Stowarzyszenie

Klub Miłośników Dawnych Militariów Polskich

Istnieje od 1965 roku

4 lutego 2023 r. odbyla się Konferencja SKMDMP i SMDBiB  w Cytadeli Warszawskiej poświęcona 160. rocznicy Powstania Styczniowego. Publikujemy jeden z referatów pt. KUROZALNE UZBROJENIE POWSTAŃCÓW STYCZNIOWYCH. Referat ten wyglosił Jacek Jaworski. Został on ponownie zaprezentowany  przez autora na  Konferencji ,,Powstańczy arsenał; Zagłębia Staropolskie 1863 – 1864” w Końskie 8 IX 2023

Jacek Jaworski

KUROZALNE UZBROJENIE POWSTAŃCÓW STYCZNIOWYCH

W początkowym okresie powstania chwytano za wszystko co mogło posłużyć do walki. Kosy  były przedmiotem westchnień wielu, którzy nie mieli jeszcze żadnej broni.  Używano więc  zwykłych drągów, palek, kołów z płotu. Na Podlasiu widziano fryzjera z drągiem zaopatrzonym w połówkę  nożyczek. Wielu innych mocowało   do drągów gwoździe, żeby bron i inne szpikulce.

Powstańcy w obozie Kurowskiego i Langiewicza, wśród nich powstaniec z szpikulcem na zwykłym drągu.

Za broń białą slużyły  staroświeckie rapiery, szpady urzędnicze, teatralne rekwizyty, zupełnie nie nadające się do walki. Jeden z ochotników używał ogromnego miecza krzyżackiego. W Alejach Jerozolimskich  na rogu Brackiej,w tajnym warsztacie reperowano starą broń , naprawiono ją, dorabiano zakmki do karabinów. Robiona tam niezwykłe szable w postaci rosyjskich szaszek wz. 1844 z dorobionymi prętami kosza tak by przypominały szable kawaleryjskie używane w Europie.

Polscy kozacy 1863 r. Konny kozak z przerobioną szaszką.

Niezwykłe szable używali powstańczy żandarmi. Działając potajemnie w miastach, głównie jako zamachowcy musieli pod ubraniami ukrywać swą broń. Stąd kuriozalny typ ich szabli, jaką były szable składane jak scyzoryk. Inną  śmiercionośną bronią żandarmów  stanowił niewielki sztylet zaopatrzony z liczne małe zadziory nasączone truzizną. Dokonywano nimi zamachów na rosyjskich urzędników i zdrajców sprawy narodowej.

 

 

Szable i sztylet żandarmerii narodowej

Płk Mikołaj Kamieński, zasłużony weteran z 1831r, przedstawił swój pomysł na udoskonalenie i podniesienie poziomu powstańczej kawalerii. Służyć ku temu miała lanca jego własnego pomysł Miła ona służyć jako broń kolna, a zarazem palna. W tym celu proponowal umocować  na drzewcu lancy pisolet odpalana za pomocą sznurka.

Lanco-pistolet wg pomysłu M. Kamieńskiego z 1863r.

Nic jednak nie wskazuje by spróbowano. Przynajmniej w Polsce. Bo w tym samym czasie, w 1863r. podczas trwającej w USA wojny secesyjnej pojawił się niezwykle podobny patent, choć wydaje się, bardziej przemyślany i technicznie doskonalszy. Jego autorem był płk Campbell. Połączył on lancę z wielolufowym pistoletem, obracającym się dookoła zamka.

Lanca – pistolet płk. Campbella z 1863 r.

 Racojnalizatorskim pomysłem militarnym zechciał się podzielić z Rządem Narodowym, przygotowującym w 1861r. powstanie w Polsce, pewien Polak, Józef Chamski. Ten od 30 lat zamieszkały na francuskiej prowincji emigrant (były żołnierz ,,czwartaków”), próbował, na ogół z miernym skutkiem, swych sił w publicystyce i poezji. Może dlatego  rzucił się w wir zgłębiania tajników sztuki militarnej. Do władz powstańczych zwracał się z całą serią ekscentrycznych pomysłów i wciąż zapowiadał, że ma ich jeszcze na podorędziu cały zapas. Dotyczyły one strategii, taktyki i nowych typów uzbrojenia ochronnego i zaczepnego, których wdrożenie zapewnić miało przyszłe zwycięstwo nad Moskalami. Chamski uważał m.in., że powstańcze wojsko powinno składać się wyłącznie z jazdy, ta Zaś nie potrzebuje w zasadzie broni palnej. Natomiast w związku z brakiem szabel, którymi tak niewielu powstańców umiałoby się posługiwać, proponował wprowadzenie swoistej broni kolnej. Będąc zdecydowanym przeciwnikiem ,,rąbania, płatania, siekania i zamachiwania” (bo to wymaga odsłonięcia się), Chamski upatrywał w broni kolnej same zalety.. Zatem zalecał kłóć w końskie nozdrza, tułów, twarz lub ,,kałdon” wroga, co nie pozwoli mu ,,bronić się przyzwoicie i zwali go  niezawodnie ze szkapy”.  Takie przekonanie dyktowało mu wniosek o tym, że całe wojsko powstańcze potrzebuje jedynie ,,narzędzia spiczaste i zaostrzone dobrze na końcach, któremiby mogli pchać”. W tym celu wymyślił Chamski rodzaj piki a właściwie żelaznego pręta z kolcem stalowym i rękojeścią, którą ukuć potrafi każdy wiejski kowal. Długość całkowita tej niby lancy, niby floretu miała wynosić 190cm miary francuskiej lub półtrzeciej łokcia, czyli 5 stóp warszawskich miary polskiej. W przekroju okrągły, kwadratowy lub płasko trójgraniasty, należycie zahartowany pręt ten miał zagwarantować zdecydowaną przewagę powstańców nad jazdą moskiewską. Po części to dziwne urządzenie mogło przypominać w czymś tradycyjną lancę; posiadało rodzaj grotu, temblak, uchcwyt (z dębowego drewna), było stosunkowo długą bronią kolną (wystarczająco by jeżdziec mógł przeszyć leżącego na ziemi przeciwnika  i sięgnąć nią dalej niż bagnetem.  Zasadniczo różniło się jednak sposobem chwytu – za drewniany trzonek  na jego końcu.

Racjonalizator Chamski opracował cały, dość skomplikowany system stosowania tego prętu. Miał być stosowany głównie przeciw kawalerii, pomalowany na kolor maskujący (,,czarniawy”) i dobrze przez jeźdźca ukrywany, tak by nie rzucając się z daleka w oczy, służył jako swoisty podstęp. Kozak miał uznać tak uzbrojonego powstańca za bezbronnego ,,i tem mniemaniem złapać się najokropniey, uderzając nań oślep z mylną fanfaronadą.” Podczas marszów miały być noszone na rzemyku, na plecach ostrzem do góry, a podczas szarży wysuwany do przodu przed końskie nozdrza ,,jak ułańska pika”.

       Lanco– pręt wg J. Chamskiego

Broń palna to całkowita mozaika rozmaitego pochodzenia pistoletów i karabinów. Zdarzały się zbójeckie garłacze, bogato zdobione zabytkowe krócice z ubiegłych wieków, pistolety pojedynkowe, karabiny  z epoki napoleońskiej skupywane po domach chłopów, którzy zbierali je po  wycofującej się w 1812 roku armii napoleońskiej.  Po latach dowódcy oddziałów powstańczych (m.in. Ludwika Zwierzdowskiego – Topora i księdza Łappy) skupowali od nich tę niezwykłą, muzealną broń.

Wykonywano samopały własnej produkcji i pomysłu.  W Staropolskim Zagłębia Przemysłowym produkowano repliki średniowiecznych hakownic. Kurpie używali do walki własnego pomysłu prymitywne samopały  myśliwskie.

Hakownica  1863 r. z Staropolskiego Zagłębia Przemysłowego

Samopały Kurpiów

Z drugiej strony powstawały zaawansowane projekty i prototypy powstańczej broni palnej, jak wyprzedzający swe czasy karabin hr. Jana  Dzialyńskiego. W archiwum w Kórniku przechowywany jest wykonany przez niego barwny schemat innego karabinu  Fragmentaryczna dokumentacja nie pozwala na poznanie wszystkich mechanizmów karabinu i wiarygodną charakterystykę danych technicznych. Grubość lufy wynosiła 3 cm, kaliber 12mm. Była to broń automatycznie repetowana (,,repetycyjna”), szybkostrzelna, śmiało można ją uznać za karabin maszynowy. Naboje osadzone w magazynku dostawczym w postaci taśmy, przesuwane były automatycznie, a każdy z ponad dwudziestu kolejnych pocisków sam trafiał do komory zamkowej. Magazynek ten przedstawiony jest w trzech wariantach.

Karabin repetycyjny Jana Działyńskiego z ok. 1863 r.

Wbrew powszechnemu mniemaniu powstańcy mieli swą artylerię, w tym tę najosobliwszą w postaci armat drewnianych. Dębowe armaty pojawiają się w paru innych oddziałach powstańczych. Z dostępnych źródeł wywnioskować można, że były one osadzane na zwykłych przodkach od wozów odpowiednio do tego dostosowanych, lub na budowanych specjalnie leżach. Zasadniczo, wszystkie jej części były wykonane z dębowego drewna. Nawet śruba do regulacji kąta pochylenia lufy była drewniana. Jedyną metalową częścią były wzmacniające obręcze na lufie. H. Samborski pozostawił następujący ich opis: „Drewniane armaty budowane były z wyżłobionych w środku kloców, wzmocnionych żelaznemi obręczami. Po kilku wystrzałach zdejmowano obręcze, aby służyły w dalszym ciągu do nowych armat, a zużyte drewno wyrzucano […] owe armaty drewniane wyglądały, do pewnego stopnia, na zabawki, jednakże śmiało zaręczyć mogę, że nie były mniej szkodliwe niż ówczesne armaty artylerii rosyjskiej”. Armaty te posiadały dość krótkie lufy stosunkowo pokaźnego kalibru i używane były do strzelania kartaczami i siekańcami.

Po raz pierwszy drewniane armaty zagrały 12 lutego w bitwie na Łysej Górze, u Langiewicza znanej jako bitwa pod Świętym Krzyżem. W tamtejszym klasztorze na skraju lasu wystawiona była przez powstańców bateria złożona z 4-ech drewnianych armat. Osłaniana z lewego skrzydła przez kawalerię, ukrywała się za zasiekami. Odparła ataki kozaków i piechoty na klasztor. 3 armatki utracono wówczas.

Oddział dr Józefa Dworzaczka stracił pod Dobrą swój moździerz z pnia drzewa, który dostała się w ręce Rosjan.  Strzelał dwudzielnymi kulami połączonymi łańcuchem.

Drewniany moździerz z oddzialu Dworzaczka

W 800-osobowym oddziale tzw. ,,Ćwieków” Kajetana Cieszkowskiego jedyna wiwatówka jaką posiadano, wykonana była z drewna. Przyczyniła się do zwycięstwa pod Kowalami.

Kurpie już co najmniej 150 lat przed Powstaniem Styczniowym wyrabiali drewniane armatki. Produkowali je miejscowi majstrowie, przeważnie stelmachowie, którzy posiadali odpowiednie narzędzia i materiały pod ręką. Używali do tego dębiny. Lufy obijali gęsto żelaznymi obręczami. Niektóre wytrzymywały nawet 20 wystrzałów. Broń ta przydała się im gdy w 1863r. licznie wzięli czynny udział w walkach partyzanckich. Kurpie tworzyli własną 150-osobową kompanię strzelców w oddziale Józefa Ramotowskiego ,,Wawra”. W Nowogrodzie Kurpie dostarczyli mu drewniane armatki skonstruowane przez stelmach tokarz Dąbrowskiego drewna dębowego, druga z jesionu.  W 1916r. etnograf kurpiowszczyzny Adam Chętnik zbierał eksponaty do muzeum regionalnego oraz informacje i przekazy od starych Kurpiów. Liczący wówczas 76 lat Kurp, L. Fliszkowski  i 80-letni M. Dąbrowski opowiedzieli historię produkowanych tam kurpiowskich armatek z drewna. Ładowano je śrutem, siekańcami lub nawet drobnymi kamieniami. Dla bezpieczeństwa obsługujących odpalano je za pomocą długiego lontu, dającego kanonierom możliwość oddalenia się na wypadek gdyby lufa miała ulec rozerwaniu. Obie zachowały się aż do II wojny światowej, dopóki Niemcy nie zniszczyli wszystkich zbiorów Muzeum Kurpiowskiego w Nowogrodzie.

 

Dębowa i jesionowa armatki wyk. przez M. Dąbrowskiego w Nowogrodzie w 1863r. Prawdopodobnie należały do partii J. Ramotowskiego ,,Wawra”. Rys. z oryginalu wyk. A. Chętnik

W 1863r. drewniane armatki wyprodukowano również w Myszyńcu koło Ostrołęki, a więc na obszarach zamieszkałych przez Kurpiów.

.Jednak żadne ze wzmianek nie mówią nic konkretnego na temat bojowego zastosowaniu kurpiowskich, drewnianych, kurpiowskich armatek i dotyczy to zarówno oddziału Ramotowskiego jak i Padlewskiego. Tym nie mniej, co do armatki Ramotowskiego istnieje pewien ślad jej dalszych losów. Ślad ten znajduje się w raporcie gen. ks. Emila Sayn – Wittgensteina do cara Aleksandra II. Donosi w nim o odniesionym nad Wawrem zwycięstwie, rezultatem czego było zdobycie dokumentów oddziału, sztandaru województwa augustowskiego i ,,zabawkowej armatki” (igruszecznaja puszka). Wittgenstein zapowiadał w swym piśmie wysłanie do Petersburga dostarczyli na dwór zdobyte trofea, w tym powstańczą armatkę pod Kozim Rynkiem .

Tymczasem drewniane armaty pojawiają się w 1863r. także i na odległym teatrze działań powstańczych – na Litwie i Białorusi. znaleźć ślusarza do budowy drewnianych armat dla oddziału litewskiego Feliksa Wyłoucha i Buchowieckiego.

Są natomiast konkretne przekazy nt. armat należących do innych oddziałów litewskich. Wiarygodne, bo pochodzące od rosyjskiego urzędnika J. N. Butkowskiego, oglądał arsenał zdobyty na oddziale późniejszego zesłańca, księdza Łappy (działający w okolicach Borysowa).. Butkowski opisał ją w następujących słowach: ,,był to wydrążony pień osinowy i ustawiony na kołach; upewniano mię, że z takiej drewnianej armaty można wystrzelić pięć razy”.

Dowódcą jednej z partii powstańczych na Żmudzi był doświadczony oficer artylerii rosyjskiej Apolinary Koszański (w innej wersji – Kazański) ps. Gleb, który do powstania przybył z Petersburga i otrzymał tu stopień majora. połączył się tu z oddziałem Pawła Suzina. Gleb przyprowadził ze sobą resztki swego oddziału złożonego z zagonowej szlachty, ale przede wszystkim dwie własnej konstrukcji armaty. Do ich obsługi wyznaczonych było 25 powstańców, pełniących funkcje artylerzystów. Powstaniec Karpowicz pisze o tym: „Przywiózł on własnej konstrukcji dwa działa […] wydrążone w kłodach dębowych obitych żelaznymi obręczami nabrzękłe następnie skutkiem deszczu, który lał całą noc – pękło. Połowę jego siłą wybuchu przerzuciło na drugą stronę Niemna, druga połowa warcząc i kręcąc się przewróciła kilkunastu kosynierów przyglądających się temu widowisku ”.

 .  Drewniana armata

Wszelkie dostępne dane, choć nie wszystkie w pełni udokumentowane, pozwalają określić łączną ilość drewnianych armat w rękach litewskich powstańców 1863r. na osiem sztuk. To liczba odpowiadająca baterii regularnego wojska. Stanowiły niezwykle ważne uzupełnienie uzbrojenia powstańczych oddziałów. Ich wytworzenie było tanie i łatwe, nawet dla mało fachowych rzemieślników. Były lekkie, więc łatwe do transportowania, wożono je na wózkach kołowych lub kładziono na wozy taborowe, nie wymagały zaprzęgów ani asekuracji przez wydzielony oddział. Strzelały przeważnie kartaczami i choć ich donośność była mniejsza (pociski donosiły na odl. 150 – 200m), to skuteczność ich ognia była porównywalna do armat spiżowych. Ważnym aspektem ich działania był wpływ psychologiczny, jaki okazywały na wroga, hamując jego zapędy, wywołując zaskoczenie, przerażenie i respekt wobec powstańców.

Jedne były wykonane z większych pni drewna, inne z mniejszych, miały rozmiary od 50cm do 190cm (niekiedy nawet większe), wykonywane z drewna dębowego, bukowego, osikowego, czereśniowego, wiśniowego, niektóre okute obręczami żelaznymi,

Oddział Eminowicza posiadał jedno niewielkie działo zbudowane z produkowanych na Solcu rur wodociągowych.  Takie same armaty robiono w konspiracji  w Puławach, przy czym okręcano je dla wzmocnienia drutem telegraficznym.

 Jedną z najbardziej niezwykłych armat posiadł oddział Romana Rogińskiego. Jedyny po niej ślad wykryty został dzięki staraniom Komisji Rewindykacyjnej, spisującej po wojnie 1920r. zagrabione przez Rosjan dobra polskiej kultury. Członek tejże Komisji Aleksander Czołowski podczas kwerendy w petersburskim Muzeum Artylerii natknął się na Z czasów Powstania Styczniowego uwagę przykuła żelazna armatka na…trójnogu, w kształcie olbrzymiego pistoletu z kurkiem kapiszonowym uruchomianym za pomocą linki. Długość lufy wynosi 30,4cm.  Jak wiadomo Rogiński rozbity został w maju 1863r. i wówczas to z pewnością odebrano mu tę oryginalną armatkę.. Obecnie znajduje się w zbiorach Wielkopolskiego Muzeum Wojskowego.

Armatka na trójnogu z oddziału R. Rogińskiego z 1863r.

W połączonych oddziałach D. Czachowskiego i K. Cieszkowskiego, podczas marszu w sandomierskie, z braku zwykłych ładunków, niektórzy żołnierze posłużyli się „masą wybuchową z rac kongrewskich do zrobienia nabojów karabinowych”. Okazało się, że zadawały one wyjątkowo dotkliwe, ciężkie do wyleczenia rany. Powstaniec H. Samborski na własne oczy oglądał te rany i wysłuchał narzekań rosyjskich żołnierzy leczonych w szpitalach.

Polak lub Litwin zamieszkały w Anapie nad Morzem Czarnym proponował powstańczym władzom projekt miny – zasadzki. Opisał ją w następujących słowach: ,,Mina z kamieni polnych urządza się tak: wykonuje się jama, której oś ma być pod 45o, poziomem. Głębokość jamy nie więcej nad sześć stóp. Na dno jamy (patrz fig.) kładzie się drewniane, dobrze osmolone pudło z 60 funtami prochu; pudło pokrywa się z przodu deskami b c, przed któremi nasypuje się 6 do 7 wozów kamieni polnych nie bardzo wielkich. Żeby proch całą swą masą nie uderzył po pionowej linii, z tyłu kamieni układają się deski c d pochyło. Za deskami darniny jedna na drugiej, a za nimi ziemia mocno ubita. Po poderwaniu miny kamień pada na 40 sążni najmniej i zakrywa przestrzeń 300 kwadratowych sążni. Podobna mina robi ogromne zniszczenie wojsku i może być użytą w lasach, na drogach gdzie nieprzyjaciel musi przechodzić. Ogień komunikuje się za pomocą iskrówki prochowej. Mina może być zrobiona w przeciągu 3 godzin przez 20 do 30 ludzi”.

Brak jest znanych świadectw czy historycznych przekazów o użyciu takiej miny podczas Powstania Styczniowego, choć jej zbudowanie faktycznie nie wymagało ani znacznych nakładów finansowych, ani specjalnych umiejętności. Zapewne okazałaby się niezawodna, bo faktem jest, że podobny patent opracował i z powodzeniem użył przeciw Szwedom wojskowy inżynier króla Władysława IV, Fryderyk Getkant. Różnica polegała jedynie na tym, iż wersja XVII-wieczna przedstawiała sobą rodzaj ziemnego moździerza, podczas gdy ta z 1863r. stanowiła minę – pułapkę; obie raziły kamieniami polnymi pod kątem 45o, spod ziemi.

Schemat podziemnej miny – pułapki z 1863r. rażącej kamieniami.

Ze zb. Archiwum Historycznego w Wilnie

Ge, ludwik Mierosławski znany był z ekscentrycznych pomysłów i projektów militarnych. Wymyśłił i nawet skonstruował przed bitwą pod Krzywosądzem osobliwy wóz bojowy zaopatrzony na burtach  ruchomymi kosami i szeregami karabinów z bagnetami, Popychali go powstańcy znajdujący się w jego wnętrzu.

  1. Guttry odmalował następujący jego obraz: „Wystawmy sobie wóz na dwóch kołach, którego spodnicę stanowiła długa bardzo krata z ośmiu po obydwu stronach przedziałami dla 16 strzelców. Boki tej machiny wyplatane prętami wierzbowymi mieściły z każdej strony po óśm otworów do strzelania. W przedziałach między strzelnicami były tornistry z rzeczami żołnierzy i amunicją: zewsząd sterczały kosy i fajerwerki”[1].

Biorąc pod uwage opancerzenie (choć drewniane, z łoz czy inne jeszcze) kosowozów Mierosawskiego zaopatrzenie ich w broń palną (szturmaki, ,,Mierosławki”, wyrzutnie rac), można by uznać je za rodzaj nieporadnego prototypu późniejszych czołgów.

 

Widok boczny i z góry schematu kosowzu L. Mierosławskiego z 1863 r.

Projekt pancerzy ochronnych autorstwa zamieszkałego we Francji emigranta, Józefa Chamskiego to osobliwość szczególna tego okresu. Ten były żołnierz 4. Pułku Piechoty Liniowej. koncentrował się w ten sposób na przymiotach pospolitej łopaty gospodarskiej, na Litwie zwanej rydlem, a w Koronie, szpadlem. Łopatę taką proponował zaopatrzyć w dwa otwory, szersze u dołu, węższe u góry, w które od spodu wkłada się odpowiedniej wielkości trzpienie osadzone na ukutych z żelaza blaszkach podwieszonych do rzemiennego pasa. Pas ten, otaczając szyję i zapinając się na plecach, miał służyć do podwieszania żelaza łopaty na piersiach żołnierza. Przycięte krótko stylisko opadało do brzucha i cienkim rzemykiem było przytroczone do ciała, tworząc dodatkową ochronę.

Łopata-pancerz i napierśnik – przedstawione Rządowi Narodowemu pomysły J. Chamskiego.

Obszyty czarną ceratą napierśnik mógł być zaadaptowany w 1863 r. przez kawalerię „Zameczka”

Tym sposobem, zapewniał Chamski, „zrobi z żołnierza kirasjera (…) a siła moralna ożywi i podniesie przekonanie powstańców polskich, skoro ci się ujrzą uzbrojonymi pancernie, pewnym rodzajem narzędzia, które znajdą pod ręką w każdej chacie”. Takie pancerze – według autora pomysłu – mogły i powinny być w jeździe zawsze noszone na piersiach, ale w piechocie, która musi dźwigać wiele pakunków, łopaty zawadzałyby nieustannie, znajdując się pod brodami. Toteż poza walką proponował nosić je na tym samym rzemieniu u boku albo na plecach. Autor tego niezwykłego pomysłu nie ograniczył się jednak do samej adaptacji łopaty na kirys. Wskazywał również na możliwość ukucia po prostu „przyzwoicie” grubych, stosownie wygiętych, żelaznych blach i noszenia ich na piersiach jak pancerz. Wskazywał, że byłyby one nawet wygodniejsze a może i tańsze. Na załączonym do tych objaśnień rysunku żołnierza przedstawił wizję takiego właśnie kutego pancerza. Podobnie jak łopata jest troczony do ciała i wyraźnie pokryty czarną ceratą. Nasuwa to na myśl podobnie wykonane pancerze jazdy „Zameczka”. Czy wziął do serca sugestywne wywody Chamskiego o zaletach pancerzy i łatwości ich ukucia? Bardzo prawdopodobne.

Także sam Mierosławski nie ustępował na polu wynalazczości jeśli chodzi o uzbrojenie ochronne. Wymyślił pancerne rogatywki z wszytą w denką grubą blachą stalową. Jego autorstwa były także ruchome szańczyki czyli uniwersalne stalowe tarcze, pchane na kółkach przed atakującym powstańcem lub służące jako pawęż przed oddającym salwy strzelcem.  Te dość niedorzecznie wyglądające pomysły Mierosławskiego zostały jednak podchwycone i wprowadzone przejściowo  w armii francuskiej i belgijskiej, a nawet w armii Unii podczas wojny secesyjnej.

Tarcze ruchome szańczyki  i pancerne tornistry i kuloodporne rogatywki pomysłu gen. L. Mierosławskiego

 

————————————————————————————————————————————————————————————————————————–

 

W odpowiedzi na liczne głosy członków i sympatyków, SKMDMP wraz z portalem Buttonarium.eu zorganizowały konferencję naukową  – Guziki mundurowe na przestrzeni wieków. Spotkanie odbyło się w dniu 31 marca 2019 w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie. Była to pierwsza w Klubie i w Polsce konferencja naukowa poświęcona wyłącznie guzikom wojskowym. Wygłoszono 6 referatów, dopisali uczestnicy, miało miejsce szereg dyskusji i wymiany poglądów. Wartym podkreślenia jest, że konferencja była bezpośrednim spotkaniem osób zainteresowanych, które poświeciły niedzielny czas, by wziąć w niej udział, często pokonać znaczne odległości.

Należy mieć nadzieję, że pomysł konferencji jednolicie tematycznych związanych z kolekcjonowaniem militariów, czyli nie tylko guzików, będzie kontynuowany.


Rocznica 100 lecia odzyskania państwowości polskiej stała się okazją do zorganizowania uroczystego spotkania. W jego ramach członkowie SKMDMP z Polski i zagranicy przedstawili efekty swoich badań. 9 wygłoszonych komunikatów poświęcono żołnierzom Polakom w obcych armiach biorących udział w I wojnie światowej i ich decydującej roli w odrodzeniu państwa polskiego. Do ilustracji wystąpień wykorzystano prezentacje multimedialne oraz oryginalne przedmioty z tamtego okresu.

Spotkanie było możliwe dzięki gościnności Staromiejskiego Domu Kultury na warszawskiej Starówce. Zarząd SKMDMP składa podziękowania wszystkim osobom, które przyczyniły się do zorganizowania tej uroczystości

Niedziela 25.11.2018 r. zapisze się w dziejach stowarzyszenia jako data udanego i niezapomnianego wydarzenia.


W ramach obchodów 50 lecia Klubu Miłośników Dawnych Militariów Polskich postanowiono zorganizować konferencję naukową i wystawę – obie poświęcone 100 letniej rocznicy działań I wojny światowej na ziemiach polskich. Wybrano taki temat z dwóch powodów: po pierwsze – wielu członków Klubu interesuje się i bada militaria tego okresu, po drugie – ze względu na wpływ jaki miała ta “Wojna Światów” na Polskę.

Konferencja i wystawa odbyły się w dniu 24.11.2016 r. w Forcie Legionów – dawnej Władymir, należącego do Państwa Kręglickich.

Referaty wygłosili członkowie Klubu. Ze względów ubezpieczeniowych, wystawa – zorganizowana ogromnym wysiłkiem – trwała – 1 dzień. Odbiła się ona jednak szerokim echem w świecie kolekcjonerskim. Ilość i jakość zgromadzonych oryginalnych przedmiotów pochodzących z kolekcji członków i sympatyków Klubu – z kraju i zagranicy – zdeklasowała, według opinii dobrze poinformowanych odwiedzających,  wszystkie razem wzięte okolicznościowe i stałe wystawy polskich muzeów poświęcone I wojnie światowej!!!

Wyróżniającymi się eksponatami były kompletnie umundurowane, wyposażone i uzbrojone sylwetki żołnierzy – I wojny światowej. Choć brak było sylwetek żołnierzy austriackich, byli francuscy – praktycznie nie istniejący w polskich muzeach.

wystawa-50-lat-1

wystawa-50-lat-2

 

wystawa-50-lat-6

wystawa-50-lat-5

wystawa-50-lat-3wystawa-50-lat-4