośrednim był atak na Warszawę i zdobycie miasta, co wg założeń miało zakończyć  wojnę. Armia rosyjska posuwała się szerokim frontem, po prawym i lewym brzegu Wisły w jedenastu kolumnach, kierujących się koncentrycznie na Warszawę. Wojska polskie tocząc walki osłonowe z silniejszym przeciwnikiem miały cofać się również w kierunku Warszawy.

Gen. Dwernicki dowodził wydzielonym oddziałem składającym się z czwartych batalionów 1,2,5, i 6. pułków piechoty liniowej, batalionu strzelców Kuszla, dwóch pułków Krakusów oraz  piątych i szóstych szwadronów jazdy i baterii (6 dział) artylerii. Łącznie cztery bataliony piechoty, siedem szwadronów ułanów i sześć szwadronów strzelców konnych oraz artyleria. W dużej części był to zatem oddział utworzony z rezerwistów, powołanych do służby w grudniu 1830 roku. W publikacjach występują rozbieżności odnośnie ilości oddziałów (zwłaszcza piechoty) uczestniczących w bitwie, ale strona polska przeważała liczebnie, wyjąwszy artylerię.

Dowódcą wojska rosyjskiego na tym odcinku był gen. Teodor Geismar (1783-1848), dysponujący II dywizją strzelców konnych, dwoma pułkami kozaków i 24 działami (organizacja, jak w wojsku polskim). A. Puzyrewski wyraża się bardzo krytycznie o tym oficerze, czemu trzeba dać wiarę, bo przecież to też był generał rosyjski. Wg tej opinii gen. Geismar był zadufany w sobie, lekceważył wojsko polskie, „uważając je za coś w rodzaju pospolitego ruszenia” i w rezultacie nie podjął należnych działań organizacyjnych, a „troszczył się tylko o to, aby mu nie uszły”. Konsekwencją takiego stanowiska było rozdzielenie sił rosyjskich na dwie kolumny, maszerujące leśnymi drogami, bez łączności. Pułki kozackie i ponad polowa artylerii pozostały w miejscu postoju. Obydwie kolumny wyruszyły jednocześnie, pomimo że  miały do przebycia zróżnicowane dystanse, co spowodowało, że na pole bitwy przybyły w odstępie czasowym. Dobrze dowodzący Dwernicki szarżami kawalerii i ogniem artylerii rozbił kolejno nadchodzących przeciwników, odnosząc niewątpliwy sukces. Była to w istocie bitwa kawalerii. Straty rosyjskie – polegli, ranni, jeńcy – wyniosły około 280 ludzi i 240 koni, a także 8 armat i 9 jaszczyków. Straty polskie w zabitych i rannych wyniosły 87 żołnierzy i oficerów.

Nie jest moją rzeczą opisywanie szczegółowe przebiegu bitwy, zainteresowanych odsyłam do dzieła A. Puzyrewskiego, a na uwagę zasługuje wzmianka tegoż Autora, że po wojnie 1831 w armii rosyjskiej zlikwidowano pułki strzelców konnych, które skompromitowały się między innymi pod Stoczkiem, gdzie strzelcy uciekli z pola bitwy.

Z punktu widzenia strategicznego i wpływu na przebieg wojny ta bitwa nie miała praktycznego znaczenia, „ale wpływ jej moralny na Polaków był ogromny i podniósł niezmiernie ich ducha…” (A. Puzyrewski). Rosyjski generał miał pełną rację formułując taką opinię, gdyż po długim czasie była to pierwsza wygrana bitwa w bezpośrednim starciu z Rosjanami. Wieści o zwycięstwie rozeszły się błyskawicznie i wywołały oczywiście i radość i wyniesienie naszego Dowódcy na piedestał, o czym świadczy chociażby awans na kolejny stopień generalski cztery dni po bitwie. Zasłużoną sławę za tę bitwę i kolejną na polach Grochowa zdobył sobie Pułk 2 Ułanów, co znalazło odbicie zwłaszcza w ikonografii. Wydarzenia pod Stoczkiem znalazły swoje miejsce w literaturze, poezji i ikonografii, przenoszonej na patriotyczne karty pocztowe.

Generał dywizji Józef Dwernicki (1779-1876). W 1809 roku wstąpił do wojska Księstwa Warszawskiego, gdzie od początku służby związał się z kawalerią. Odbył kampanie 1809, 1812, 1813 i 1814 roku awansując na kolejne stopnie oficerskie – poczynając od kapitana i szefa szwadronu, pełniąc coraz poważniejsze funkcje dowódcze. W wojsku Królestwa Polskiego był dowódcą 2 pułku ułanów, awansowany w dniu 24 maja 1829r. na stopień generała brygady z jednoczesnym przejściem do dywizji strzelców konnych. Po bitwie pod Stoczkiem awansowany w dniu 18 lutego  na generała dywizji. Po przegranej wojnie przebywał na emigracji.  Zmarł na Ukrainie. Polecam lekturę pracy Marka Tarczyńskiego pt. Generalicja Powstania Listopadowego” wyd. MON Warszawa 1980 r. gdzie znajdziemy informacje o Nim i innych polskich Generałach.

Generał Józef Dwernicki był bardzo popularną postacią w legendzie i przekazie patriotycznym i takim jest do dnia dzisiejszego. W 1870 roku we Lwowie ukazały się drukiem pamiętniki Generała.

W okresie międzywojennym 2 pułk ułanów Grochowskich nosił imię Gen. Dwernickiego. W Warszawie na Grochowie jest ulica Jego imienia, pomnik w Stoczku Łukowskim, głaz upamiętniający w Alei Chwały w Kawęczynie, nieopodal pomniczka poświęconego bitwie pod Grochowem. Duża ulica na Grochowie nosi miano „Boremlowska”, dla upamiętnienia bitwy stoczonej w tej miejscowości w kwietniu 1831 przez wydzielony korpus polski dowodzony przez gen. Dwernickiego z przeważającymi siłami rosyjskimi. Na tej właśnie ulicy mieści się budynek szkolny, bardzo nowoczesny na ówczesne czasy, w którym we wrześniu 1939 roku zamiast polskich dzieci ulokowano niemieckie wojsko. W 1944 roku znalazł tam siedzibę polski szpital wojskowy, a my – dzieci z Grochowa  – weszliśmy w szkolne mury w roku 1946.

Maciej Prószyński

luty 2021 r.

 Zestaw kart pocztowych poświęconych bitwie pod Stoczkiem

  1. Gen. Józef Dwernicki…Na rewersie: Printed in Poland 66/46 1-38. Nie wskazano wydawcy, ale z pewnością jest to Salon Malarzy Polskich w Krakowie. Firma założona przez Henryka Frista w 1885 r., istniała do 1949 w różnych formach prawnych i pod nazwą j.w.

  1. Józef Dwernicki Na rewersie: Malował wedle autentycznych rysunków S. Sęk I. Drukarnia J.Kozłowskiego w Warszawie (w okręgu) Nakł. S.W. Niemojowskiego Lwów 1910/ Naśladownictwo zabronione (także w jęz. franc. niem. i ang.). Stefan Wierusz Niemojowski od 1897 do 1910 r. we Lwowie wydawca pocztówek o tematyce patriotycznej i historycznej.

  1. Jenerał Józef Dwernicki (mal.) K.S. Wolski Naklad S.W. Niemojowski Lwów Światłodruk „EUREKA” Lwów. Na rewersie przeznaczonym wyłącznie na adres nadruk: Karta pocztowa także w jęz. ros. niem. i franc. (Kajetan Sariusz Wolski malarz batalista 1852-1922); por. przypis do poz. 2.

Karta z obiegu korespondencyjnego, pieczęć pocztowa z napisem w otoku: Zakopane i datą „20.9.01” (1901).  Ze względu na rygory pocztowe chroniące „długi adres” na rewersie korespondencję prowadzono na stronie awersu.

4. Józef Dwernicki plus notka biograficzna. Na rewersie POLONIA na czarnym tle nad Kraków w półkolu Nr 68. Wydawnictwo założone w 1927 roku przez K. Hefnera i J. Bergera działało do 1947 r.

5. Na rewersie: Piotr Michałowski (1800-1855)/ Dwernicki na czele 2 pułku ułanów…Muzeum Narodowe w Krakowie. Biuro Wydawnicze „RUCH” …68 (1968 r.) (nakład) 10.260 egz. cena 1,50 zł + 20 gr.

6. Zygmunt Rozwadowski pinx Na rewersie Edition „Stella” Bochnia Nr 1266 ANCZYC (w obrysie). Uwaga! To jest fragment obrazu zatytułowanego „Umizgi”. (Zygmunt Rozwadowski malarz batalista 1870-1950). Wydawnictwo założone w roku 1909 przez grono kupców i artystów działało do 1932 roku.

  1. 2 Pułk ułanów 1831 r. (mal.) K.S.Wolski Nakład: J.W.Niemojowski Lwów. Światłodruk „EUREKA” Lwów. Na rewersie tzw. „długi adres”. Uwaga: por. przypis do poz. 3. Korespondencja na obydwu kartach stanowi całość, a początek jest na tej pocztówce: „Kochana Stefciu! …” i data „Kraków 9.9.1901 r.”; por. przypis do poz. 2.

8. 2 Pułk ułanów w 1831 r. (mal.) K.S.Wolski. Nakład S.W.Niemojowskiego w Lwowie No. 4. Na rewersie „długi adres” – słowo: Pocztówka także w jęz. franc. niem. czeskim, rosyj. i węgierskim. Karta barwna sprzed 1905 roku; por. przypis do poz. 2.

  1. Grzmią pod Stoczkiem armaty…(czterowiersz). J. Ryszkiewicz. (mal) Na rewersie: Nakład A. Chlebowski i S-ka Warszawa ul. Wierzbowa 8. Słowo Pocztówka także w jęz. ros. i franc. (Józef Ryszkiewicz malarz batalista 1856 – 1925).

Wydawnictwo Antoniego Chlebowskiego działało w latach 1906-1912, w kolejnych latach do 1933 zmiana adresu w Warszawie i formy własności..

  1. W. Kossak pinx (1907 r.) Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie Ser.67 Nr 81 Made in Galicia (Austria). Karta z obiegu korespondencyjnego, datowana „21.II.1916”. (Wojciech Kossak 1856-1942). por. przypis do poz. 1.

11. Juliusz Kossak. Na zwiadach Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie 1920 FRIST w obrysie; Ser.77/6; Warszawa Salon Kulikowskiego. (Juliusz Kossak 1824-1899). por. przypis do poz. 1.

  1. Bitwa pod Stoczkiem 14 lutego 1831 r. … Na rewersie: Pocztówka. Wydawca nie jest wskazany, gdyż wskutek zwężenia karty tę informację usunięto.

Wydawcą była z pewnością oficyna S. Tomaszewskiego we Lwowie (w latach 1910 – 1914).

13. Armaty pod Stoczkiem zdobywała wiara…(czterowiersz (mal.) J. Ryszkiewicz Na rewersie: słowo Pocztówka także w jęz. ros. i franc. Nakład A.Chlebowski i Ska Warszawa ul. Wierzbowa 8. (Józef Ryszkiewicz 1856-1925). por. przypis do poz. 9.

  1. BITWA POD STOCZKIEM W R.1831 Na rewersie notka wskazująca na zasługi pułku krakusów. POLONIA na czarnym tle, KRAKÓW w półkolu. Nr 35. por. przypis do poz.  4.

15. Szarża jazdy rosyjskiej Na rewersie: Pocztówka Nakładem S. Tomaszewskiego Lwów (w latach 1910 – 1914).; por. przypis do poz. 12.

16. Muzeum Narodowe w Rapperswylu „Pod Stoczkiem” – obraz Rosena. 65333 Nakł. S.W.Niemojowskiego Lwów Nr. 11. Na rewersie przeznaczonym wyłącznie na adres: Pocztówka także w jęz. franc. niem. czeskim, węgierskim, ros.. (Jan Bogumił Rosen malarz batalista 1854-1936). por. przypis do poz. 2.

17. Gen. Józef Dwernicki pod Stoczkiem (1831) Nuty i słowa piosenki: Grzmią pod Stoczkiem armaty… (mal) K.S.W (Kajetan Sariusz Wolski 1856-1922). Na rewersie: Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie. W owalnym obrysie: AKROPOL nad Kraków. 15/97; por. przypis do poz. 1.

  1. Na rewersie: Stoczek Łukowski Pomnik ku czci poległych w bitwie pod Stoczkiem 14 lutego 1831 r. Biuro Wydawnicze RUCH”/ 1969 r. Nakład 1 tys. egzemplarzy. Cena 1,70 zł + 20 gr na SFOS. Karta z obiegu pocztowego, datowana: „12.VII.69”.

Karty pochodzą ze zbioru Autora.


Niezwykłe mundury hufca desperatów z 1831 r.

 Przedstawiam  fragment  swojej prelekcji w KMDMP z 18 XI 2013 r. pt. ,,Trupie główki – tradycyjny polski znak wojskowy”.

Dnia 4 kwietnia 1831 r. w powiecie oszmiańskim na Litwie kilkudziesięcioosobowy oddział powstańców tzw. Desperatów pod dowództwem Józefa Zienkowicza wystąpił w Oszmianie przeciw oddziałowi rosyjskiemu z pułku Wielkołuckiego. Rosjanie złożyli broń bez walki. W ręce powstańców dostały się składy korpusu gen. Matwieja Pahlena, zdobyto kilkaset karabinów, wiele ładunków, beczki kul i prochu, dużo lederwerków i wyposażenia wojskowego. Tak zaczęło się powstanie w tych okolicach. Wkrótce opanowano Smorgonie i zaczęto organizować lokalne siły powstańców. Oddział Desperatów wraz z innymi oddziałami  powiatu oszmiańskiego przemieszczał się nieustannie z powiatu do powiatu, stoczył niefortunne potyczki pod Wiszniewem i Rumem, zdobył kolejny  skład wojskowy w Święcianach, a na początku maja nastąpiło połączenie z korpusem Wojska Polskiego, który wkroczył na Litwę pod dowództwem gen. Antoniego Giełguda.

Po rozwiązaniu formacji Desperatów jej żołnierze zostali wcieleni do różnych pułków Wojska Polskiego operującego na Litwie. Dowódca Desperatów wstąpił jako porucznik do Jazdy Poznańskiej, dotarł do Warszawy gdzie otrzymał nominację na kapitana oraz krzyż Virtuti Militari. Po upadku powstania, zamiast niewoli wybrał emigrację. Zmarł we Francji w 1833 r. mając zaledwie 26 lat.

Pomysł utworzenia takiego oddziału, nadania mu nazwy Desperatów i wyróżniającego munduru pochodził od Zienkowicza, o czym on sam mówił w sposób następujący: „Dnia 8 kwietnia w oczekiwaniu, że wkrótce dostarczą ludzi zbrojnych sąsiadujący obywatele, trzeba było myśleć, podobnież jak dla oka ludu o przybraniu wojskowości barwy, a że powstanie w Oszmianie odbyło się prawdziwie desperackim sposobem, że napad na lejbkozaków podobnież był desperacki i że nadal wszystkie działania powstańców powinny być również desperackie, bo kto powstał, przebaczenia dla siebie od Rosyi ani żądać ani myśleć o niem nie powinien, to wszystko nastręczyło myśl utworzenia odpowiedniego munduru.”

Mundur Desperatów wywoływał grozę wśród Rosjan, a gen. Giełgud, był nim oczarowany. Opisał w raporcie do głównodowodzącego, gen. Jana Skrzyneckiego. Tym nie mniej nie życzył sobie utrzymania tak dziwnego uniformu. Mundur Desperatów stanowiła czarna wołoszka z białymi wypustkami, czerwona peleryna z czarnym kołnierzem i obwieszony był śmiertelnymi symbolami, jak czaszki i piszczele. Mundur taki miał według Zienkowicza wskazywać „że tylko przekonanie, pierwej umrzeć lub zwyciężyć, może zwycięzcami uczynić”. Szyte były z materiału zdobytego na wrogu w Oszmianie.

Najwcześniejszy szczegółowy wizerunek munduru Desperata przedstawia rycina Lousia Bardela z 1832 r. To ołówkowy portret Zienkowicza wykonany na emigracji (il.1).

il.1

Nieco późniejsza, nigdzie nie publikowana wizualizacja umundurowania Desperatów pochodzi z rysunku z 1837 r. absolwenta wileńskiej Akademii Sztuki Kazimierza Bachmatowicza (il.2).

il. 2

Widać na nim poza wołoszką, czarną okrągłą furażerkę typu rosyjskiego, z białymi wypustkami na obrzeżach z czaszką, piszczelami i kokardą biało-czerwoną. Spodnie czarne. Rapcie i pondenty z białej skóry. Mimo prób, nie udało mi się odszukać oryginalnego ołówkowego portretu Marii Karpińskiej przechowywanego  w BUW. Bronisław Gembarzewski oparł się o tę ikonografię odtwarzając kobiecą postać Desperatki w zdobycznym szynelu i kaskiem na głowie (il.3).

il. 3

Ciekawym elementem były naszyte na piersiach, wykonane z białego sukna szamerowania złożone z kilku par białych piszczeli. Ich ilość oznaczała rangę oficera. Jak wynika z ikonografii, ówczesnych wzmianek, wspomnień i zapisków, nakrycia głowy były różnorakie; od wspomnianych furażerek (il.4) , poprzez zdobyczne kaszkiety (il.5) i dragońskie kaski (il.6), na które doczepiano metalowe trupie główki.

         

Il. 4, 5, 6

Brak źródłowej ikonografii dotyczącej białych wysokich konfederatek z trupimi główkami, lecz o takich wspomina pamiętnikarz Ignacy Klukowski, mówi rękopis Aleksandra Rypińskiego z 1832 r. i prasa pruska, a za nią i powstańcza (,,Dziennik Powszechny Krajowy” 30 VI 1831). Na moją prośbę malunek takiej czapki wykonał p. Janusz Bronclik (il.7).

il. 7

Brak natomiast potwierdzenia w źródłach by Desperaci używali czerwonych konfederatek, w jakich przedstawieni są na obrazie nieznanego polskiego malarza z XIX w. (il.8).

il. 8

Zamieszczam tu także wykonaną wg moich wskazówek ilustrację p. J. Bronclika, przedstawiającą Desperata (il.9) i litewskich powstańców, m.in. konnego Desperata autorstwa Krzysztofa Komanieckiego (il.10), a także wykonane przeze mnie figurki Desperatów (il.11). Myślę, że to już całość ikonografii dot. wyglądu Desperatów.

   

il. 9, 10

il.11

Jacek Jaworski, luty 2021


Nowinki techniczne polskiej armii w latach 1815-1831 i kuriozalne projekty militarne okresu Powstania Listopadowego

Armia polska okresu powstania listopadowego była bardzo nowoczesna i dobrze zorganizowana. Wykorzystywała szereg najnowocześniejszych wynalazków, patentów i urządzeń technologicznych tamtych czasów. Była nowocześnie wyposażona, miała doskonale zorganizowaną logistykę, magazyny, zaopatrzenie, dobrze funkcjonujące służby pomocnicze (pociągi, korpus inżynieryjny, służba zdrowia, pierwsza w Europie służba noszowa, kuchnie polowe). Wysoko postawiona była kartografia wojskowa. Metodą triangulacyjną stworzono mapy całego Królestwa Polskiego. Armia dysponowała jeszcze mało upowszechnioną wówczas bronią rakietniczą Williama Congreve, które sprawdziły się pod Grochowem i na Mokotowie podczas obrony Warszawy (Ilustr. nr 1 i 2).

Ilustracja. 1 i 2

 

Rakietnicy rzucali zarówno pociski  zapalające jak i kartaczowe. Armia dysponowała metalowymi pontonami, kanonierkami z obrotową armatą umieszczaną na trzpieniu na dziobie łodzi, korzystała z nowoczesnego systemu telegrafu optycznego Claude Chappe, który utrzymywał łączność między stolicą a fortecą w Modlinie, a stacja  nadawcza ustawiona była na  budynku Teatru Wielkiego, którego  wznoszenie właśnie kończono wówczas (Ilustr.nr 3, 4, 5).

   

Ilustracja. 3 i 4

Ilustracja. 5

Ulepszano składy prochu, wprowadzano zapalniki chemiczne bomb, nowatorski rodzaj min chroniących podejścia do stolicy, granatniki, utworzono  nowe wiercarnie parowe do luf armatnich w parku Łazienkowskim. Po wybuchu powstania były szwoleżer Wincenty Samgłowski zaprojektował maszynę latającą z ruchomymi skrzydłami (mięśniolot), która miała służyć do walki z Rosjanami. Była zasilana siłą mięśni rąk pilota, a następnie została ulepszona poprzez połączenie z balonami (Ilustr. 6).

Ilustracja. 6

Również francuski racjonalizator Andre Garnerin, który przyjechał do Warszawy, zaoferował polskiemu dowództwu balon ze spadochronem dla pilota, a nawet zorganizował pokaz jego działania. Zażądał jednak ogromnej ceny za realizację swojego pomysłu toteż nowa broń nie została wdrożona (Il. 7).

Ilustracja. 7

Niezależnie od Garnerina mieszkający w Warszawie Litwin Jan Kobecki podjął starania o użycie balonu bojowego. Zaapelował do powstańczego rządu, argumentując, że balony mogą wyrządzić wielką przysługę armii narodowej. Jego pomysł nie został zrealizowany, choć próby były przeprowadzone. Po upadku powstania polska myśl lotnicza nadal kwitła. W 1833 r. wynalazca Kajetan  Łączyński pracował nad budową wrzecionowatego aerostatu (sterowca), utrzymywanego w powietrzu za pomocą gazu, zaopatrzonego w gondolę, śmigła, żagiel, dwa stery rufowe (Ilustr. 8).

Ilustracja. 8

Przed wybuchem powstania 1831 r. polski patriota Kazimierz Czarnowski opracował dla powstańców projekt łodzi podwodnej w kształcie metalowego cygara z napędem wiosłowym, z wieżyczką, sterami głębinowymi, chrapami do czerpania powietrza i uzbrojony w miny tzw. wytykowe (Ilustr 9, 10).

Ilustracja. 9 i 10

Warto wspomnieć, że niektóre ówczesne projekty w dziedzinie uzbrojenia  były dziwaczne, jak zbudowanie w Zamościu przez  wojskowego inżyniera, mjr Józefa Krauze, średniowiecznego trebusza ciskającego kamienne pociski,  na Litwie w powiatach wiłkomirskim, wilejskim i rosieńskim, skonstruowano kilku drewnianych armat spiętych żelaznymi obręczami. Wytrzymywały od jednego do nawet 18 strzałów, po czym obręcze zdejmowano i zakładano  na kolejny wydrążony pień. (Przez analogię pokazana jest wietnamska armata drewniana z XIX w. – Il. 11).

Ilustracja. 11

W oddziale partyzanckim mjr Józefa Zaliwskiego była nawet jedna skórzana armatka użyta podczas walk pod Wilnem. (Nie zachowała się, lecz przez analogię pokazane są tu tybetańskie skórzane armatki – Ilustr. 12). Powstał też  pomysł  wprowadzenia  do wojska łuków, kos bojowych wyrzucających rakiety oraz podejmowano próby utworzenia oddziałów konnych kosynierów.

Ilustracja. 12

Jacek Jaworski, luty 2021

 


Powstanie Listopadowe. Bohaterki Polskie

Kobiety w przekazie ikonograficznym występują w dwóch postaciach, jako znane z imienia i nazwiska niezłomne patriotki poświęcające życie na ołtarzu Ojczyzny i jako bezimienne towarzyszki żołnierzy, podające wodę żołnierzowi na widecie bądź informujące o wrogu i jego położeniu. Ta druga formuła dotyczy także okresu przed 1830 i prezentacji licznych obrazków rodzajowych typu „ułan i dziewczyna” (może być piechur, artylerzysta, strzelec konny). Oczywiście do historii przeszły, jako bohaterki narodowe konkretne kobiety, które dosiadły koni i ruszyły w pole razem z powstańcami, bądź niosły pomoc medyczną rannym lub materialną wygnańcom. W armii czynnej wówczas kobiety nie służyły, wojsko i wojna to była męska sprawa, dlatego kobiety walczące z bronią ręku były dobrą ilustracją narodowego patriotyzmu. Oczywiście wzorcowym przykładem ofiarności była ta, która młode życie poświęciła dla sprawy – Emilia Plater. Kobieta powstania na Litwie, nosząca honorowy stopień kapitana, „awansowana” przez Poetę na pułkownika i zarazem unieśmiertelniona w patriotycznym przekazie. Były oczywiście także inne, które przeżyły krwawe wydarzenia i o których stopniowo ślad – tak żywy w okresie niewoli i pierwszych lat niepodległości –  ulega zatarciu.

Prezentowane karty pocztowe ukazują patriotki, wymienione z imienia, nazwiska i czynów oraz  bezimienne siostry miłosierdzia w habitach, pomagające rannym.  Pozostały również panny z obrazków malowanych na zamówienie nawet przez wielkich mistrzów jak np. Juliusz Kossak (1824-1899), Wojciech Kossak (1856-1942), Feliks Franic (1881-1937), Kajetan Sariusz Wolski (1852-1922) i artystów mniej znanych – było zapotrzebowanie społeczne i zamówienie należało zrealizować, zwłaszcza, że jak wiadomo artyści nigdy przysłowiowego grosza nie mieli zbyt wiele – oczywiście wyjątkiem w tym gronie jest Wojciech Kossak.

Przedstawmy więc wizerunki kilka patriotek znanych z imienia i nazwiska.

Emilia Plater (1806-1831) Litwinka. Aktywna uczestniczka powstania na terenie Litwy, organizatorka oddziału powstańczego. W męskim stroju walczyła w szyku bojowym. Zmarła z trudów wojennych. Gen Dezydery Chłapowski nadał Jej honorowy stopień kapitana, a Adam Mickiewicz unieśmiertelnił Ją w poemacie jako „pułkownika”. Patronka szkół, drużyn harcerskich i ulic w wielu polskich miastach, w tym w centrum Warszawy. Tablica upamiętniająca bohaterkę znajduje się w „Alei Chwały” w warszawskim Kawęczynie, przy ul. Traczy. Jej wizerunek był na polskich banknotach. Na Litwie we wsi Koperowo, gdzie jest pochowana znajduje się Jej pomnik.

 

Antonina Tomaszewska (1814-1883) Żmudzinka. Wstąpiła ochotniczo do oddziału powstańczego na Żmudzi. Uczestniczyła bezpośrednio w walkach zbrojnych między innymi w potyczce pod Szawlami, wyróżniając się odwagą i aktywnością. Awansowana na stopień podporucznika. Po zakończeniu walk przebywała na emigracji w Belgii i Francji. Wg informacji w Wikipedii używała także nazwiska „Pruszyńska”, po poległej koleżance. Zmarła w Płocku.

 

Maria Raszanowicz (ur. 1809 – ?) Pochodziła ze szlacheckiej rodziny zamieszkałej na Litwie. Powiązana z E. Plater, była Jej adiutantką od maja 1831 r., w miejsce Maryli Prószyńskiej zaginionej (poległej?) po bitwie pod Prystowianami. Po upadku powstania była aresztowana i wywieziona do Petersburga, gdzie uzyskała ułaskawienie dzięki wsparciu Cesarzowej. Dalsze losy nie są znane.

 

Emilia Sczaniecka/ Szczaniecka (1804-1896) Wielkopolanka. Patriotka, działaczka społeczna i polityczna. W 1830 i 1831 roku niosła pomoc rannym żołnierzom, a w latach kolejnych wspomagała materialnie uchodźców ściganych za udział w Powstaniu. Patronka szkół, drużyn harcerskich i ulic  wielu miastach. Uwaga w przekazach podawane są dwie wersje nazwiska, ale podpis widnieje wyraźny: Sczaniecka (por. poz.12  prezentowanych kart.)

 

Maciej Prószyński

luty 2021 r.

Zestawienie kart pocztowych ilustrujących temat „Kobiety Powstania Listopadowego

1. Na rewersie: Emilia Plater 1806-1831 podług litografii w dziele -J. Straszewicza (-) Polacchi della revol. De 29/XI 1830; Nakładem Towarzystwa Miłośników Historyi; Zakł. graf. A. Hurkiewicz i Ska, Warszawa. Towarzystwo działało w okresie 1918-1939 w Warszawie.

2. Emilia Plater. Na rewersie: Nakład Domu Wydawniczego A.Chlebowski p.f. „Świt” w Warszawie… 504. (Obraz wielokrotnie powtarzany w kolejnych publikacjach Salonu Malarzy Polskich w Krakowie po roku 1918). Dom Wydawniczy „Świt” założony przez Antoniego Chlebowskiego działał w Warszawie – pod różnymi adresami – w okresie 1906-1933 r.

3. Bohaterki Polskie Emilia Plater dowódca strzelców Wiłkomirskich 1831. (mal. K.S.Wolski); Wydawn. sal. mal. polsk. Kraków 1902. Na rewersie tzw. „długi adres”. Nazwa „Karta Korespondencyjna” także w jęz. francuskim, niemieckim, węgierskim, czeskim i rosyjskim.

Union postale universelle. (Obraz powtarzany w kolejnych publikacjach Salonu Malarzy Polskich w Krakowie po roku 1918).

Oficyna wydawnicza założona przez Henryka Frista (zm. w 1920 r.) w Krakowie w roku 1885 zainteresowała się pocztówkami w 1890 roku. Firma działała do roku 1949 publikując pod szyldem Salon Malarzy Polskich (napis wykonywano w różnych formach). Największa polska firma edytorska publikująca pocztówki o różnorodnej tematyce, nakłady pocztówek sięgały 500 egzemplarzy.

Uwaga: przypis odnosi się także do poz. 8, 9, 11,17, 19.

  1. Bohaterstwo. Na rewersie: J. Chudzikowska (1913-1995) pinx, Polska w alegoryi Serya I Wydawnictwo Związku Okr. T.S.L. we Lwowie. Anczyc (w obrysie). Karta obiegowa, niestety bez daty, a znaczek z pieczęcią został odklejony. Towarzystwo Szkoły Ludowej – Związek Okręgowy we Lwowie prowadziło działalność w okresie od 1906-1930, przeznaczając dochód na cele społeczne.

5. Emilja Plater w powstaniu 1831 r. Na rewersie notka biograficzna. POLONIA (na czarnym tle) nad Kraków (w półkolu) Nr. 190. Oficyna wydawnicza publikowała w latach 1927-1947

6. Emilja Plater  Au. Karta składana – cztery strony – kopertowa. Na czwartej stronie: projekt graficzny – Antoni Uniechowski (1908-1976), Biuro Wydawnicze „RUCH” Warszawa 1964, nakład 30 tys. egz. Cena z kopertą 2 zł plus 20 gr na Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy, Karta obiegowa z 1964 roku. Pod nazwą Biuro Wydawnicze ”Ruch” Warszawa firma działała w latach 1959-1965

7. Karta pocztowa/ VII Zjazd wychowanków i absolwentów liceów J.I. Kraszewskiego i E. Plater/ Biała Podlaska 11-13.09.1998/ 80 lat Liceum im. Emilii Plater. Wydawca RUP Biała Podlaska nakład 1250 egz. Pieczęć okolicznościowa. (R.U.P. to Rejonowy Urząd Pocztowy).

8. Bohaterki Polskie Maria Raszanowicz Porucznik strzelców kon. Podlaskich w 1831 r. (mal.) K.S. Wolski. Wydawn. sal. mal. polsk. Kraków 1902 Na rewersie („długi adres”) napis Karta Korespondencyjna także w pięciu językach – por. poz. 3. Ten obraz był publikowany po 1918 r. przez Salon Malarzy Polskich w Krakowie.

9. Bohaterki Polskie Antonina Tomaszewska Porucznik Legii Ukraińskiej 1831 r. (mal). K.S.Wolski). Wydawn. sal. mal. polsk. Kraków 1904. Napis na rewersie – por. poz. 3. Ten obraz był publikowany w kolejnych edycjach po 1918 roku przez Wyd. Salonu Malarzy Polskich.

Uwaga. W podpisie na pocztówce jest wyraźny błąd, gdyż połączono   Bohaterkę z Legią Ukraińską, podczas gdy walczyła na Żmudzi i Litwie.

10. A. Tomaszewska Wydaw. – znak graficzny B. K. C. (?) wpisane w trójkąt.

 

11. Bohaterki Polskie Emilia Szczaniecka Wielka patryotka ratująca rannych na polu bitwy w 1831 (mal.) K.S. Wolski. 3518 Wydawn. sal. mal. pol. Kraków 1902. Napis na rewersie por. poz. 3. Ten obraz był publikowany w edycjach po 1918 roku.

 

12. Emilia Sczaniecka Portraits Polonais Une patriote pollonaise (1830). Na rewersie: Antoine Ed. 12 R. de Universelle. Union Postale Universelle/ Karta Pocztowa także w jęz. francuskim i angielskim.

13.W.Kossak Po bitwie plus niem. i franc. Na rewersie: Nakładem J.Czerneckiego Kraków ANCZYC (w obrysie) 929. Oficyna wydawnicza publikująca w latach 1916-1939, posługiwała się także skrótem J.C.

14. W. Kossak Dziś na Moskwę – wczoraj Wagram…Na rewersie Wydawnictwo „WISŁA’ w Krakowie. Ta spółka wydawnicza pracowała w latach 1908-1920.

Karta obiegowa z 1918 roku, tuszowa pieczęć okrągła z napisem w otoku: „K.u.K Etappenpostamt 185” datowana 14.III.18 oraz pieczęć tuszowa podłużna „K.u.K. Ersatzbataillon/ des Infanterieregiementen Nr 41”.

15. W. Kossak Zaloty artylerzysty Na rewersie Wyd. „Galerja Polska” Kraków 215. Oficyna wydawnicza założona w 1920 r. przez K.Hefnera i J.Bergera, przekształcona kolejno w firmę o nazwie POLONIA

16. „Za Niemen tam precz/ Już gotów koń, zbroja/ Dziewczyno ty moja/ Uściśnij, daj miecz. (mal.) St.B. (?) Na rewersie Wyd. Fr. Karpowicz Warszawa. Napis „Pocztówka” także w jęz. litewskim i rosyjskim. Oficyna wydawnicza założona w 1902 roku przez Franciszka Karpowicza. Bogaty dorobek wydawniczy skierowany do odbiorców z terenu zaboru rosyjskiego, Litwy i Rosji. Publikowała do roku 1939, siedziba w Warszawie, przy ul. Marszałkowskiej.

  1. W. Kossak Żegnaj mi. Na rewersie Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie Ser. 27/10. Karta obiegowa datowana „miejsce postoju 21.I.21 r.” . Duża okrągła pieczęć z czerwonego tuszu z napisem w otoku: „13-y Pułk Artylerji Ciężkiej I-y Dywizjon” wewnątrz „Pieczęć Pocztowa”. Podoficerowie wymienionego oddziału piszą do Kolegi.

  1. W. Kossak Szyldwach w Łazienkach plus jęz. franc. Na rewersie Edition „WISŁA” Cracovia (przypis, jak do poz.14). Karta obiegowa z 1909 roku, znaczek poczty niemieckiej wartości 5 fenigów.

19. K.S. Wolski „Tam na błoniu…”. Na rewersie: Wydawn. sal. mal. pol. Kraków 1904. Karta korespondencyjna z 2.VIII.1907 roku, „długi adres”. Znaczek poczty rosyjskiej wartości 3 kopiejek, rosyjskie pieczęci pocztowe.

  1. Jul. Kossak „Tam na błoniu…”. Na rewersie Wydawnictwo ‘WISŁA’ w Krakowie, (powtórzone w jęz. franc.) Ripper Nr 100.

Uwaga. Przypis jak w poz.14. Ripper to zakład drukarski i wydawca – spółka rodzinna w Krakowie w latach 1906-1911  Karta obiegowa z 22.7.1912 wysłana z Poznania (pieczęć pocztowa: Posen…). Znaczek poczty niemieckiej wartości 5 fenigów.


W minioną 190. Rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego pozwolę sobie przypomnieć swój referat z 21 XI 2005 r. pt. ,,Formacje kozackie w Wojsku Polskim okresu Powstania Listopadowego”, przedstawiając jego skrót i unikatową ikonografię stworzoną specjalnie do będącej w opracowaniu redakcyjnym mojej pracy pt. ,,Księga Żołnierzy Nieznanych”. Ukaże się ona może jeszcze w tym roku w nowojorskim wydawnictwie Winged Hussar Publishing.

                                                                                                Plansza 1

Polscy kozacy Powstania Listopadowego 1831 R.

Oddziały kozackie walczące u boku powstańców pochodziły z Podola i Wołynia. W maju 1831 r. na Podolu gen. Benedykt Kołyszko zorganizował kilkutysięczny korpus powstańczy w skład którego weszły trzy sotnie kozaków: granowskich z dóbr ks. Adama Czartoryskiego, olchopolskich braci hr. Izydora i Aleksandra Sobańskich i sawrańskich hr. Wacława Rzewuskiego, nazywanego emirem Tadż al- Fahr z racji jego uwielbienia dla kultury Bliskiego Wschodu. Kozacy ci pod ogólnym dowództwem Rzewuskiego uczestniczyli w walnej, przegranej przez powstańców bitwie pod Daszowem. Ich niezwykle i piękne mundury odtworzył niegdyś Stanisław Gepner. Na planszy nr 1 jest dodatkowo postać hr. Rzewuskiego, którego mundur opisany jest wierszu  pt. „Wacław Rzewuski” Michała Budzyńskiego napisanym w 1841 r. To niewątpliwie jedyna rekonstrukcja  umundurowania dowódcy kozaków podolskich. Dworscy kozacy granowscy umundurowani byli podobnie jak kozacy rosyjscy (plansza nr 2)

                                                                                                   Plansza 2

Warto dodać, że wódz naczelny gen. Jan Skrzynecki miał niezwykłego adiutanta w osobie kozaka kaukaskiego, który zbiegł  z armii rosyjskiej i poległ później w bitwie pod Ostrołęką.  Służbę odbywał w swoim kaukaskim stroju, z kaukaskim rynsztunkiem i bronią (postać konna na planszy nr 2)

Hr. Ludwik Stecki porzucił swoje luksusowe dobra w wołyńskim Międzyrzeczu i z grupą miejscowych kozaków, służby dworskiej, leśników przedarł się do Królestwa Polskiego tworząc w czerwcu malowniczy oddział ,,Wolnych Kozaków”. Formowanie pułku nie zostało ukończone, a jednostka nie wzięła udziału w walkach. Ich umundurowanie pokazuje plansza nr 3.

                                                                                                      Plansza 3

W maju 1831 r. emerytowany mjr Wojska Polskiego gospodarzący na Wołyniu, mjr Karol Różycki zorganizował z miejscowych dworskich kozaków powiatów żytomierskiego i machnowieckiego, służby leśnej, drobnej szlachty i oficjalistów, pułk Jazdy Wołyńskiej, prawdopodobnie najlepszy oddział powstańczej kawalerii, budzącej w Rosjanach paniczny strach i powodujący ich ucieczkę z pola walki na sam widok białych czapeczek i lanc z grotami od rolniczych bron. Wołyniaków. W ciągłych walkach oddział przedarł się do Królestwa Polskiego i stanął pod Zamościem. Od maja do września stoczył 16 potyczek i bitew. Walczył w składzie korpusów gen. Józefa Dwernickiego i Samuela Różyckiego. Mało kto wie, że  gen. J. Skrzynecki nadał Jeździe Wołyńskiej  nazwę 1. Pułku Kozackiego. Pierwotne mundury oddziału to typowe stroje kozackie. W Tomaszowie Lubelskim k/ Zamościa żydowscy krawcy uszyli Wołyniakom  nowe, granatowe mundury jak na planszy nr 4, składające się z granatowej wołoszki i białej konfederatki, do których od parady noszono czerwone rajtuzy. Mali ochotnicy z gimnazjum w Międzyrzeczu zachowali do pewnego czasu swe szkolne mundurki podobne do  uniformów francuskiej piechoty. Stąd ich widok wywołał u Rosjan przekonanie, że to armia francuska przybyła na pomoc polskim powstańcom.

                                                                                                       Plansza 4


Wojna polsko-rosyjska 1831 roku

Historycy polscy i rosyjscy badający dzieje narodów w XIX i na początku XX wieku wyraźnie oddzielali wydarzenia Nocy Listopadowej, określane jako „Powstanie’ od dziejów militarnych z 1831 roku, czyli po detronizacji Mikołaja Romanowa przez Sejm w styczniu tegoż roku. Wówczas toczyła się „wojna polsko-rosyjska”, gdyż ustała unia personalna – car przestał być królem w Królestwie Polskim – i stanęły w opozycji dwa samodzielne byty państwowe.  Zastrzegam, że takie stwierdzenie jest efektem dalekich uproszczeń, ale to nie miejsce na pogłębione naukowe dociekania. 

Wojnę mogą toczyć siły zbrojne, czyli armia zorganizowana, wyszkolona i uzbrojona i taka armia była w Królestwie Polskim w 1831 roku. Podkreślam tę sytuację, bowiem w rozmowach z młodymi ludźmi często spotykam się z rozumowaniem przyrównującym wydarzenia z 1831 roku do Powstania Warszawskiego w 1944 roku  – „przecież było powstanie”. Nie rozwijam tego wątku, bo  przecież materiał przygotowuję dla członków Stowarzyszenia, a więc dla miłośników i znawców historii militarnej naszego Państwa, ale zwracam na nań uwagę, bowiem upływający czas, propaganda patriotyczno- historyczna i nauka szkolna mają swoje konsekwencje.

Cofnijmy się zatem do wydarzeń w roku 1814, kiedy zachodziła szczęśliwa gwiazda Napoleona I, wojska sprzymierzonych defilowały w Paryżu, a w paryskiej gastronomii rodziła się nowa forma, a mianowicie „bistro”. Wśród formacji wojskowych stojących do ostatniej chwili przy Cesarzu Napoleonie były oddziały Księstwa Warszawskiego. Napoleon w akcie abdykacyjnym z dnia 11 kwietnia 1814 roku (art. XIX) zastrzegł żołnierzom polskim prawo powrotu do Ojczyzny. Powtarzając za B. Gembarzewskim treść tego artykułu czytamy: „Wojska polskie wszelkiej broni, zostające na żołdzie Francji, będą mieć wolność powrotu do domów, zachowując broń i bagaże, a to w dowód ich zaszczytnej służby. Oficerowie, podoficerowie i żołnierze zachowują udzielone im dekoracje i pensje do nich przywiązane”.

Delegację Wojska Polskiego przyjął car Aleksander, który podtrzymał napoleońskie przekazy, obiecał zachowanie armii i polskiej kokardy narodowej, a wojsko oddał pod komendę swojego brata Konstantego. Faktycznym dowódcą na czas powrotu był gen. J.H. Dąbrowski.

7 lipca 1814 roku wojsko przekroczyło Ren kierując się do Ojczyzny. W rok później 21 maja 1815 roku car Aleksander ogłosił w Warszawie wskrzeszenie Królestwa Polskiego z własną Konstytucją, Sejmem, administracją, armią, sądownictwem, szkolnictwem etc. Niezależnie od intencji, jakimi kierował się wówczas  Aleksander i szczegółowych rozstrzygnięć, faktem jest że na mapie Europy pojawiło się po latach Królestwo Polskie. Faktem też jest, że inne kraje koalicji tzn. Prusy i Austria, a także Francja Talleyranda i dwór petersburski były temu przeciwne, a szczęśliwy finał dokonał się przy zdecydowanym uporze cara Aleksandra.

Powołano Polski Komitet Wojskowy kierowany przez gen. J.H. Dąbrowskiego, który przygotował koncepcję nowej armii, mając w dziedzinie personalnej trudne zadanie połączenia weteranów wojen napoleońskich z nowymi kadrami, a w dziedzinie organizacyjnej „miękką” adaptację wzorców wdrożonych w armii rosyjskiej. Nie trzeba szczególnej przenikliwości, aby mieć pewność, że rosyjscy „partnerzy” chcieli pozbyć się z szeregów swoich niedawnych przeciwników, co było trudne, gdyż na początku formowania nowej armii kadra oficerska i podoficerska mogła pochodzić wyłącznie ze szkoły napoleońskiej.  W rezultacie trudnych i kłopotliwych zabiegów powstała siła zbrojna Królestwa Polskiego. Istnieje wiele źródłowych opracowań – W. Tokarz, B. Gembarzewski, A.K. Puzyrewski, A. Sokołowski – gdzie można znaleźć wiedzę na ten temat, a rozważania wychodzą poza ramy niniejszego tekstu. 
Ograniczę się zatem do przedstawienia struktury organizacyjnej Armii Królestwa Polskiego na stopie pokojowej. W przypadku stanu wojny miano powołać rezerwistów do trzecich i czwartych batalionów pieszych oraz piątych i szóstych szwadronów jazdy. 

Wojsko Polskie składało się z oddziałów Gwardii oraz jednostek liniowych piechoty, kawalerii (jazdy) i artylerii. I tak:

– Dywizja Gwardii w składzie grenadierzy piesi, strzelcy konni, bateria artylerii konnej. Gwardię tworzyły także pułki rdzennie rosyjskie stacjonujące w Warszawie i okolicach.

– 1 Dywizja piechoty w składzie trzech brygad, każda liczyła dwa pułki. Pułk składały dwa bataliony, każdy liczący cztery kompanie. Pułk liczył około dwóch tysięcy żołnierzy. 1 Brygada to 1 i 5 pułki piechoty liniowej; 2 Brygada to 2 i 6 pulki piechoty liniowej, 3 Brygada to 1 i 3 pułki strzelców pieszych.

– 2 Dywizja piechoty także liczyła trzy brygady dwupułkowe. 1 Brygada to 3 i 7 pułki piechoty liniowej, 2 Brygada to 2 i 8 pułki piechoty liniowej. 3 Brygada to 2 i 4 pułki strzelców pieszych.

Pułk piechoty na stopie pokojowej składał się z dwóch batalionów, a w przypadku wojny planowano powołanie rezerwistów do trzeciego i czwartego batalionu..

– Dywizja strzelców konnych w składzie dwóch brygad – 1. to 1. i 3. pułki strzelców konnych. 2. Brygada to 2. i 4. pułki strzelców konnych. Pułk jazdy liczył około tysiąca żołnierzy i oficerów.

– Dywizja ułanów w składzie dwóch brygad – 1. to 1. i 3. pułki ułanów, 2 Brygada to 2. i 4. pułki ułanów.

Pułk jazdy na stopie pokojowej składał się z czterech szwadronów, a w przypadku wojny planowano powołanie rezerwistów do piątego i szóstego szwadronu.

– Korpus artylerii składał się z artylerii pieszej, konnej, garnizonowej i od 1823 r. rakietników pieszych i konnych.

Artylerię pieszą tworzyły dwie  brygady, każda z trzech baterii: 1 pozycyjnej, 2 i 3 lekkiej  -w baterii było 12 dział różnego kalibru.

Artylerię konną tworzyła brygada artylerii lekkokonnej złożona z dwóch baterii, każda miała osiem dział.  
Artyleria garnizonowa (forteczna) znajdowała się w twierdzach Modlin i Zamość.

Batalion saperów,  kompania rzemieślnicza.

W zestawieniu pominąłem szkoły, Korpus Inżynierów i inne formacje pomocnicze. 

Służba wojskowa trwała 10 lat, a żołnierze wysłużeni tworzyli rezerwę. Zachowano tradycyjne polskie barwy rodzajów broni i pułków oraz polskie znaki narodowe.

W dniu  20 czerwca 1815 roku Wojsko Polskie zgromadzone w Warszawie, na polach pod Wolą złożyło przysięgę. Rozpoczęła się nowa era w dziejach polskiej wojskowości, którą zmieniła decyzja Sejmu o detronizacji Mikołaja I.

W okresie do 1830 roku Wojsko Polskie przeszło gruntowne szkolenie prowadzone w szerszym zakresie, aniżeli w armii rosyjskiej. Jest to niewątpliwa zasługa W. Księcia Konstantego, co przyznają nawet niechętni mu pamiętnikarze, chociaż oczywiście zdania są podzielone. Żołnierzy uczono taktyki i musztry zarówno na Placu Saskim, jak i manewrów w walce i formowania szyków bojowych.  Instruktorzy sprowadzeni z Austrii uczyli szermierki na bagnety, wiele czasu spędzano na strzelnicy, a także w „wiślanej pływalni”. A.K. Puzyrewski podaje, że „oddziały pod bronią i w mundurach przepływały Wisłę z oficerami na czele” i to dwukrotnie. Takie przygotowanie tłumaczy sukcesy odnoszone w początkowej fazie wojny z przeważającym przeciwnikiem.

W grudniu 1830  roku po powołaniu rezerwistów i w rezultacie utworzenia wielu oddziałów ochotniczych armia czynna składała się z czterech dywizji pieszych i czterech dywizji jazdy, a jej liczebność sięgała nawet stu tysięcy ludzi. Jednak Puzyrewski szacuje, że w pole można było wyprowadzić do 60 tys. żołnierzy wyszkolonych i uzbrojonych, chociaż brakowało broni strzeleckiej dla piechoty i koni dla jazdy. Broń strzelecka pochodziła z wytwórni rosyjskich, ale w Arsenale a zapewne i w uzbrojeniu były karabiny francuskie i pruskie – przypominam, że w 1814 roku wojsko powróciło z bronią.

Szczegółowe materiały informacyjne znajdziemy w opracowaniach B. Gembarzewskiego, W. Tokarza i A.K. Puzyrewskiego. Nie ma lepszych !

Wojsko Polskie  w latach 1815-1831 w ikonografii.

Przedstawiając wizerunek armii Królestwa Polskiego na kartach pocztowych  konieczne są następujące uwagi. Ikonografia tworzona w XIX wieku na terenie Galicji i Wielkopolski oddaje rzeczywiste wrażenia świadków wydarzeń i pokazuje mundury, w jakich żołnierze występowali. Na uwagę zasługuje dzieło oficera i artysty Romana Rupniewskiego (1802-1893) przedstawiające na wielu planszach mundury armii Królestwa, Jest to oczywiście przekaz uczestnika wydarzeń, czyli z pierwszej ręki. Obecnie zbiór akwarel R. Rupniewskiego znajduje się w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Z biegiem lat osobiste doznania artystów uczestniczących i innych świadków epoki zostały zastąpione przepisami mundurowymi, przekazem rodzinnym i informacjami obiegowymi, które jak to wiadomo powszechnie z czasem ulegają deformacji, a szczegóły giną.   

Druga uwaga dotyczy celu tworzenia ikonografii. Oczywiście najszczytniejszym był wątek patriotyczny, czyli chęć przekazania potomnym „jak było”, bo przecież nawet na początku XX wieku nikt nie mógł przewidzieć wydarzeń, jakie nastąpiły po 1914 roku. Stąd dążność ówczesnych do zachowania wierności szczegółom i chwała im za to. W tym przypadku mamy do czynienia z seriami kart pokazujących różnorodne formacje armii Królestwa.  Drugi nurt artystyczny, to wizerunki „przodków w mundurach” wykonywane na zamówienie potomnych i w tym przypadku nie zawsze artysta szukał wiedzy na temat munduru formacji w której służył przysłowiowy dziadek zamawiającego. Oczywiście ta cierpka uwaga nie dotyczy wszystkich twórców, a na szczególne wyróżnienie zasługuje Wojciech Kossak, którego scenki rodzajowe oddają  rzeczywistość i mogą służyć badaczom epoki.

Na karty pocztowe przenoszono dzieła już istniejące lub wykonywane na zamówienie specjalnie na okoliczność publikacji w takiej właśnie formie. Wyżej wspomniałem o Galicji i Wielkopolsce, bowiem tam wspominano, także w oficjalnych publikacjach, czasy Królestwa Polskiego zwanego Kongresowym, co oczywiście było ograniczone w zaborze rosyjskim. Chociaż, trzeba przyznać, że epokowa praca Bronisława Gembarzewskiego pt. „Wojsko Polskie 1815-1830” ukazała się w 1903 roku „za zezwoleniem cenzury, Warszawa 6 listopada 1901 r.” (ros.), ale druk wykonano w Krakowie,

Po roku 1918 była pełna swoboda twórcza, co znalazło również swoje odbicie na kartach pocztowych.

Wreszcie w latach siedemdziesiątych XX wieku może mniej niż obecnie mówiono o patriotyzmie i duchu narodowym, ale w ramach popularyzowania dziejów ukazało się kilka zestawów kart pocztowych dot. wojska Królestwa i Powstania Listopadowego ze stosownymi opisami.

A obecnie … możemy kolekcjonować karty pocztowe wydane przed laty. 

Uwaga. Powyższe zapiski są odbiciem spostrzeżeń autora, ukształtowanych na podstawie kolekcjonerskich doświadczeń.

Maciej Prószyński. 2021

Mundury Wojska Królestwa Polskiego – armia regularna w latach 1815-1831 i formacje ochotnicze z 1831 roku na kartach pocztowych

1. Pułki 1szy, 3ci, 2gi, 4y Ułanów. S.K.1178

2. Oficer Inżynierów, Artylerya lekkokonna Artylerya piesza, Artylerya konna Gwardii S.K.1175

3. Bez podpisu – (orkiestranci piechoty i żandarm) S.K.1173

Ad. poz.1,2,3 – karty – niestety czarno-białe – pochodzą z serii, której rozmiarów nie znam. Wydane przed 1905 rokiem – rewers to tzw. „długi adres”, bez miejsca na korespondencję. Słowo „Pocztówka” także w jęz. francuskim, niemieckim, czeskim rosyjskim i węgierskim. Nakład S.W. Niemojowski , Lwów. (Oficyna Stefana Wierusza Niemojowskiego we Lwowie w latach 1897(?)-1910. W katach kolejnych firma istniała w zmienianych formach własnościowych. Wydawca kart pocztowych tworzonych na zamówienia przez znanych artystów. Bogato reprezentowany nurt patriotyczny.

4. Wojsko polskie z r. 1831

5. Wojsko polskie z r. 1831

Ad. poz. 4 i 5 karty pochodzą z serii, której rozmiarów nie znam. Nie ma numeracji. Wydane przed 1905 rokiem – rewers to tzw. „długi adres”. „Karta korespondencyjna” także w jęz. niemieckim. Nakład i własność księgarni Dziennika Kujawskiego w Inowrocławiu (w latach 1899-1921) . Skład Główny w księgarni L. Zwolińskiego i Ska w Krakowie.

6. Wojsko polskie z r.1831

7. Wojsko polskie z r.1831

Ad. poz. 6 i 7 karty pochodzą z serii, której rozmiarów nie znam. Nie ma numeracji. Wydane przed 1905 rokiem – rewers to tzw. „długi adres”. Na rewersie, poniżej słowa „Postkarte” jest liniatura korespondencyjna – w poprzek karty – ze wskazaniami w języku niemieckim (wyłącznie !).  Nakład i własność księgarni Dziennika Kujawskiego w Inowrocławiu (ww latach 1899-1921).

8. Pułk Żandarmów/ Oficer Ser.III.33

9. Pułk Żandarmów/ Trębacz Ser.III.34

10. Pułk Żandarmów/ Podoficer Ser.III.35

11. Pułk Żandarmów/ Żandarm szeregowiec Ser. III.36

12. Artylerya konna gwardyi/ Oficer, Trębacz Ser. IV.42

13. Artylerya konna gwardyi/ Podoficer, Konnowodzca Ser. IV.43

Ad. poz. od 8 do 13. Karty pochodzą z serii o rozmiarach 45 pozycji. Zaprezentowano formacje jazdy i artylerii konnej Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego – każdy pułk jest przedstawiony w czterech wersjach: oficer, trębacz, podoficer i żołnierz. Autorem prac jest Zygmunt Rozwadowski (1870-1950), malarz i portrecista, żołnierz Legionów Polskich.  Nakład i własność K. Świerkowskiego w Pleszewie (1925-1930). Wykon. w zakł. F.K. Źiółkowskiego i Ska w Pleszewie.

14. Serja Wojsko Polskie Historyczne. Podchorąży piechoty Królestwa Kongresowego Nr 12

15. Serja Wojsko Polskie Historyczne. Ułan Królestwa Kongresowego Nr 11

16. Serja Wojsko Polskie Historyczne. Artylerzysta pieszy Królestwa Kongresowego. Nr 10

Ad. poz. 14-16 Karty pochodzą z serii prezentującej Wojsko Polskie w różnych epokach. Autorem akwarel jest Stanisław Haykowski (1902-1943), kierujący opracowaniem graficznym Księgi Jazdy Polskiej; rozstrzelany przez Niemców w egzekucji ulicznej w Warszawie. Wydawcą jest Główna Księgarnia Wojskowa (1930-1939) w Warszawie.

17. Wojsko Polskie szeregowy pułku grenadierów gwardii Królestwa Polskiego z lat 1819-1823.

Opracowanie graficzne Maria Orłowska-Gabryś (1925-1988). Wyd. Biuro Wydawnicze RUCH (1959-1965), nakład 20 tys. Wiele lat działalności pod zmieniającymi się nazwami, ale zawsze jako „RUCH

18. Wojsko Królestwa Polskiego 1815-1830. Strzelcy konni 1.i 2. pułku. Obwoluta zestawu kart liczącego dziewięć egzemplarzy

19. Wojsko Królestwa Polskiego Generałowie piechoty i jazdy z adiutantami

Ad. poz. 18-19. Akwarela R. Rupniewskiego (1802-1893), w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Obwoluta (poz.18) i karta z zestawu. Biuro Wydawnicze „RUCH” Warszawa-Wrocław. 1972 rok. Nakład 5 tys. egzemplarzy. Cena zestawu w obwolucie 14.20 zł plus 1.80 zł, cena jednostkowa pocztówki 1.50 plus 20 gr.

Uwaga. Tematykę (obrazy) powtórzono w 1975 r. na kartach tzw. „kopertowych” w większym formacie, cztery stronice. Nakład 10 tys. egzemplarzy. Wydawcą jest Krajowa Agencja Wydawnicza, wchodząca w skład grupy  wydawniczej „Książka, Prasa, Ruch”. Cena za kartę z kopertą 3.80 zł + 20 gr.

20. Wojsko Powstania Listopadowego 1830-1831 5 pułk strzelców pieszych. Obwoluta zestawu liczącego dziewięć pocztówek

21. Wojsko Powstania Listopadowego Generał Samuel Różycki na czele pułku kosynierów. Pocztówka z zestawu

Ad. poz. 20 i 21. Autorem reprodukowanych akwarel, znajdujących się w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego jest Roman Rupniewski (1802-1893). Krajowa Agencja Wydawnicza. Nakład 3 tys. egzemplarzy. Cena zestawu w obwolucie 16.20 zł plus 1.80 zł, cena jednostkowa pocztówki 1.80 zł plus 20 gr.

 

22. Powstańcy polscy 1831 r. Wyd. POLONIA (na czarnym tle), HB Kraków (w półkolu) Nr 204. Wyd. Hefner i Berger w latach 1927-1947

Pocztówki pochodzą ze zbioru Autora.


Powstanie Listopadowe. Decyzje

W grudniu 1830 roku zapadły znamienne dla dalszych wydarzeń decyzje personalne w wyniku których Dyktatorem  został gen. Józef Chłopicki (1771 – 1854), a Prezesem Rady Narodowej  książę Adam Jerzy Czartoryski (1770 – 1861). Obydwaj – mówiąc oględnie – nie byli zwolennikami Powstania, przy czym ten pierwszy wręcz demonstrował swoje poglądy i szukał porozumienia z Petersburgiem.

W dniu 25 stycznia 1831 roku Sejm obradujący  w Zamku Warszawskim uchwalił detronizację cara Mikołaja I Romanowa (1796 – 1855) z tronu polskiego. Przypominam, że na mocy ustaleń Kongresu Wiedeńskiego – gdzie zebrała się zjednoczona antynapoleońska Europa – powstałe Królestwo Polskie łączyła z Rosją unia personalna, a car Rosji był wybieralnym  królem w Królestwie Polskim. Tak więc królem polskim był Aleksander I (1777 – 1825), a po jego śmierci Mikołaj I, koronowany w Warszawie w dniu 24 maja 1829 roku „z wielkim przepychem i okazałością” (cytat z opracowania Powstania Polskie 1794*1839-31*1863 autorstwa Augusta Sokołowskiego wyd. w Wiedniu, w 1908 r. ?). W polskich opracowaniach historycznych konsekwentnie unikamy przypomnienia i tych wydarzeń koronacyjnych i tych narzuconych władców, ale były one faktem i działy się zarówno w katedrze warszawskiej, jak i Zamku Królewskim. Decyzja o detronizacji oznaczała wojnę z Rosją.

Obydwie wymienione polskie postaci były popularne w przekazie historycznym XIX i początku XX wieku i pomimo swojej ugodowej polityki znajdują się nadal w panteonie bohaterów narodowych. Gen. J. Chłopicki, pomimo że formalnie złożył funkcję Dyktatora i wodza naczelnego, to faktycznie dowodził w bitwie pod Olszynką Grochowską, gdzie został ciężko ranny. Portret Generała był wielokrotnie zamieszczany na kartach pocztowych wydawanych w Galicji na przełomie XIX i XX  wieku oraz oczywiście w czasach Polski Niepodległej. W Warszawie, na Grochowie jest ulica nosząca Jego Imię – biegnie od Placu Szembeka (gen. Piotr Szembek 1788 – 1866) do przejazdu kolejowego przy stacji Olszynka Grochowska i dalej przez tereny zmagań w 1831 roku.

Uwaga Informacje przedstawione w opisach prezentowanych kart, a dotyczące oficyn wydawniczych pochodzą z unikatowej publikacji autorstwa Pana Jerzego Morgulca pt. „Słownik nakładców i wydawców pocztówek na Ziemiach Polskich, oraz poloników”. Wydawnictwo własne Autora  Publikacja w zeszytach w latach 2000 – 2006. ISBN 83-014790-0-5. „Wydano w 100 numerowanych egzemplarzach”, ale mój nosi numer 127 ! To jest opracowanie nieodzowne dla każdego kolekcjonera interesującego się kartami pocztowymi. Ale trzeba szukać.

Maciej Prószyński 

styczeń 2021 rok

  1. „Detronizacja cara Mikołaja, jako króla Polski w Zamku Warszawskim 25 stycznia 1831 r. według współczesnego obrazu” (napis wykonano wielkimi literami). Cyfra 3 + czterowiersz. Kartę wydano przed 1905 rokiem, na rewersie jest tzw. „długi adres”, czyli ta strona jest poświęcona wyłącznie adresowi. Słowo POCZTÓWKA  w jęz. francuskim, rosyjskim i czeskim. Wydawcą karty jest „51810 S.W. Niemojowski, Lwów”. (Stefan Wierusz …) Firma działała w latach 1897-1910 publikując m. in. karty artystyczne, patriotyczne, okolicznościowe tworzone przez licznych, w tym wybitnych artystów polskich. Karta była w obiegu pocztowym w 1903 roku o czym świadczą dwa znaczki poczty c. k z wizerunkiem Cesarza. o wartości 2 i 3 halerzy.

2.Książę Adam Czartoryski minister spraw zagranicznych”. Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie. AKROPOL/KRAKÓW (w owalnym obrysie) Ser.66/82. (Po 1920 roku) Uwaga: Firmę założył Henryk Frist w 1885 roku i działała do roku 1949 – podczas okupacji pod zarządem niemieckim – przechodząc naturalne zmiany właścicielskie, co rzutowało na .jej nazwę. Oficyna wydawnicza szczyciła się bogatym dorobkiem edytorskim kart pocztowych na wysokim poziomie artystycznym. Salon Malarzy opublikował kilka edycji  prezentowanej karty różniących się podpisami np. „Książę Adam Czartoryski Prezes Rady Narodowej (1830)” z powtarzanym numerem, choć jedna z nich nosi symbol 69/82 (błąd?) .

  1. Adam Jerzy Książę Czartoryski + notka biograficzna. Wyd. POLONIA (na czarnym tle) nad KRAKÓW (w półkolu) Nr. 60 Firma działała w latach 1927-1947, jako kontynuatorka oficyny założonej w 1902 przez spółkę St. Meus i J. Terlecki . Od 1927 roku właścicielami byli K. Hefner i J. Berger . Wydawnictwo miało w dorobku wiele serii kart artystycznych o tematyce patriotycznej. (prezentowana karta pochodzi z okresu międzywojennego).

4. „Generał Józef Chłopicki Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych”. Pocztówka, Nakładem S. Tomaszewskiego – Lwów.  Uwaga Wydawnictwo działało w latach 1910-1914, publikując także karty o tematyce patriotycznej. Prezentowaną kartę wydano przed I wojną,  o czym świadczy „zaszyfrowany” przekaz – Dowódca Sił Zbrojnych – gdzie ? kiedy ? jakich sił ?  Władze c.k. były liberalne, ale …

  1. „Grzegorz Józef Chłopicki (1772 + 1854) baron państwa francuskiego, w 1830 dyktator, potem szeregowiec”. Pocztówka. Rysował pg materyałów B.P. im. Ł i wydał K. Rayski Reprodukcya zastrzeżona/ VII 52. Uwaga: firma Konstantego Rayskiego działała w Lublinie w latach 1900-1930. Prezentowaną kartę wydano przed 1914 rokiem.

6. „Gen. Józef Chłopicki” wyd. LEONAR (napis na tle okręgu z wpisanym L 476.) Firma działała w Warszawie (ul. Nowy Świat 21) od 1918 roku publikując katy pocztowe na papierze fotograficznym.

7. Chłopicki Nak. S.W. Niemojowskiego Lwów 1910 (por. uwagę do poz.1). „Naśladownictwo wzbronione” – nadruk także w jęz. francuskim, niemieckim i angielskim. „Materiał według autentycznych rysunków S. Sęk IV”. W owalu wpisano: Drukarnia A. Koziańskiego w Warszawie (działała w latach 1919-1939). Karta barwna.

8. „Józef Chłopicki” + notka biograficzna na rewersie. Wyd. POLONIA (na czarnym tle) nad KRAKÓW (w owalu) Nr 3301 (por. uwagę do poz.3).

  1. „Chłopicki Grzegorz Józef”. Wydawnictwo Zarządu Głównego T.S.L. (Towarzystwo Szkoły Ludowej – przyp. MP). Wydawnictwo działało w Krakowie w latach 1907-1939. Publikacje kart artystycznych z przewagą tematyki patriotycznej. Dochód przeznaczano na cele oświatowe. Wykonano w drukarni: „Zakład art. reprodukcyi W. Krzepowski Kraków”.

Powstanie Listopadowe. Plama na honorze

Istnieje pewna kwestia, która wprawdzie nie miała znaczenia z punktu widzenia globalnego, czyli losów Królestwa, ale miała wielkie znaczenie dla życia pewnego człowieka, uznanego z czasem za bohatera narodowego, a obecnie – obawiam się – zapomnianego.  Myślę o majorze 4 pułku piechoty liniowej – Walerianie Łukasińskim.

Zajrzyjmy do Jego życiorysu. Urodził się w 1789 roku w rodzinie szlacheckiej. Służył w wojsku Księstwa Warszawskiego, gdzie uzyskał patent oficerski. W armii Królestwa Polskiego awansował na stopień majora. Był czynnym działaczem wolnomularstwa oraz Towarzystwa Patriotycznego i za tę działalność  został aresztowany w 1822 roku. Po dwuletnim dramatycznym śledztwie i procesie skazany na degradację i wieloletnie więzienie. Publiczna egzekucja zdarcia szlifów oficerskich i przykucia do armaty odbyła się wobec szyków wojska. Było to ponure wydarzenie, znajdujące swoje miejsce w pamiętnikach przymusowych uczestników.  Początkowo W. Łukasiński był więziony w twierdzy w Zamościu, a kolejno przeniesiony do Warszawy. Po wybuchu Powstania odchodząca z Warszawy armia rosyjska uprowadziła więźnia, którego następnie zamknięto w twierdzy w Szliselburgu, gdzie przebywał  w szczególnie trudnych warunkach – w celi bez okien i ogrzewania. Przypisywano mu rolę sprawczą w przygotowaniu Powstania, co w konsekwencji nadało mu rangę „więźnia stanu”, poddanemu specjalnemu traktowaniu. Dopiero po wielu latach – w 1862 roku – otrzymał możliwość pisania, czego efektem są Pamiętniki (Warszawa, PWN 1960 r.). Zmarł w więzieniu w 1868 roku, a więc po 46 latach od aresztowania i po 38 od zamknięcia w twierdzy w Szliselburgu!

A teraz powróćmy do tytułu – dlaczego „Plama na honorze” ? Otóż Wielki Książę Konstanty z dworem i wojskiem opuścił Warszawę w porozumieniu z władzami powstańczymi, które pozwoliły na  bezkonfliktowy odmarsz przeciwnika i jeszcze go żywiły podczas tego odwrotu. Niestety w ferworze uzgodnień i chaosie rewolucyjnym zapomniano (?) o więźniu Walerianie Łukasińskim, do którego szczególną niechęć za „pokalanie munduru” żywił W. Ks. Konstanty. Dalsze losy nieszczęsnego  patrioty znamy.

Od lat nurtowało mnie pytanie: dlaczego tak się stało. Dlaczego pozwolono na wywiezienie więźnia do Rosji. Władze powstańcze miały wszelkie argumenty militarne i merytoryczne, aby upomnieć się o uwolnienie W. Łukasińskiego, ale nie zrobiły tego. Dlaczego ? Zapomnienie czy świadome zaniechanie ?  Pytanie pozostaje bez odpowiedzi i pozostanie chyba na zawsze tajemnicą, obciążającą sumienia ówczesnych polskich negocjatorów. Dlaczego ze znakiem zapytania piszę o „zapomnieniu” ? Może dlatego, że kilkuletni proces sądowy odbywał się przecież z udziałem wielu cywilnych i wojskowych Polaków. Oczywiście był stały nadzór W. Ks. Konstantego i jego rosyjskiego otoczenia, ale sprawę prowadzili Polacy, a niektórzy – chyba – bardzo chcieli wykazać swoją lojalność wobec panującego i po latach nie byli zainteresowani upowszechnieniem wiedzy o tym. A może zwolennicy pokojowego porozumienia z carem nie chcieli dopuścić do aktywności publicznej człowieka wsławionego martyrologią, a przez to honorowanego społecznie i uprawnionego do udziału we władzach powstańczych. Stąd mój znak zapytania przy sugestii „zapomnienia” z komentarzem, że jeżeli rzeczywiście było to tylko zapomnienie, to plama na honorze jest równie wielka. A jeżeli to było świadome zaniechanie ? Zapewne nigdy już nie dowiemy się jak było naprawdę, chociaż taka wiedza może jest ukryta gdzieś w rosyjskich archiwach, ale z pewnością strona polska nie jest zainteresowana jej poszukiwaniem i odkryciem. Zachęcam osoby znające losy W. Łukasińskiego do podzielenia się wiedzą.

W okresie międzywojennym Walerian Łukasiński był – i słusznie – kreowany na bohatera i męczennika za sprawę narodową.  Publikowano karty pocztowe, których wybór z mojej kolekcji przedstawiam poniżej. Zwracam uwagę na kartę wydaną  przed 1905 okiem zapewne na terenie zaboru rosyjskiego – wydawca nie ujawnił się.

Ulica Walerego Łukasińskiego znajduje się w obrębie Parku Praskiego, po prawej stronie Wisły, a skromny pomnik na Nowym Mieście przed kościołem Wniebowstąpienia NMP.

Maciej Prószyński – grudzień 2020 r.

V.Lukasinski Na rewersie napisy w jęz. rosyjskim i francuskim: Union Postale Universelle Russie. Carte Postale oraz „strona przeznaczona wyłącznie na adres” (R,F) – takie zasady międzynarodowe obowiązywały do 1905 roku. Wydawca nie jest wskazany

Walerian Łukasiński. Na rewersie notka biograficzna, w której błędnie podano rok 1878 jako datę śmierci. Wyd. POLONIA/Kraków Nr 155

Walerian Łukasiński (cytaty z Pamiętnika ?). Na rewersie notka biograficzna. „Wyd. na rzecz Uniw. Lud. im. Mickiewicza”. Karta obiegowa, znaczek pocztowy wartości 5 Haller z wizerunkiem Cesarza, niestety data zatarta

“Przykucie Łukasińskiego do działa w r.1830…” Rys. Walery Eliasz Radzikowski. Wyd. Salon Malarzy Polskich w Krakowie, a w owalu „AKROPOL”/ Kraków. Ser. 15/55

Walerian Łukasiński. „Nakładem S. Tomaszewskiego – Lwów”

Na rewersie : Mjr Walerian Łukasiński/ Więzień Rosji 1822-1868 …”Prezentowany pomnik znajduje się na terenie byłej Szkoły Podchorążych Piechoty w Komorowie k/Ostrowi Mazowieckiej”. Nakład 1 tys egz. Karta pochodzi z zestawu „Historia w kamień zaklęta” (dziewięć kart), wydanego z okazji III Światowego Zjazdu absolwentów Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Maz.


Tryumf ducha czy klęska narodowa ?

Właśnie minęła 190 rocznica wybuchu Powstania Listopadowego i wojny polsko-rosyjskiej będącej jego następstwem.

Przypominam, że mieliśmy w Stowarzyszeniu plany związane z obchodami tej rocznicy, ale panująca epidemia zrujnowała nie tylko nasze zamierzenia. Trudno będzie je nadrobić, ale wspólnym wysiłkiem …

Chciałbym obecnie wykorzystać swoje kolekcjonerskie doświadczenia. Jako młody człowiek byłem oczywiście zafascynowany mitem Powstania i zwycięskimi bitwami, które przesłoniły tragiczny finał. Do takiego pojmowania tych wydarzeń przyczyniło się niewątpliwie spędzanie dzieciństwa i lat młodości na warszawskim Grochowie, który wprost emanował historią tych lat. Od kościoła na pl. Szembeka do skromnego pomniczka w odległym lasku, bezlitośnie wycinanym przez władze kolei. Liczne ulice noszące nazwiska bohaterów tamtych lat, nazwy pochodzące od miejscowości wsławionych ówczesnymi wydarzeniami czy wreszcie nazwy formacji wojskowych. Encyklopedii nie było, internetu także i długo szukałem znaczenia słowa „Szaser”, a pomoc uzyskałem najbliżej, bo w rodzinnym domu. A do szkoły chodziłem na ul. Boremlowską i dziecięca ciekawość, co oznacza ta nazwa doprowadziła do poznania ważnego epizodu wojny polsko-rosyjskiej, będącej konsekwencją Powstania. Wojny, bowiem taką wykładnię tych wydarzeń przyjęli historycy XIX i początków XX wieku.  Mianem Powstania objęto wydarzenia „Nocy Listopadowej”, natomiast zmagania na polach bitew zasłużyły na miano „wojny”, toczonej pomiędzy dwoma państwami. Tak, ponieważ to armia Królestwa Polskiego walczyła z armią Cesarstwa Rosji, gdyż w świetle prawa międzynarodowego były to dwa odrębne byty państwowe połączone unią personalną, bowiem car (cesarz) Rosji, był królem polskim, wybranym przez Sejm i koronowanym w Warszawie. Nie miejsce na historyczne dociekania, ale zawsze interesowało mnie, jak to się stało, że naród polski, stojący do ostatniej chwili przy napoleońskiej Francji, zasłużył w oczach uczestników Kongresu Wiedeńskiego na samodzielny – choć ograniczony – byt państwowy. Z czasem dowiedziałem o roli, jaką odegrała dyplomacja rosyjska w tym nowym ładzie Europy. Rosjanie także wówczas mieli swoje interesy. Tak więc do roku 1831 był polski sejm, polskie wojsko, polskie sądy, polska administracja, polskie szkolnictwo – wymieniać można jeszcze długo. To wszystko skończyło się po klęsce militarnej w 1831 roku.

I ostatnia refleksja. W przedstawianiu wydarzeń  lat 1830 i 1831 dominuje wątek romantyczny. Bohaterstwo uczestników, znowu sami przeciwko potędze, nikt nam nie pomógł, a przecież wygrywaliśmy bitwy i było pięknie. Bitwy tak, ale wojnę przegraliśmy i w konsekwencji utraciliśmy wszystkie pozytywy podarowane nam przez Kongres Wiedeński. W następstwie tych wydarzeń tysiące polskich patriotów zapełniło przytułki i schroniska dla ubogich w całej zachodniej Europie, a równie liczna grupa polskich żołnierzy znalazła się na Kaukazie w rosyjskich mundurach, gdzie zdobywali kolejne tereny dla rosyjskiego cara. Wzbogaciła się nasza narodowa literatura, poezja i ikonografia o dzieła podtrzymujące patriotyzm i krzepiące narodowego ducha. Ich siła przekazu przesłoniła skutki „Nocy Listopadowej”, które dla naszego narodu były tragiczne i doprowadziły do  wytarcia słowa „Polska” z mapy Europy. Pragmatyczna ocena wydarzeń w listopadzie 1830 roku, ocena kształtowana nie z punktu szczytnych zamierzeń, ale katastrofalnych skutków musi być krytyczna i surowa, jednak przecież my nadal wolimy wersję romantyczną.

Mam świadomość, że takie refleksje nie wszystkim przypadną do gustu i formułuję je świadomie z nadzieją wywołania dyskusji. Siedzimy w domach, gdzie zamknęła nas zaraza, mamy przysłowiową chwilę na przemyślenia i podzielmy się nimi.

A teraz wracam do kwestii kolekcjonerskich. Wśród moich zbiorów pocztówek jest obszerny dział poświęcony Powstaniu Listopadowemu  i wojnie polsko-rosyjskiej w okresie od grudni 1830 do września 1831.  Zdecydowana większość tych „małych druków ulotnych” znalazła się na rynku wydawniczym w okresie międzywojennym. Po pierwsze w tym okresie żywy był w polskim społeczeństwie nurt patriotyczny, stąd malarstwo historyczne reprodukowane na pocztówkach miało powodzenie, a po drugie pocztówki były w stałym obiegu. Obecnie zastąpiono je ulotną pocztą elektroniczną, bo i prościej i łatwiej. Tyle, że kolekcjonerstwo takich przesłań nie jest możliwe, w przeciwieństwie do kart pocztowych.

Kartami – ich reprodukcjami – zamierzam ilustrować kolejne wydarzenia z lat 1830 i 1831, rozpoczynając od Nocy Listopadowej.  Oczywiście, jak na kolekcjonerstwo przystało poszczególne pozycje będą opisane łącznie ze wskazaniem wydawcy. Zachęcam Kolegów, mających podobne zbiory do uzupełnienia tej prezentacji.

Maciej Prószyński

pierwsze dni grudnia 2020 roku.     

     

Część I Noc Listopadowa

Piotr Wysocki (+ notka biograficzna); Wydawnictwo Komitetu Odbudowy m. Warki w 150 rocznicę urodzin Piotra Wysockiego; Druk A. Dutka W-wa Chmielna 61, wyd. 1947 r.

Noc Listopadowa 29/XI 1930 r. (błąd wydawcy – MP), mal. A. Tański Nakład J. Slusarski. 

Walka Podchorążych z kirasjerami na moście Sobieskiego 29/XI 1830; Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie. „Akropol” Kraków (w owalnym obrysie); Ser. 15/91.

Piotr Wysocki zdobywca Belwederu … Wydawnictwo Salonu Malarzy Polskich w Krakowie. „Akropol” Kraków (w owalnym obrysie). Ser.66/37

Szkoła Podchor. Piech. Ostrów Maz. Pomnik Piotra Wysockiego. Wydawca ?

Napad na Belweder w Warszawie … Wydawnictwo Salonu Malarz Polskich w Krakowie. „Akropol” Kraków (w owalnym obrysie). Ser.15/188

Piotr Wysocki Wydawnictwo Zarządu Głównego T.S.L. Zakład art. reprodukcji W. Krzepowski Kraków

W.Ks. Konstanty (+ notka biograficzna). Wyd. POLONIA Kraków Nr 124.

 

Walka przed Arsenałem Warszawskim 29/XI 1830r. Wyd. S.M.P.Kr. „Akropol” Kraków (w prostokątnym obrysie)

Warszawianka  (z cyklu) Dawne Pieśni Żołnierskie ilust. Jan Marcin Szancer Wyd. Biuro Wydawnicze „RUCH” w 1968 roku, nakład 5 tys egz., cena 1,30 zł + 20 gr na Fundusz Budowy Stolicy.


Czapki Wojska Polskiego 1815 – 1830

W roku 2020 obchodzimy 190. rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego. W związku z pandemią nasze Stowarzyszenie nie mogło w planowym terminie przeprowadzić konferencji naukowej poświęconej  temu zdarzeniu. Niewielkim jej substytutem niech posłuży prezentacja wiernych rekonstrukcji  czapek Wojska Polskiego okresu przedpowstaniowego 1815-1830, a w następnej kolejności nowych formacji powstańczych z 1831 r. Wykonuję je  w celach hobbystycznych i pochodzą z mojej osobistej kolekcji. Były prezentowane na kilku konferencjach i sesjach naukowych w kraju i na Litwie. Dziś czapki pułków ułańskich, korpusu rakietników i piechoty liniowej, a także ładownica grenadiera gwardii.

Jacek Jaworski

 

Pomimo obstrukcji dyktatora, gen, Józefa Chłopickiego, tworzono nowe formacje wojskowe. Z obliczeń historyka, W. Tokarza wynika, że liczbę 38 tys. świetnie wyszkolonego żołnierza Wojska Polskiego szybko podwojono. Z ośmiu pułków piechoty, po uzupełnieniach, mieliśmy 30 pułków, po 3 bataliony, złożone z 1000 ludzi. Czwarte bataliony były w trakcie formowania i te, w krótkim czasie miały być dołączone do pułków. Nie koniec na tym; piąte bataliony, tzw. rezerwowe  służyły do nauki i dostarczania ubytków w czterech batalionach pułkowych. Jak pisał Julian U. Niemcewicz: ,,dziś, to jest w dwa miesiące czasu, do 70 0000 liczymy”. Faktycznie, po pierwszych stratach w rezultacie lutowych walk w okolicy Warszawy, uzupełniono je tak efektywnie, że stan piechoty wynosił aż 90 tys. ludzi.

Kawalerię tworzyło 29 pułków jazdy, każdy średnio po 900 szabel, a zatem przedstawiała ona siłę 26 tys. koni, plus 6 szwadronów ochotniczych, m.in. jazdy wojewódzkie przekształcane  w pulki ułańskie o kolejnej numeracji, krakusi im. ks. J. Poniatowskiego, krakusi im. T. Kościuszki, trzy szwadrony Legii Litewsko – Wołyńskiej, razem ok. 2 tys. koni. Na 136 szwadronów rosyjskich przypadało 107 polskich. Biorąc pod uwagę niepodważalną wyższość polskiej jazdy, siły były co najmniej wyrównane. Formowano  szereg oddziałów partyzanckich, kosynierskich i strzelców celnych, np. Sandomierskich, Krakowskich, Kurpiowskich, Górniczych.

Oto moje rekonstrukcje niektórych z wymienionych formacji powstańczych.

Nr 1.Czapka polowa gen. Józefa Dwernickiego

Nr 2.Jazda Kaliska

Nr 3.Pułk Jazdy Krakowskiej

Nr 4.Pułk Jazdy Płockiej

Nr 5. Pułk ułanów Dzieci Warszawy

Nr 6. Pułk Mazurów

Nr 7.Szwadron Izraelicki

Nr 8.Szwadron  strzelców konnych Batalionu Strzelców Sandomierskich

Nr 9. 10. pułk ułanów (zdobyczny kaszkiet huzarów Grodzieńskich)

Nr 10. 10. pułk ułanów (zdobyczny kaszkiet huzarów Pawlogrodzkich, przed wymianą orła)

Nr 11.Strzelec celny Sandomierski

Nr 12.Strzelec celny Sandomierski (bermyca)

Nr 13.Strzelec Krakowski

Nr 14.Artyleria Gwardii Narodowej

N r 15.Gwardia Municypalna Żydowska

Nr 16.Wolni Kozacy

 

W Powstaniu Listopadowym Polacy nie walczyli sami. Wspierali ich powstańcy i ochotnicy litewscy. Na terytorium Królestwa Polskiego utworzono z Litwinów Legię Litewsko – Wołyńską i Legię Litewsko – Ruską. Pierwsi Litwini uczestniczyli już w bitwie pod Grochowem o czym wzmiankuje ówczesna prasa. Po wkroczeniu Wojska Polskiego na Litwę, z tamtejszych powstańców sformowano regularne pułki piechoty i kawalerii. Wg różnych szacunków, litewskich powstańców na terytorium Litwy  było ok. 30 tys., natomiast wg moich pobieżnych obliczeń, w szeregach Wojska Polskiego walczyło  ok. 7-8 tys. Litwinów, a np. 5. pułk piechoty liniowej w końcu powstania składał się głownie z Litwinów – dezerterów i jeńców z 5. Korpusu (Litewskiego).

Pokazane tu rekonstrukcje czapek należ należą do kawalerii Legii Litewsko – Wołyńskiej, piechoty i plutonu ułanów powiatu teleszewskiego, kawalerii, tzw. Desperatów pow. oszmiańskiego, huzarów pow. wilkomirskiego oraz 12. i 13. pułków litewskich ułanów


Jeszcze o rosyjskich orderach i odznaczeniach za „polską wojnę 1830-1831”

Chciałbym nawiązać do ciekawego tekstu, poświęconego odznaczeniom otrzymanym przez rosyjskich oficerów i żołnierzy za czyny dokonane podczas „polskiej wojny 1830 – 1831”, jaki znajduje się na stronie naszego Stowarzyszenia, podpisany GK2020 (Wiem, kto kryje się pod tymi inicjałami, ale uszanuję wolę Autora).  Nawiasem mówiąc w naszej nauce historii przyjęło się, aby wydarzenia tych lat określać mianem „powstanie listopadowe”, natomiast Powstanie było właśnie w listopadzie 1830 roku, a później, to była już wojna polsko-rosyjska. I pod takim właśnie tytułem znajdujemy najlepsze opracowania traktujące o tym ważnym wydarzeniu w naszej historii. A wątpiących odsyłam do podstawowej, bo źródłowej pracy wydanej przez Bronisława Pawłowskiego w Wojskowym Biurze Historycznym w Warszawie w latach trzydziestych XX wieku, która nosi tytuł Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831 r. W czterech tomach znajdziemy zbiór dokumentów – raportów, meldunków, wiadomości, myśli uczestników etc. Wiele z nich już niestety nie istnieje fizycznie, zginęły w pożodze dziejów, ale możemy do nich dotrzeć dzięki Bronisławowi Pawłowskiemu, wybitnemu historykowi wojskowości. Książka, to obecnie przysłowiowy „biały kruk”, chociaż może szczęście nam dopisze w zaprzyjaźnionym antykwariacie.   

Ale w tym momencie nie idzie o zawiłości w nazewnictwie historycznych wydarzeń, a o podniesiony przez Naszego Autora problem nadawania rosyjskim wojskowym odznaczeń za zasługujące na wyróżnienie czyny na polu bitwy. Zamierzam poświęcić kilka – z natury rzeczy bardzo powierzchownych – uwag dotyczących odznaczeń rosyjskich i polskich nadawanych wojskowym z Rosji za wojnę w latach 1830-31. Świadomie wyeksponowałem słowo „polskich”, ponieważ dotykamy dość skomplikowanej materii natury formalnej.

Wiadomo, że Mikołaj I Romanow (1796-1855, cesarz Rosji od 1825), był królem Polski od 1826 roku, chociaż koronacja nastąpiła  w maju 1829 r. Jako król był władcą wszystkich polskich orderów i odznaczeń. Wiadomo także, że Sejm zdetronizował Mikołaja I w dniu 25 stycznia 1831 r., co oczywiście wiązało się z odebraniem mu wszelkich prerogatyw, w tym także prawa nadawania orderów i odznaczeń. Wiadomo wreszcie, że w Petersburgu nie uznano formalnie aktu detronizacji.

To tylko dla przypomnienia faktów, bo niektórzy niezbyt uważnie słuchali w szkole dziejowych opowieści – a może o nich nie mówiono – i protestują słysząc o takich wydarzeniach. Nie musi nam się ten król podobać, ale on był i w historii naszego Państwa zapisał się z ostatnim numerem w królewskim katalogu, choć nie lubimy sobie tego przypominać. A zanim źle pomyślimy o naszych ówczesnych, zastanówmy się nad tym, jaką mieli alternatywę, wobec decyzji europejskich władców zgromadzonych w Wiedniu. Bez złośliwości przypomnę, że po stu trzydziestu latach sytuacja powtórzyła się z tym samym scenariuszem.

Szukając rzeczywistych polskich odznaczeń nadawanych przez cara oficerom i żołnierzom strony rosyjskiej sięgnąłem do rosyjskiego opracowania pt. Ruskij wojennyj kostium XVIII – naczała XX wieka autorstwa W.M.Glinki, wydanego w Leningradzie (obecnie Petersburg) w 1988 roku. Na wszelki wypadek podaję tytuł książki w polskim brzmieniu: „Rosyjski mundur wojskowy od XVIII do początku XX wieku”. Autor pokazał ewolucję munduru różnych formacji armii rosyjskiej, posługując się przy tym licznymi portretami oficerów i żołnierzy (rzadziej). Wówczas, gdy malowano portret, to portretowany występował oczywiście w pełnej gali orderowej. I  dlatego właśnie, to w tej książce szukałem polskich odznaczeń na rosyjskich mundurach i nie zawiodłem się. Podkreślam, że chodziło mi o rzeczywiste polskie odznaczenia typu krzyż VM, a także odznaczenia rosyjskie ustanowione w związku z wydarzeniami w latach 1830-31. Te wyróżnienia są łatwe do wychwycenia podczas oglądania portretów zwłaszcza, jeżeli malarz-portrecista był skrupulatny, a z reguły tak było. A przy tym chodzi nie tylko o krzyż Virtuti Militari.

Na mundurach rosyjskich wyższych oficerów np. na szyi gen. artylerii W.M. Szwarca widzimy order Orła Białego, będący od 1831 roku odznaczeniem rosyjskim, ale przy zachowaniu polskiej formy i łacińskiego napisu Pro Fide Rege et Lege. Polski znak nałożono na rosyjskiego orła dwugłowego. Niestety nie ma daty nadania generałowi tego orderu wysokiej rangi.

* Order Orła Białego ustanowił w dniu 1 listopada 1705 roku król August II Mocny (1670-1763, panował od 1697 do 1706 i od 1709 do śmierci). Utraciliśmy Order w 1831 roku, a przywrócił go Polsce Sejm podejmując ustawę w dniu 4 lutego 1921 roku. Jest to najstarsze i najwyższej rangi polskie odznaczenie.

Kolejnym zaanektowanym przez władze rosyjskie polskim odznaczeniem był order i krzyż św. Stanisława czterech klas, występujący dość powszechnie na piersiach portretowanych postaci. Np. gen. W.A.Wolodskij z „kozackiego wojska” występuje z gwiazdą orderową, a wspomniany wyżej gen W.M.Szwarc nosi krzyż I klasy.

* Order św. Stanisława Biskupa i Męczennika ustanowił król Stanisław August Poniatowski w dniu 7 maja 1765 roku. Cztery klasy Orderu wprowadzono w czasach Królestwa Kongresowego. Rosja przejęła Order w 1831 roku.

Wreszcie pora na polskie odznaczenie wojskowe, czyli Virtuti Militari, istniejące od 1792 roku. Odznaczenie ustanowił król Stanisław August Poniatowski (1732-1798, panował w latach 1764-1795). Polski krzyż wojskowy cieszył się wielką estymą, zarówno w środowisku wojskowym, jak i w całym społeczeństwie. Car i jego urzędnicy użyli tego odznaczenia w swoistej wojnie psychologicznej nadając je swoim żołnierzom jeszcze podczas trwania walk. Zachowano przy tym formę zewnętrzną i barwy wstążki, co pozwala na wychwycenie tego krzyża wśród innych, licznych odznaczeń portretowanych oficerów. Odznaczenie w wersji rosyjskiej nosiło nazwę „Za wojenne zasługi”. Order nadawano rzadko, wśród prezentowanych portretów widzimy go tylko na piersi anonimowego generała kozaków dońskich – wiernie odtworzony przez artystę – natomiast krzyż nadawano powszechnie uczestnikom walk w latach 1830-31. Wywołało to oczywiście protesty polskiego środowiska emigracyjnego, niestety równie oczywiście bezskuteczne. Ocena była i jest jednoznaczna – w ten sposób Petersburg chciał poniżyć i upokorzyć polski naród zwłaszcza, że w hierarchii rosyjskich odznaczeń polski krzyż zajmował dalekie miejsce, po wszystkich rosyjskich orderach i medalach. Interesujące uwagi na ten temat znajdziemy w ciekawym opracowaniu Krzysztofa Filipowa  pt.  „Order Virtuti Militari 1792-1945” wyd. Bellona, Warszawa 1990 r.

Za wyróżnienie się w walkach na polskim froncie nadawano oczywiście rosyjskie odznaczenia już istniejące i dopiero poszukiwania w archiwach dałyby informację, za jakie czyny je przyznano.  Ilustracją jest – namalowany w 1832 roku – portret żołnierza E. Jekimienko z Siemianowskiego pułku gwardii. Wg podpisu portretowany żołnierz otrzymał krzyż i medal za udział w polskiej kampanii w 1831 roku.

Natomiast w 1832 roku ustanowiono medal za polską kampanię 1831 – „za polskij pochod 1831” i nadano go powszechnie uczestnikom wojny, choć w tekście rosyjskiego autora znajduje się także stwierdzenie o nadaniu medalu: ”za wzięcie atakiem Warszawy”. Ten medal występuje na wielu przedstawionych portretach. Znakiem jego jest srebrny medal na wstążce w barwach VM. Nie widziałem takiego odznaczenia w naturze, a chyba ze względów oczywistych, nie jest ono zbyt popularne wśród polskich falerystów, ale jeżeli ktoś ma, to miejsce na stronie Stowarzyszenia czeka.

Przy okazji poszukiwań związanych z wojną w latach 1830-31, znalazłem informację o odznaczeniach nadawanych „za szturm Pragi w 1794 roku”, w postaci krzyża srebrnego dla oficerów i medalu brązowego (kształt rombu) dla niższych stopni. Krzyż i medal noszono na wstążce „georgiejewskiej” – odznaczenia św.Jerzego. Medal widoczny jest na portrecie barona Drisena z Inflant i jeżeli malarz-portrecista był dokładny – a chyba tak – to na widocznej stronie medalu  znajduje się stylizowana litera E pod zamkniętą koroną. W literę wkomponowano rzymską cyfrę II – chodzi oczywiście o cesarzową Katarzynę II (1729-1796, panowała od 1762 roku). Zaczep wstążki znajduje się w jednym z narożników rombu. Powtórzę – nie widziałem w naturze.

Uwaga. Zamieszczone kopie portretów pochodzą ze wspomnianej rosyjskiej książki, służą wyłącznie do celów edukacyjnych w pracy Stowarzyszenia i oczywiście nie mogą być wykorzystywane.

Uwagi poświęcone odznaczeniom wroga nadawanym za walkę z polskim wojskiem sformułowałem zainspirowany pracą Kolegi „GK” – pozdrowienia. Niewątpliwie jakąś „zasługę” w tej mierze ma panująca zaraza, ale nie kryję, że zamieszczając ten tekst, liczę na efekt zwrotny. I jeszcze jedna uwaga, tym razem pod swoim adresem: książkę o mundurach rosyjskich przeglądałem wielokrotnie – mam ją od 1989 roku – ale teraz, kiedy szukałem konkretnych elementów, miałem wrażenie, że trzymam ją w ręku po raz pierwszy. Ilustracją do takiego stwierdzenia miedzy innymi jest „odkrycie” portretu inflanckiego barona z medalem za szturm Pragi. Jestem przekonany, ze wszyscy kolekcjonerzy mają takie „odkrycia” przed sobą.

Maciej Prószyński

Kwiecień 2020 r.            


Namiastka Zebrania klubowego

Przez pierwsze 20 lat istnienia Klubu na zebraniach tzw. towarzyskich (lub klubowych) wymienialiśmy opinie przede wszystkim o publikacjach, konserwacji i przedmiotach z naszych kolekcji. Ten rodzaj wymiany wiadomości zaniknął jednak na skutek zmiany warunków zewnętrznych (temat to na osobną analizę), a w następstwie i same zebrania. Czy powrócą – wiele wskazuje, że tak – choć w innej już postaci i formule. Ale zobaczymy. Może ich elementem stanie się nasza strona internetowa.

Podstawą naszych badań i rozważań powinien być oryginalny przedmiot – najlepiej jeśli są szanse na ustalenie jego atrybucji personalnej.

Tym razem nie czekając na okrągłą rocznicę lub czyjś sygnał (czyli zachowania się jak psy prof. Pawłowa) przedstawiamy dokument potwierdzający nadanie orderu za bitwy pod Wawrem i Olszynką Grochowską – ale po stronie wroga.

 

 

Tłumaczenie utrzymane jest w stylu podobnych dokumentów wydawanych w tym czasie po polsku przez administrację Królestwa Polskiego. Podaję dwie wersje z myślą, że jeśli wzbudzą zainteresowanie – będzie dobra okazja do dyskusji o różnicach na zebraniu klubowym.

Uwagi i komentarze.

1) Dokument jest oryginalny – druk i rękopis form. 350 / 220 mm. na karcie złożonej, w dobrym stanie, brakuje jednak suchej pieczęci, po której pozostały resztki laku łączącego ją z dokumentem.

2) Kokarda na wstążce Orderu św. Włodzimierza IV klasy, o której mowa w treści, oznaczała w 1831 r. nadanie za zasługi bojowe lub waleczność ale nieco niższej rangi niż wymagane do sławnego i rzadko przyznawanego Orderu Wojennego św. Jerzego.

3) Dokument wymienia datę, okoliczności i rodzaj nagrodzonych zasług. Potwierdzenia nadań naszego Orderu Virtuti Militari nie zawierały takich informacji.

4) Warto zwrócić uwagę na formę treści dokumentu, ilustrującą istotę monarchii. Władca jako właściciel państwa (i wielki mistrz wszystkich orderów) zwraca się bezpośrednio do swego poddanego, którego zechciał odznaczyć. Kapituła Orderów pełni rolę administracyjną.

5) Por. Mitkiewicz służył w Sztabie Generalnym Gwardii gdzie zdecydowanie łatwiej było uzyskać awanse i ordery, lecz sformułowanie, że znajdował się pod ogniem nieprzyjaciela pozwala przypuszczać, że pełnił, jeśli zachodziła taka potrzeba, rolę adiutanta utrzymującego bezpośrednią łączność z jednostkami podczas bitew.

6) Nagroda nastąpiła w krótkim czasie po zasługach, jeszcze w czasie trwającej wojny.

7) W polskich opracowaniach osoba Jana Mitkiewicza wymieniana jest raczej w kontekście jego wieloletniej służby urzędniczej w Warszawie (Zob. PSB T. 21 oraz podsumowanie w internecie: Marek Jerzy Minakowski, Wielka Genealogia Minakowskiego). Dalej podam głównie informacje o jego służbie wojskowej, bliższe naszym zainteresowaniom a zaczerpnięte z jego stanów służby, dokumentów emerytalnych i innych – wszystkie ze zbiorów prywatnych. Zawierają owe dokumenty wiele, nawet ciekawych, szczegółów o udziale Mitkiewicza w walkach, funkcjach, obowiązkach i nagrodach (nierzadko pieniężnych), które tutaj pominę.

8) Mitkiewicz Jan (Iwan syn Włodzimierza), grekokatolik. Późniejszy stan służby wymienia wyznanie prawosławne, ale z powodu zmian prawnych dot. religii (grekokatolików przyłączono do cerkwi prawosławnej drogą administracyjną).

Pochodził ze szlachty gub. czernihowskiej pow. horodnickiego.

Urodzony w r. 1801 (lub 1802). [Wspomniane źródła podają datę 11.12.1804]

Po ukończeniu miejscowego gimnazjum rozpoczął służbę wojskową 7.12.1818 – według jego słów: „w siedemnastym roku życia” – jako podchorąży w Ołonieckim pułku piechoty.

12.03.20 mianowany chorążym (po ukończeniu 18 lat).

27.04.23 —- „ —-      podporucznikiem.

1824 przeniesiony z pułku Ołonieckiego do Świty JCW – kwatermistrzostwa.

3.04.27 mianowany porucznikiem.

1828 – 1829 uczestniczył w wojnie z Turcją.

17.10.29 przeniesiony do Szt. Gen. Gwardii za zasługi podczas wojny z Turcją.

1830 – 1831 udział w wojnie z Polakami.

14.11.31 mianowany sztab kapitanem za bitwę pod Ostrołęką.

18.05.32 —- „ —– kapitanem Szt. Gen.

22.10.32 przeniesiony do służby cywilnej z podniesieniem czynu.

6.06.33 mianowany radcą dworu. Do końca służby związany był z pocztą piastując różne stanowiska – choćby naczelnika Głównego Nadwornego Urzędu Pocztowego w Warszawie.

 

Karierę urzędniczą przedstawiają dostępne opracowania. Warto podkreślić, że w 1839 r. ożenił się z Antoniną Nowicką wyznania rzymsko – katolickiego. Był właścicielem domu w Warszawie gdzie przeniósł się na stałe z gub. czernihowskiej. Zapisany też został do nowej szlachty Królestwa Polskiego.

Na emeryturę odszedł w r. 1841 po 23 latach służby wojskowej i cywilnej otrzymawszy czyn radcy stanu, jednak na początku lat 60 miał funkcję doradcy w zarządzie poczty w Warszawie. Z dokumentów można wnioskować, że rodzina jego uległa polonizacji.

 

O. o. o. w kolejności nadania:

św. Anny III kl. z kokardą (1829 za odwagę pod. m. Kulewcze i w innych walkach przeciw Turcji),

św. Włodzimierza IV kl. z kokardą (1831 za bitwy pod Wawrem i Olszynką Grochowską),

Złota Szpada z napisem „za odwagę” (1831 za szturm Warszawy),

Znak Honorowy za XV lat nienagannej służby (1836),

św. Stanisława III kl. po reformie orderowej liczony jako II kl. (1838 za służbę cywilną),

św. Anny II kl. (1840 za służbę przed odejściem na emeryturę).

 

Medal za wojnę z Turcją 1828 – 1829,

Medal za zdobycie Warszawy szturmem 1831,

Polski Znak Honorowy za cnoty wojenne (1831).

 

Ordery i odznaczenia wg starszeństwa orderów i klas:

św. Anny II kl.- noszony na szyi,

św. Włodzimierza IV kl. z kokardą,

św. Anny III kl. z kokardą,

św. Stanisława III kl. Ale po reformie orderowej liczony jako II kl. i noszony na szyi, czyli pod

orderem św. Anny II kl.

Złota Szpada z napisem „za odwagę”,

Znak Honorowy za XV lat nienagannej służby. Noszony po lewej stronie poniżej ord. i medali.

Medale (w kolejności jak wyżej podane).

 

Tarcza na rękojeści szpady urzędnika z herbem Królestwa Polskiego w wersji po 1815 r. (Orzeł polski na piersiach rosyjskiego). Mosiądz złocony. Przedmiot, niestety bez atrybucji personalnej, jest ciekawostką samą w sobie i może być raczej odniesieniem do służby cywilnej Mitkiewicza. On sam nosił najprawdopodobniej swoją szpadę nagrodową, która była w istocie odznaczeniem.

[GK©2020]